Jan Hartman
Izrael dla ubogich, czyli po Izraelu przewodnik prymitywny
Tu znajdziecie krótką informację, pożyteczną w kilku- kilkunastodniowym zwiedzaniu Izraela, bez
wielkich mądrości o historii, religii, sztuce i polityce, ot, tyle tylko, aby
się połapać, gdzie się jest. Szczegółów szukajcie w przewodnikach, impresji – we
wspomnieniach podróżników. W „przewodniku prymitywnym” padną odpowiedzi na
pytania najprostsze: co to za kraj, ten Izrael?; gdzie warto jechać?; czego mam
się tam spodziewać?; co mi wolno, a czego nie wolno?; jak tam właściwie jest?;
czy powinienem się czegoś obawiać? Słowem, Izrael dla ubogich – dla normalnych
ludzi, którzy nie mają wielkich „pasji poznawczych” ani wielkich pieniędzy, po
prostu dla turystów. Kto chce dowiedzieć się o Izraelu więcej, niechaj sobie
przeczyta Eli Barbura „Właśnie Izrael” i Pawła Smoleńskiego „Izrael już nie
fruwa”.
Na początek dekalog turystyczny Ziemi Świętej:
1. Turysta dla wszystkich jest głupkiem – nie przejmuj się tym
2. Najlepszym przyjacielem turysty jest jego własny portfel
3. Czasem naciągną cię na parę groszy – nie przejmuj się tym
4. Nie bój się Arabów ani Palestyńczyków – ich dzielnic, miast ani autobusów
5. Nie bój się ortodoksyjnych Żydów – ich dzielnic i sklepów
6. Pamiętaj, że Zachodni Brzeg stoi przed tobą otworem
7. Generalnie jest trochę bałagan – dopytuj się o wszystko dokładnie
8. Szukasz fanu i normalności – jedź do Tel Awiwu
9. Żydzi są w porządku, ale nie są wylewnie serdeczni – ty też nie musisz
10.
Jadaj u Arabów
– na ogół gotują lepiej od Żydów
No, ale traktujcie to z przymrużeniem oka, jak wszystkie dekalogi
I. Informacje ogólne o Izraelu
Izrael jest republiką,
państwem demokratycznym, istniejącym od 1948 roku i regularnie staczającym wolny
ze swoimi sąsiadami. Arabowie, a zwłaszcza Syryjczycy i Libańczycy, ale także
Persowie, czyli Irańczycy, woleliby, żeby Izraela w ogóle nie było. Ale Izrael
jest i to nawet, jak na swoje rozmiary, bardzo silny. Ma bombę atomową, poparcie
Ameryki, wysoki dochód narodowy i nowoczesne technologie. Ma też doświadczenie
wojskowe i potężną armię, w której służą rekruci obojga płci, widoczni na każdym
kroku na ulicach, a zwłaszcza na dworcach autobusowych. Stolicą Izraela jest
Jerozolima („Miasto pokoju”), ale najbardziej izraelskim i w pewnym sensie
najbardziej żydowskim z miast Izraela jest Tel Awiw („Wiosenne wzgórze”),
założony w 1909 roku. Tel Awiw jest tak fajny, że nie bacząc na status stolicy,
przysługujący Jerozolimie, wszystkie ambasady przeniosły się właśnie tam (tym
bardziej, że stołeczność Jerozolimy bardzo nie podoba się Arabom i nie tylko…).
Starożytny Izrael, powstały
ponad trzy tysiące lat temu, istniał z przerwami do I wieku p.n.e. (przez kilka
stuleci podzielony na dwa królestwa: Izraela na północy i Judy na południu).
Najwięksi królowie to David z Betlejem i jego syn Salomon. To w ich czasach,
trzy tysiące lat temu, okrzepła religia Żydowska, zgodnie z tradycją ustanowiona
przez Mojżesza w Egipcie. Religia starożytnych Żydów związana była ze Świątynią,
zbudowaną przez Salomona, stojąca niegdyś na obecnym Wzgórzu Świątynnym w
Jerozolimie, gdzie Abraham ofiarował Bogu swego syna Izaaka (stoi tam teraz
meczet Al Aksa i złota Kopuła Skały). Przechowywano w niej Dekalog (Kamienne
Tablice) w Arce Przymierza, ale nie wiadomo gdzie dokładnie i z tego powodu, aby
nie profanować tego najświętszego miejsca, wierzący Żydzi nie mogą wchodzić na
Wzgórze Świątynne (ale czasem to robią, mieszając się z tłumem nas, turystów).
Świątynię najpierw zburzył w VI w. p.n.e. król Babiloński Nabuchodonozor, a
Żydów pognał w niewolę. Wkrótce potem ją odbudowano, ale skromnie. Dopiero w I
w. p.n.e. rozbudował ją pięknie zależny od Rzymian, lecz potężny żydowski król
Herod (Żydzi też lubią go średnio), ale po niespełna stuleciu, w roku 70 n.e.
Rzymianie znowu ją zburzyli, za karę, iż Żydzi buntowali się przeciwko ich
panowaniu. Od tego czasu Żydzi tęsknią za swą Świątynią, z której pozostał tylko
kawałek muru okalającego jej teren (Mur Zachodni, czyli Ściana Płaczu, w
żydowskiej części starego miasta w Jerozolimie, najświętsze miejsce modlitw
Żydów). Po upadku Rzymu (Zachodniego Cesarstwa) i stuleciach hegemonii
Konstantynopola (Bizancjum – Wschodniego Cesarstwa) ziemie te, zwane z łacińska
Palestyną, zostały odbite przez zjednoczonych nową religią Arabów i przez wiele
stuleci należały do muzułman – Arabów, Turków (od XVI wieku) i innych – a w
ciągu XII wieku do katolików (krzyżowców, którzy dokonali krwawego podboju tych
ziem w tzw. krucjatach, czyli wyprawach krzyżowych). Pod rządami chrześcijan i
muzułmanów prawie wszyscy Żydzi musieli znów opuścić kraj, udając się na
emigrację w wielu kierunkach (diaspora). Po I Wojnie Palestyna dostała się pod
kontrolę („mandat”) brytyjską i wtedy już dawały o sobie znać konflikty między
miejscowymi Arabami a przybywającymi coraz liczniej z całego świata Żydami,
myślącymi o odbudowie żydowskiego państwa. Po II Wojnie, Żydzi, którym udało się
przeżyć, zaczęli dość masowo ściągać do Palestyny, wierząc, że na ziemi przodków
unikną w przyszłości losu 6 mln ofiar holokaustu, a utworzenie państwa
żydowskiego zdawało im się bliskie i realne. I rzeczywiście: w 1948 r. ONZ
wydała rezolucję ustanawiającą podział Palestyny na dwa państwa: żydowskie i
arabskie. O rezolucją taką zabiegali Żydzi, a Arabowie starali się zapobiec jej
przegłosowaniu. Po jej uchwaleniu mimo to, Żydzi natychmiast proklamowali
niepodległość (było ich wtenczas ledwie 600 tys.), a Arabowie natychmiast
zareagowali wojną, którą przegrali. Na pamiątkę proklamowania Izraela obchodzi
się Dzień Niepodległości (Palestyńczycy obchodzą go jako Nakba – Dzień Klęski),
który wedle kalendarza księżycowego, stosowanego w Izraelu, wypada w kwietniu
lub maju. Do roku 1967 Izrael był znaczenie mniejszy niż teraz i uboższy w
zabytki, nie obejmując np. Starego Miasta w Jerozolimie. Po wojnie, którą
państwa arabskie wypowiedziały Izraelowi w 1967 roku (tzw. Wojna Sześciodniowa),
Izrael powiększył się znacznie. M. in. objął w posiadanie całą Jerozolimę,
wcześniej podzieloną pomiędzy Izrael i Jordanię. Z wielu terenów się jednak
wycofał. Na początku lat 80. zwrócono Egiptowi Półwysep Synaj (będący dla
wierzących Żydów częścią Świętej Ziemi Izraela, wcześniej zresztą, w czasie
konfliktu Sueskiego w 1956 r., na krótko zdobyty przez Izrael) trwale
zaanektowano zaś Wzgórza Golan na północy, zdobyte w `67. Od 1968 roku Żydzi
zaczęli tworzyć osiedla na kontrolowanym przez siebie od czasu Wojny
Sześciodniowej Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy (czyli, znów, na
terenach dla wierzących Żydów świętych, bo pełnych miejsc wymienianych w
Biblii), jakkolwiek raczej z powodów religijnych niż w zamiarze aneksji tych
ziem. Zachodni Brzeg Jordanu i Strefa Gazy faktycznie nie zostały nigdy
zaanektowane, lecz jedynie znalazły się pod kontrolą Izraela (od czasu powstania
Autonomii Palestyńskiej – kontrolą tylko częściową; w przypadku Strefy Gazy –
obecnie wyłącznie dotyczącą granic). Całkowitej integracji z Izraelem uległa
tylko część wschodniej Jerozolimy (ku wielkiemu niezadowoleniu Palestyńczyków),
pewne niewielkie tereny wokół Jerozolimy oraz, jak wspomniałem, Golan (ku
największej złości Syrii i Libanu). Jak wszyscy wiedzą, wojna 1967 r. została w
spektakularny sposób wygrana przez Izrael, przy niewielkich stratach. Był to
istny cud (świętowany przez Żydów do dziś jako dzień zjednoczenia Jerozolimy) i
wielka zgryzota dla arabskich wrogów oraz wspierającej ich Rosji sowieckiej.
Znaczenie większe straty poniósł Izrael w wojnie zwanej Wojną Jom Kipur w 1973
r., kiedy to Egipt i Syria podjęły próbę odzyskania utraconych terytoriów.
Izraelowi udało się jednak obronić swą integralność, swe zdobycze z 1967 r., a
zapewne i swoje istnienie. Najbardziej wyniszczająca była jednak pierwsza wojna
libańska, ciągnąca się przez kilka lat, począwszy od roku 1982. Państwa arabskie
nadal żądają zwrotu utraconych ziem i prawa powrotu wysiedlonych z nich
mieszkańców oraz uciekinierów do dawnych siedzib. Palestyńczycy domagają się
ponadto utworzenia całkowicie niezależnego państwa, najchętniej w granicach
sprzed 1967 roku (tj. na terytoriach, które przedtem należały do Jordanii, a
potem przeszły pod kontrolę Izraela – Palestyńczycy nigdy nie mieli własnego
państwa, ale nie spodziewają się uzyskać terytoriów od muzułmanów, nawet od
Jordanii, gdzie stanowią większość mieszkańców), jakkolwiek nie chcą uznać
istnienia Izraela, przynajmniej jako „państwa żydowskiego”. Tylko okresowo w
Izraelu panuje spokój, a Żydzi współżyją z Palestyńczykami we względnej zgodzie.
Jako że warunki są od dawna na wpół wojenne (liczne zamachy terrorystyczne na
żydowskich cywili, nasilające się w okresach intifad, czyli powstań),
rozmowy z Palestyńczykami i arabskimi sąsiadami (zwłaszcza Syrią, bo stosunki z
Egiptem i Jordanią są obecnie niezłe) idą bardzo powoli, a przerywają je
incydenty wojenne, w których Izrael wysyła wojska do Libanu (2006) czy Strefy
Gazy (2008), aby zgnieść ośrodki terroryzmu, przy czym giną także liczni cywile.
Na przeszkodzie rozmów pokojowych staje terror palestyński (żydowskie akty
terroru również się zdarzały, ale na szczęście od lat już nie słychać o
kolejnych), odwetowe akcje wojskowe Izraela, ekstremizmy polityczno-religijne po
obu stronach konfliktu, spory pomiędzy partiami w Izraelu, a także spory
pomiędzy partiami palestyńskimi i wreszcie spory między państwami arabskimi. A
nad wszystkim razem wisi zagrożenie dominacją Iranu w całym regionie i obawa, że
będzie on w stanie uzależnić od siebie nowe państwo palestyńskie. Konflikt i
spór toczą się o ziemię i granice, o prawo powrotów uchodźców z 1948 i 1967 roku
(chodzi o kilkaset tysięcy ludzi wysiedlonych bądź uciekających przed Żydami,
zwykle na odległość kilkudziesięciu kilometrów, na Zachodni Brzeg, do Gazy, do
Libanu, gdzie przyjęto ich chłodno, utrzymując przewlekle na statusie
uchodźców), o dostęp do zasobów wody, o los osiedli żydowskich na Zachodnim
Brzegu (te w Strefie Gazy Izrael zlikwidował siłą w 2005 r., inne, na Zachodnim
Brzegu, broni i wspiera), o militarny potencjał przyszłego państwa
palestyńskiego, o przyszły status Jerozolimy i wiele innych kwestii. Ogromnym
utrudnieniem dla procesów pokojowych jest właśnie osadnictwo żydowskie na
Zachodnim Brzegu. Religijni nacjonaliści żydowscy pozakładali tam osiedla, w
żydowskich miejscach znanych z Biblii, co wywołuje w Palestyńczykach
wrogie emocje i co nie podoba się też mniej religijnym Izraelczykom. Liczba
mieszkańców tych osiedli idzie w setki tysięcy (250-350, zależnie od tego, jakie
miasta i osiedla wziąć w rachubę).
Mimo ciężkich warunków politycznych, wśród Izraelczyków dominuje przekonanie, że prędzej czy później
terror ustanie, sprawa osiedli zostanie jakoś kompromisowo załatwiona (wymiana
terytoriów) i powstaną wreszcie warunki dla utworzenia państwa palestyńskiego,
co zapewni trwały pokój w regionie. Nie brak jednak i pesymistów, którzy
utrzymują, że wrogowie Izraela nie spoczną, zanim nie zniszczą całkowicie
państwa izraelskiego, zaś stan taki jak obecnie może z powodzeniem potrwać
jeszcze kilkadziesiąt lat. Wielu Żydów byłoby nawet z tego zadowolonych. Czas
pokaże. Tak czy inaczej, Izrael żyje i długo jeszcze żyć będzie w cieniu wojny.
Na armię wydaje się tu kilkakrotnie więcej niż w państwach europejskich, w
służbie jest jednocześnie 150 tys. rekrutów i żołnierzy zawodowych (do wojska
idzie ok. 2/3 młodzieży płci obojga, w wieku 18 lat, chłopcy na trzy lata, a
dziewczyny na dwa; potem przez wiele lat mężczyźni muszą zgłaszać się na
ćwiczenia jako rezerwiści). Tymczasem jednak, Izrael, choć wciąż walczący i
bardzo zmilitaryzowany, jest bezpiecznym miejscem dla turysty. Możecie
przyjeżdżać spokojnie. Większe zamachy terrorystów-samobójców, detonujących
bomby w kawiarniach i innych miejscach publicznych, pochłaniające po kilkanaście
ofiar, zdarzają się ostatnio (piszę te słowa latem 2009 r.) rzadko – co
kilkanaście miesięcy; większość terrorystów wpada w ręce policji, zanim uda im
się zdetonować ładunki. Tak więc znacznie łatwiej w Izraelu wpaść pod samochód
niż wylecieć w powietrze. Wszechobecne służby bezpieczeństwa (strażnicy przy
wejściach do budynków publicznych, policjanci, często ochotnicy i często
nieumundurowani, żołnierze przemieszczający się z bronią na ramieniu) sprawiają
za to, że zwykłe zagrożenia uliczną przemocą prawie w Izraelu są mniejsze niż
gdzie indziej. Co innego kradzieże samochodów, ale to turystę mniej obchodzi.
Po Izraelu można się poruszać
swobodnie, a żydowskie autobusy jeżdżą też po Zachodnim Brzegu, z wyjątkiem
strefy A, czyli miast pod pełną kontrolą Palestyńczyków (np. Ramallah, Betlehem,
Jerycho). Jadąc na Zachodni Brzeg lub tylko przejeżdżając tamtędy (np. w stronę
Tyberiady, doliną Jordanu na północ) należy mieć ze sobą paszport, na wypadek
kontroli na check-poincie przy wjeździe z powrotem na teren
Izraela centralnego. Paszport lepiej zresztą zawsze nosić przy sobie, bo
teoretycznie władze tego wymagają i zdarza się (bardzo rzadko), że jakiś tajniak
wylegitymuje biednego, Bogu ducha winnego, turystę.
Izrael jest małym krajem i
można go dość porządnie zwiedzić w dwa tygodnie. Do roboty jest tu tyle mniej
więcej, co np. w Czechach. Jest to kraj zamożny, ale wciąż na dorobku. Wiele
miejscowości wygląda niemal jak Szwajcaria, ale tu i ówdzie widać jeszcze biedę,
a obecny kryzys mocno daje się we znaki. W każdym razie od lat 90. buduje się na
potęgę i bardzo solidnie – domy, drogi, koleje. Większość kraju jest taka sobie,
ale jest wiele pięknych okolic: pustynia, półpustynia, kaniony, zalesione
wzgórza i doliny, ciepłe morze. A nawet jeśli gdzieś nie jest pięknie, to
kawałek dalej znowu robi się ładniej. Krajobraz zmienia się bowiem jak w
kalejdoskopie – na małym obszarze mamy góry, niziny, pustynię i wybrzeże.
Czymś wyjątkowym i naprawdę jedynym w swoim rodzaju jest Morze Martwe.
Czegoś takiego, jak Morze Martwe (we wspólnym posiadaniu Izraela i Jordanii) nie
ma nikt na świecie – wyobraźcie sobie wielki basen z okropnie słonym i gorzkim
olejem kujawskim, położony 400 m. poniżej poziomu morza. Góry na północy są
przeciętne (ale sama północ Golanu – przy granicy z Syrią i Libanem, koło góry
Hermon – jest piękna jak Karkonosze), morze jest wspaniałe, zwłaszcza w
okolicach Hajfy i w samym Tel Awiwie oraz w okolicy tego miasta (np. Herzlia 15
km na północ od Tel Awiwu albo Netanya, jeszcze trochę dalej na północ, a także
miejscowości zaraz na południe od Tel Awiwu), w Aszkelonie i Ashdod (główny port
Izraela) oraz pomiędzy tymi miastami (godzinka jazdy z Tel Awiwu lub
Jerozolimy!), natomiast Ejlat nad Morzem Czerwonym jest dość banalnym kurortem,
choć poniekąd zabawnym. Jerozolima jest zadziwiająca i męcząca – trzeba tam
pobyć ze trzy dni, żeby w miarę dobrze ją poznać. Zmęczeni Jerozolimą wsiadają w
busa (żółta taksówka wyglądająca i działająca tak jak nasze busy) do Tel Awiwu
(odjazdy co chwila, 50 min. jazdy), gdzie panuje atmosfera luzu i zabawy, a
ludzie tańczą na ulicach:
Po kraju najlepiej poruszać się autobusami i owymi taksówkami-busami (zwanymi czasem szerut –
„service”, czyli w tym przypadku: linia autobusowa albo „busowa”) – często
jeżdżą i są niedrogie (przeciętna podróż na odległość ok. 150-200 km kosztuje
ok. 40 zł). Podróż autobusem można zaplanować, sprawdzając połączenia w sieci,
na stronie kampanii Egged:
http://mslworld.egged.co.il/EggedTimeTable/WebForms/wfrmMain.aspx?width=1024&language=en&company=1&state=
Autobusy miejskie jeżdżą często, ale na przystankach nie uświadczysz rozkładów jazdy – cóż, Azja.
Wynajęcie małego samochodu kosztuje ok. 50 dolarów za dzień (najczęściej
automaty, Izraelczycy prowadzą przyzwoicie, ale mało używają kierunkowskazów;
wynajem samochodu najlepiej załatwić przez internet). Dziewczyny mogą podróżować
stopem. Wygodna kolej jeździ na trasie Beer Sheva – Tel Awiw – Hajfa i dalej na
północ. Drogi na północy są szybkie – podróżowanie na południe zajmuje trochę
więcej czasu; nowa autostrada nr 6, na północ, jest płatna (fotoradar sczytuje
tablice). Korki przy wjeździe do dużych miast są normą. Można oczywiście
wykupywać fajne wycieczki autokarowe (zwykle jednodniowe lub dwudniowe), ale to
trochę kosztuje (60-100 USD za całodzienną wyprawę – mamy biura żydowskie,
rosyjskie, palestyńskie; te ostatnie w pobliżu Bramy Damasceńskiej w
Jerozolimie, oferują bogaty program propagandy antyizraelskiej). Zaletą
wycieczek jest to, że można odwiedzić miejsca trudno dostępne dla
niezmotoryzowanego „turysty indywidualnego” – jakieś ruiny na pustyni,
kościółki, dolinki itp. Generalnie można przyjąć taką zasadę, że jak jedziemy na
południe, to samochodem, a jak na północ, to autobusem (oczywiście, wynajem
samochodu zawsze jest najlepszy – jeśli tylko mamy pieniądze). Jeśli jednak
chcesz tylko podjechać na południe, nad Morze Martwe, żeby się wykąpać, to
oczywiście są autobusy. Infrastruktura turystyczna i oznakowanie są dobre, ale
czasami tylko średnie – bywa, że trzeba się dopytywać, gdzie jest to cudo, dla
którego jechałeś 100 km. Hoteli nie brakuje (100 USD za noc to norma), ale warto
szukać tańszych noclegów w przybytkach chrześcijańskich, np. w Jerozolimie albo
wokół Jeziora Galilejskiego; jest też sieć kilkudziesięciu hosteli
młodzieżowych. Generalnie jest drogo, także w większych miastach arabskich i
palestyńskich (jakkolwiek jak jesteś na dłużej, to opłaca się podjechać po
zakupy na Zachodni Brzeg, np. do Ramallah, autobusem 18 z Jerozolimy, spod Bramy
Damasceńskiej). Mniejsze miejscowości palestyńskie oraz Hebron są wyraźnie
tańsze. Jedzenie nie jest najlepsze – lepiej kupować je od Arabów niż od Żydów
(nie dotyczy to żydowskich ciast – te są wyborne, zwłaszcza makowce i strudle).
Żydzi jedzą wszystko, czyli łączą kuchnię europejską z orientalną, byle było
koszerne (no, nie wszyscy przestrzegają koszeru; znany dowcip: czy jesz
koszernie? – Owszem, koszernie też). W zasadzie żywność sprzedawana w Izraelu
jest koszerna, ale bywają, nawet w Jerozolimie, sklepy i knajpy niekoszerne,
gdzie można dostać wieprzowinę. Jak lokal jest czynny w sobotę, znaczy, że na
pewno nie jest koszerny. Ekstrawagancji kulinarnych raczej nie ma, jakkolwiek
można czasem oberwać arbuza z fetą albo inny niejadalny zestawik. U Arabów dobre
są falafele (smażone kulki warzywne z zieleniną, upchane w cieście pita,
przyrządzane i jadane także przez Żydów) i kebaby (większe lub mniejsze kawałki
jakiegoś mięsa z warzywami, często w cieście pita), a zwłaszcza brązowawa pasta
humus (wspólny przysmak Arabów i Żydów – jak kto lubi, bo jak nie, to nic nie
poradzę). Dania te są zresztą niedrogie (pita z falafelami kosztuje ok. 8-10
zł). W restauracjach ceny są dość wyrównane. Za porządny obiad z piwkiem trzeba
zapłacić 50 zł. W sklepach raczej nie ma co szukać tanich towarów – Izrael nie
jest miejscem do robienia okazyjnych zakupów. Są za to świetne owoce (najlepsze
na targach), a w tym narodowy owoc Izraela – szesek, czyli taka mała
pomarańczowa gruszeczka z dużymi pestkami. Przeciętnie biorąc, towary izraelskie
są nieco gorszej jakości niż zachodnioeuropejskie (także żywność), chociaż to
się może zmienić, bo Izrael bogaci się w oczach.
Kraj jest podzielony na
wszystkie możliwe sposoby. Różne grupy ludności żyją w pewnej izolacji od
siebie, a niektóre się bardzo nie lubią. Chcąc, nie chcąc, muszą dzielić wspólny
los, jak to ładnie ilustruje ten oto mural w Betlejem:
Główny podział to: Żydzi (ok. 5,5 mln), Arabowie/Palestyńczycy (czasami zainteresowane osoby wahają się co do
tego, jak mają się określać) będący obywatelami Izraela lub nie (ok. 1,5 mln; w
tym liczni Palestyńczycy, zamieszkujący Izrael centralny, czyli nie mieszkający
w Autonomii Palestyńskiej, bez obywatelstwa – czy to powodu odmowy jego
przyjęcia, czy to z powodu braku uprawnień do niego – osoby te mają dokumenty
tymczasowe, nie dające uprawnień do udziału w wyborach) oraz Palestyńczycy, nie
będący obywatelami i zamieszkujący Zachodni Brzeg Jordanu (wschodnia część
Izraela – dolina Jordanu i dalej na południe; dość zamożnie, bezpieczniej) lub
Strefę Gazy (wąski pas wybrzeża na południowym zachodzie, aż do granicy z
Egiptem; biednie i niebezpiecznie, pod pełną kontrolą terrorystów z Hamasu –
brak wstępu). Zachodni Brzeg oraz Strefa Gazy to „terytoria palestyńskie” lub
Autonomia Palestyńska (dokładnie: Palestyńskie Władze Narodowe), czyli
pół-państwo, formalnie jednolite, faktycznie oddzielnie rządzone przez radykałów
(Gaza) i rząd umiarkowany (Zachodni Brzeg); mieszka tam łącznie ok. 4 mln ludzi.
Żydzi od dawna już nie jeżdżą na Zachodni Brzeg, chyba żeby odwiedzić znajomych
zamieszkujących w mniej czy bardziej zamkniętych enklawach żydowskich (można
przejechać się po nich np. jedną z linii autobusowych z Jerozolimy do Beer
Sheevy, kursującą drogą 60; to i owo zobaczymy tez jadąc autobusem na północ,
np. do Bet Shean, drogą 90, przez Dolinę Jordanu). Do Betlehem, Ramallah,
Nablusu czy Jerycha, czyli do miast strefy A oraz rzecz jasna do Strefy Gazy,
czyli do miejsc w latach 80 i 90 (do czasu wybuchu drugiej intifady, czyli
powstania palestyńskiego z lat 2000-2004), pełnych żydowskich zakupowiczów i
plażowiczów, dziś Izraelczycy wstępu nie mają – gdyby tam wjechali, groziłoby im
realne niebezpieczeństwo. Polacy za to mają wstęp wszędzie i wszędzie są mile
widziani. Autonomię Palestyńską oddzielają od Izraela centralnego zasieki, a
miejscami wysoki mur bezpieczeństwa, zapobiegający przerzutom broni przez
terrorystów, tu i ówdzie wcinający się nieco w terytoria palestyńskie. Mur
wygląda tak (zdjęcie zrobione w pobliżu wzgórza Syjon, w centrum Jerozolimy):
Faktycznie, liczba zamachów bardzo spadła od kiedy powstał mur, ale sam w sobie jest on czymś okropnym. Mur
zaczęto budować w 2002 roku, po tym, jak w ciągu dwóch lat intifady Palestyńscy
zamachowcy zamordowali w izraelskich kawiarniach, autobusach i szkołach ponad
600 osób. Mur ogląda się co i rusz, jeżdżąc po Izraelu, a ponadto organizowane
są specjalne „study tours” wokół Jerozolimy, żydowskie i palestyńskie. Jak
wspomniałem, mur przeplata się z zasiekami. Czasem więc widzimy wysoki betonowy
parkan, a czasem tylko płot z drutem kolczastym. Zasieki odgradzają zresztą nie
tylko terytoria palestyńskie od Izraela, ale także osiedla żydowskie, położone
na tych terytoriach. Osadnicy żydowscy siedzą w swoich wsiach jak w jakichś
rezerwatach. Zasieki otaczają też te miejscowości na Zachodnim Brzegu, gdzie nie
stacjonuje wojsko izraelskie (tzw. strefa A), np. Jerycho. W Izraelu ciągle
przekracza się jakieś granice i przejeżdża przez jakieś posterunki.
Status mieszkańców Izraela jest niejednolity – Arabowie będący obywatelami mają pełnię praw publicznych i
tym samym mają ich znacznie więcej, niż w jakimkolwiek kraju arabskim
(korzystają z demokracji, tj. mają własne partie, wybierają swoich posłów, mają
wolną prasę itp.), a ponadto mają pewną liczbę przywilejów socjalnych i
edukacyjnych, niedostępnych dla Żydów. Mimo to są poniekąd obywatelami drugiej
kategorii, gdyż wysokie stanowiska państwowe są dla nich prawie nieosiągalne;
ich patriotyzm w związku z tym też jest raczej drugiej kategorii; z tego też
powodu nie muszą służyć w wojsku (podobnie jak Żydzi ultraortodoksyjni). Są
mniejszością żyjąca trochę w zawieszeniu pomiędzy Żydami i Palestyńczykami.
Znacznie gorsza jest sytuacja Arabów i Palestyńczyków, którzy znaleźli się po
`48 lub po `67 roku w granicach Izraela, nie uciekli i nie zostali wysiedleni i
nie posiadają obywatelstwa, jak również tych, którzy mają do niego prawo, lecz
obywatelstwa izraelskiego nie przyjęli. Mają się co prawda lepiej niż ci
Palestyńczycy, którym przyszło żyć np. w mało demokratycznym Libanie, ale ich
poczucie krzywdy można zrozumieć; taki gorszy, nieobywatelski status mają np.
palestyńscy mieszkańcy Starego Miasta w Jerozolimie oraz wielu dzielnic
palestyńskich we wschodniej Jerozolimie. Palestyńczycy z Autonomii Palestyńskiej
(będącej na wpół odrębnym państwem, z własną administracją, lecz bez armii) mają
rozmaite uprawnienia – niektórzy w ogóle nie mogą wjeżdżać do Izraela
centralnego (zwłaszcza osoby do lat 40), inni przejeżdżają dość swobodnie (np.
do pracy; osoby powyżej 40 roku życia); prawie zawsze są jednak kontrolowani
przy opuszczaniu Autonomii (my, turyści będziemy również przechodzić przez te
check pointy, gdzie polski paszport pokazuje swą magiczną moc – nie
zapomnijcie go zabrać, jadąc na Zachodni Brzeg, zwłaszcza zaś do strefy A, czyli
do miast pod wyłączną kontrolą palestyńską). Nie zapobiega to do końca zamachom
terrorystycznym, które nie musza się przecież wiązać z przekraczaniem granicy.
Są to zwykle incydenty z udziałem pojedynczych poszkodowanych – najczęściej na
terenie Zachodniego Brzegu, gdzie osadnicy żydowscy są przez Palestyńczyków
traktowani jak wrodzy koloniści (oczywiście, tamtejsi Żydzi też nie kochają
Palestyńczyków); większe zamachy zdarzają się teraz rzadziej (raz na kilkanaście
miesięcy), podobnie jak ataki rakietowe z terytorium Gazy, z rzadka przynoszące
pojedyncze ofiary. Zamachowcami bywają też Arabowie i Palestyńczycy mieszkający
w Izraelu i tym właśnie zamachom najtrudniej jest zapobiec.
Palestyńczycy są
nieszczęśliwym narodem, gdyż wydaje się, że nikt ich nie chce. Gdziekolwiek
mieszkają – w Libanie, na Zachodnim Brzegu czy w Jordanii – wszędzie są
lekceważeni (jakkolwiek piękna królowa Jordanii jest Palestynką…). Pewnie jednak
uzyskają własne państwo, jeśli pogodzą się z istnieniem Izraela; paradoksalnie
utworzenie owego własnego państwa umożliwią im właśnie tak nielubiani przez nich
Żydzi, gdyż Arabowie z krajów ościennych, gdzie mieszka większość
Palestyńczyków, z pewnością nie podzielą się z nimi swoją ziemią. Gdy
pojedziecie do miast Autonomii Palestyńskiej, będziecie mieli wrażenie, że
opuściliście Izrael i wjechaliście do innego kraju. Przekonacie się, że
mieszkańcy tej ziemi są tam rzeczywiście u siebie, a ich autonomia nie jest
tylko malowana. Zobaczycie też, iż powodzi im się nieźle. Takie na przykład
Ramallah, stolica Palestyny, jest miastem bogatszym niż którekolwiek z polskich
miast średniej wielkości. A jednak niektóre miejsca podupadły z powodu terroru i
powstań, które doprowadziły do ich częściowej izolacji. I tak nap. Jerycho,
przez lata żyjące z turystów i robiących zakupy oraz grających w kasynie
Izraelczyków, stało się ubogie i zaniedbane. Izraelczykom nie wolno tam jeździć,
a zbudowane dla nich kasyno stoi puste.
Oprócz podziału na Arabów i Palestyńczyków, a tych ostatnich na mieszkańców Gazy i Zachodniego Brzegu, jest
jeszcze kilka innych podziałów w tej części społeczeństwa; najważniejszy dla
Polaka jest być może ten religijny: ogromna większość Palestyńczyków i Arabów
jest muzułmanami, ale dobrych kilka procent stanowią chrześcijanie; jest ich np.
sporo w Betlehem, gdzie m. in. z tego powodu bardzo lubiani są Polacy. Natomiast
społeczeństwo żydowskie dzieli się, w skrócie, na: Żydów urodzonych w
Izraelu, czyli sabra (to nazwa takiego dużego kaktusa, opuncji) oraz przybyszów,
czyli olim; ponadto: Żydów niemieckich (aszkenazyjskich – o jasnej karnacji,
najlepiej wykształconych, najzamożniejszych), sefardyjskich (pochodzących
pierwotnie z półwyspu iberyjskiego lub północnej Afryki – są ciemniejsi i
urodziwi, zwykle nieco gorzej sytuowani od aszkenazyjskich), jemeńskich
(pochodzących z krajów Półwyspu Arabskiego – zwykle biednych, z wyglądu bardzo
podobnych do Arabów; dziewczyny piękne!), „Rosjan” (ok. półtora miliona
emigrantów z byłego ZSRR, mówiących zwykle po rosyjsku, gdzieś w środku drabiny
społecznej), „Amerykanów” (Żydzi przybyli z USA, zwykle mocno religijni i dobrze
sytuowani, zwykle mówiący na co dzień po angielsku), „Francuzów” (zamożna
emigracja z Francji; rozmawiają po francusku), „Latynosów” (emigracja z Ameryki
Południowej), wreszcie Murzynów wyznających judaizm (gł. Żydów etiopskich, czyli
Falaszy, nisko osadzonych w hierarchii społecznej). Jest też, oczywiście, kilka
tysięcy rodzin, w których wciąż mówi się po polsku, a ogólnie Żydów z polskimi
korzeniami jest mnóstwo. Wielu polskich Żydów, którzy niegdyś przybyli u z
naszego kraju, darzy Polskę sentymentem (chociaż bywa i odwrotnie), a niektórzy
spotykają się na „polskich” piknikach i innych imprezach. Najbardziej związani z
Polską czują się ci Żydzi, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia Polski w 1968
r. (czasem nawet są jakby wdzięczni Gomułce, że ich „wypuścił”). Inny podział
Żydów jest religijny. Być może połowa społeczeństwa żydowskiego jest mało
religijna albo wcale niereligijna. W Tel Awiwie i Hajfie na przykład większość
mężczyzn nie nosi jarmułek, a ulica ma wygląd zupełnie europejski i świecki.
Pewna liczba Izraelczyków (kilkadziesiąt tysięcy) wyznaje też jakąś religię
chrześcijańską. Jednak co najmniej połowa Izraelczyków to wierzący wyznawcy
judaizmu, a blisko milion to tzw. „ultraortodoksi”. Niektórzy więc są naprawdę
bardzo religijni, chodzą w archaicznych strojach (chałaty, kapelusze, futrzane
czapy) i zwani są ogólnie Haredi (bogobojni – termin odnosi się do
wąskiej grupy, ale potocznie możemy go rozciągnąć na wszystkich
„ultraortodoksów”, rozmaitych odłamów); dla nas ciekawe jest to, że niektórzy są
chasydami i całymi grupami odwiedzają Polskę, a dokładnie znajdujące się w
Polsce groby cadyków, czyli przywódców chasydzkich, np. w Bobowej albo Leżajsku.
Haredim są bardzo liczni zwłaszcza w Jerozolimie, ale nie tylko – ich
malownicze postacie można spotkać niemal wszędzie, a niektóre miasteczka i
dzielnice rozmaitych miast (łącznie z wielkim Tel Awiwem) są zamieszkałe prawie
wyłącznie przez nich. Absolutnie rozkoszne są ich dzieciaki. Oto zdjęcie z
jerozolimskiego ZOO, zwanego biblijnym, gdyż są tam wszystkie stworzenia
wspomniane w Biblii (pan „przedszkolanka” tłumaczy dzieciom, które zwierzątka są
„koszerne”, czyli jadalne, a które nie, używając mieszanki języka żydowskiego,
czyli jidysz, oraz angielskiego):
Religijni Żydzi, chodzący na co dzień (to znaczy mężczyźni) w jarmułkach, należą do synagogi ortodoksyjnej
bądź konserwatywnej (mimo nazwy bardziej liberalnej), albo też należą do
synagogi reformowanej (całkowicie liberalnej, np. dopuszczającej
kobiety-rabinów) lub liberalnej. Stosunki między tymi odłamami są takie sobie, a
nawet gorsze. Wprawdzie Izrael ma Naczelnego Rabina (a nawet dwóch:
aszkenazyjskiego i sefardyjskiego; chodzi o dominujący odłam ortodoksyjny), ale
nie znaczy to, że wszyscy rabini i wierni muszą padać przed nimi na kolana.
Generalnie jednak, prawie wszystkie ugrupowania religijne i ich polityczne
reprezentacje (partie) dbają o częściowo wyznaniowy charakter państwa.
Wynika on z faktu, że Izrael zdefiniowany jest jako państwo narodowe – „państwo
Żydów” (dla liberalnego demokraty z Europy brzmi to cokolwiek anachronicznie,
ale takie są realia), a religijność jest jednym z głównych czynników tożsamości
żydowskiej (obok wspólnoty tradycji i losu, zwłaszcza holokaustu, oraz samego
obywatelstwa Izraela). Religijność życia publicznego jest dla turysty czasami
uciążliwa, np. z powodu zamknięcia w wszystkiego, co się tylko da zamknąć w
soboty, w czasie święta pessach (zwłaszcza środa i czwartek na początku tych
tygodniowych świąt wiosennych, u nas znanych jako Wielkanoc) czy w czasie święta
żalu za grzechy i pojednania Jom Kipur we wrześniu. Pewnym wyjątkiem jest
wszelako Hajfa, gdzie w sobotę jeździ komunikacja miejska. Wyznaniowy charakter
Izraela powoli jednak staje się mniej jednoznaczny. Symptomem zmian jest na
przykład organizowanie od kilku lat parad gejowskich w centrum Jerozolimy.
Ów wyznaniowy charakter państwa (poza tym najzupełniej demokratycznego i praworządnego) częściowo wiąże
się z państwową ideologią patriotyczną, czasami zabarwioną religijnie, choć
często wręcz przeciwnie. Ideologia ta to syjonizm (od wzgórza Syjon w
środku Jerozolimy, które opłakiwali Żydzi w niewoli babilońskiej, o czym dawno
już śpiewał zespół Boney M.
a jej główny punkt stanowi, że Żydzi z całego świata powinni osiedlać się w
Izraelu (takie prawo ma dziś każdy wyznawca judaizmu na świecie i każdy, kto
udowodni swą etniczną przynależność do narodu żydowskiego) i razem budować
pomyślność żydowskiego państwa. Współcześnie syjonizm powoli zamienia się w
zwykły patriotyzm, taki w stylu amerykańskim – z mnóstwem flag i patriotycznymi
piosenkami. Arabowie, nawet będący obywatelami Izraela, syjonizmu nie cierpią,
jakkolwiek bynajmniej nie wszyscy są antyizraelscy. Wprawdzie Arabowie i
Żydzi żyją w Izraelu osobno (osobne miejscowości i dzielnice, sklepy,
szkoły, a nawet sieci autobusowe), ale po obu stronach jest wielu ludzi, którzy
żyją w przyjaźni z drugą nacją lub po prostu na co dzień zgodnie współżyją (np.
w pracy) ze współobywatelami innego wyznania; warto pamiętać zwłaszcza o tym, że
arabska młodzież masowo studiuje na żydowskich uczelniach (na Uniwersytecie w
Hajfie Arabowie stanowią aż 40% studentów!). Większość (po obu stronach) życzy
sobie jednak separacji, jakkolwiek częściowo wynika ona ze strachu Żydów przed
Arabami. Tak na przykład Arabowie dość licznie pokazują się w żydowskich
dzielnicach i jeżdżą żydowskimi autobusami, lecz Żydzi prawie nie wchodzą do
arabskich dzielnic i autobusów, gdyż zdarzały się porwania i pobicia. Separacja
Żydów i Arabów to zresztą bynajmniej nie jedyna separacja w Izraelu – Żydzi „ultraortodoksyjni”
sami izolują się na wszelkie sposoby od reszty świata, a podobnie różne grupy i
grupki mniejszościowe. Ważnym podziałem społecznym w łonie społeczności
żydowskiej jest też podział polityczny, określony przez stosunek do kwestii
palestyńskiej; mówi się tu o „jastrzębiach” (prawica) i „gołębiach” (lewica).
Tak czy owak żyje się jednak razem, w jednym kraju. Wielu Żydów zna trochę
arabski (uczą się go w szkole jako drugiego języka urzędowego Izraela, ale
poziom tej nauki jest niewysoki), Arabowie zaś z reguły znają nieźle hebrajski
(niektórzy są nie do odróżnienia nawet dla żydowskich urzędników). Napisy
urzędowe są zawsze w obu językach (a często po angielsku na dokładkę). Ponadto,
jak wspomniałem, w Izraelu mieszka wiele mniejszych grup, np. liczni dość
zakonnicy i duchowni różnych wyznań chrześcijańskich i, mówiąc niefachowo,
członkowie wspólnot „chrześcijańsko-starotestamentowych”, a także mniejszości
etniczno-religijne, przede wszystkim Druzowie (wyznający coś na pograniczu
islamu i chrześcijaństwa, proizraelscy, zamieszkujący kilka malowniczych
miasteczek na północy, w Galilei, lubiący Żydów bardziej niż Arabów), Czerkiesi
oraz Beduini, których podarte namioty i sklecone z blachy kontenerowe „domki”
straszą nas zaraz za południową i wschodnią granicą Jerozolimy. (Beduini są w
Izraelu na dnie, ale to dumny naród, w sąsiedniej Jordanii stanowiący elitę
społeczeństwa, jakkolwiek nie dotyczy to szczepów pustynnych, mieszkających po
staremu w namiotach.) Jak na niewielki kraj mamy tu niezgorszą mozaikę, ale
także niemało związanych z taką różnorodnością animozji. Jakoś jednak wszystko
trzyma się kupy, a młode pokolenie Żydów i nie tylko Żydów jest już bardziej
jednolite, po prostu izraelskie.
W Izraelu mówi się po hebrajsku, który to język wyróżnia się zdumiewającą częstością gardłowego,
charczącego „h” oraz wszechobecnością głoski „sz”. Język Biblii cudem przetrwał
przez 2000 lat jako język świecki (na co dzień mówili nim w XIX wieku już bardzo
nieliczni Żydzi), ale właśnie dzięki temu dało się go unowocześnić i
rozpowszechnić jako język nowego „państwa Izraela” (słowo „Izrael” to uroczyste,
religijne określenie narodu żydowskiego). Kilka słów przeszło z hebrajskiego do
polskiego, np. „mieszkanie” (hebr. miszkan) albo „migdalić się” (od
„migdal” – płot; żartuję!). Z kolei wiele słów w nowohebrajskim ma brzmienie
słowiańskie i wymawianych jest prawie tak samo jak po polsku (co było świadomą
decyzją twórców nowoczesnej hebrajszczyzny). Dlatego co chwila uderza nas jakieś
swojskie „telewizja” albo „koalicja”. W Izraelu co chwila słyszy się też, rzecz
jasna, pełen „l” i dziwnego przydechowego „h” arabski (choć nie w Tel Awiwie i
nie w miastach czysto żydowskich, których jest sporo), a bardzo często również
rosyjski (zwłaszcza w Tel Awiwie, Beer Shevie, Hajfie) oraz angielski. Napisy
angielskie są prawie wszędzie, a w wielu miejscowościach nie brak też napisów
rosyjskich. Warto zapisać sobie swój adres a alfabecie hebrajskim – może się
przydać np. w taksówce, zwłaszcza gdy taksówkarzem jest Arab (tu uwaga ogólna:
nie bójcie się taksówek, ale jeśli to możliwe, z góry ustalajcie ceny;
nie jest bardzo drogo, a poza tym na prowincji taksówki często działają jak
busy, czyli zgarniają ludzi z drogi i wtedy jest naprawdę tanio; miejsce w
taksówce w Tel Awiwu do Jerozolimy kosztuje np. 35 szekli; wynajęcie taksówki na
godzinę to 150 szelki w Izraelu właściwym i 100 szekli na Zachodnim Brzegu;
wielu taksówkarzy sugeruje jazdę bez taksometru – proponują wtedy kilka szekli
mniej niż za legalny kurs).
Religia żydowska jest skrupulatnie monoteistyczna. Jest jeden Bóg, w jednej osobie, którego podobizn
nie wolno czynić ani nawet wymawiać jego imienia. Bóg w swej dobroci stworzył
świat i człowieka, dając mu prawo, zapisane w Torze (Pięcioksiąg Mojżesza
– z grubsza jest to to samo, co Stary Testament). W Biblii (Torze)
zawartych jest 613 przykazań (w tym oczywiście dekalog), określających obowiązki
Żyda (micwot) i trzeba ich ściśle przestrzegać. Najwyższy zapowiedział w
Torze, iż kiedyś przyjdzie na ziemię pomazaniec boży (Messijach, Mesjasz)
i zaprowadzi Lud Izraela do zbawczej świętości. Na razie jednak trzeba czekać i
modlić się. Od starożytności aż po XIX wiek zdarzało się, że jakiś bardzo
gorliwy i bardzo niecierpliwy Żyd zostanie uznany za Mesjasza (a nawet sam się
nim ogłosi), ale jakoś glorii i uświęcenia Żydów żaden z nich nie sprawił.
Spełnianie micw, czyli wypełnianie przykazań bożych i obrzędów modlitewnych,
zajmuje pobożnemu Żydowi pewnie z połowę czasu. Niektóre przepisy religii są
dość egzotyczne i wiążą się z rozmaitymi rytuałami, a niektóre są dość typowe i
znane także wielu nie-Żydom, jak zakaz spożywania wieprzowiny, obowiązujący
również w islamie. Jednym z głównych przykazań Dekalogu, czyli spisu 10
przykazań, danych przez Boga Mojżeszowi w formie dwóch kamiennych tablic na
Górze Synaj, jest „dzień święty święcić”. Ten dzień nazywa się w Torze
(napisanej po hebrajsku) szabat, co się tłumaczy na polski „sobota”.
Wolne jest więc tutaj „w szabat”, czyli w sobotę (zaczyna się w piątek o
zachodzie słońca, bo w kalendarzu księżycowym, a takim jest kalendarz żydowski,
doba zaczyna się wieczorem). Obowiązuje wtedy ścisły zakaz pracy (nawet
telewizora albo światła nie wolno włączyć, bo to też jest praca, nie mówiąc już
o jeździe samochodem!). Do religijności żydowskiej należy ponadto nieustanne
studiowanie Biblii oraz ksiąg religijnych, czyli komentarzy do Biblii, na czele
z Talmudem, napisanym zresztą w większości w drugim obok hebrajskiego języku
starożytnych Żydów, czyli po aramejsku. Generalnie cała religia żydowska
nastawiona jest na nieustanne oddawanie czci Bogu, ścisłe przestrzeganie praw i
obrzędów i częste modlitwy, mocno zabarwione mistycyzmem. Jak mówiłem, Żydzi nie
mają jednego zwierzchnika, chociaż istnieje urząd Naczelnego Rabina Izraela,
którego władza jest wszelako bardzo skromna w porównaniu z przywódcami
chrześcijańskimi czy muzułmańskimi. Obrzędy i sądy religijne są w rękach
poszczególnych, względnie niezależnych rabinów, pracujących dla określonej gminy
i utrzymywanych przez nią, wraz z rodzinami. Rabini ci mogą mieć różne zdania na
ten sam temat. W sumie każdy Żyd jest religijny niejako „na własną rękę” – w
synagogach (śmiało wchodźcie, tylko koniecznie w nakryciu głowy) widać czasem
dziesiątki modlących się, każdy z osobna, niektórzy z głową nakrytą tałesem,
czyli chustą, z filakteriami (pudełko z cytatem z Biblii, przymocowane do
czoła), inni nie, wielu mamrocząc pod nosem lub nawet na głos, ten i ów kiwając
się do przodu i do tyłu (regularne nabożeństwo wymaga jednak minianu,
czyli 10 mężczyzn). Żydzi są wielkimi indywidualistami i nie ma mowy, by komuś
udało się narzucić swój autorytet wszystkim wyznawcom, a tym bardziej wszystkim
obywatelom. Każdy jest ważny, czuje się równy pozostałym, a form odpowiadających
naszym „pan”, „pani”, praktycznie się nie stosuje.
Choć w Izraelu są podziały i konflikty, a obywatele tego kraju nie moją wstępu w wiele miejsc, to jednak –
paradoksalnie – Polak ma wszędzie wstęp i jest wszędzie bezpieczny.
W wielu sprawach, zwłaszcza natury biurokratycznej, panuje bałagan, który Żydzi
nazywają swojskim słowem balagan. Jednak środki transportu jeżdżą raczej
punktualnie. Trzeba wszelako uważać, żeby „nie wpaść w szabat” – od piątku w
południe do niedzieli rano lepiej nie być w podróży i mieć kupione jedzenie.
Dotyczy to zwłaszcza Jerozolimy i niewielkich miast czysto żydowskich. Główne
połączenie, czyli trasa Tel Awiw – Jerozolima (niespełna godzina jazdy) działa
jednak i w sobotę – ale tylko prywatne busy (czyli taksówki, szeruty) z centrum,
a nie autobusy z dworca. Pieniądze można zmieniać w wielu miejscach bez opłaty
dodatkowej, a kursy będą zbliżone w różnych bankach i change offices. Płaci
się tu w szeklach, a jedna szekla to zwykle coś między 0,80 a 1 zł. Czyta
się więc ceny w szeklach i odejmuje 10% (na ogół wychodzi sporo). Jak mówiłem,
wszędzie są napisy po angielsku. Ponadto co szósta osoba jest rosyjskojęzyczna,
zaś angielski zna w większym lub mniejszym stopniu większość ludzi, tak więc
można się jakoś dogadać. Ładnie jest znać hebrajskie słowo „szalom” (pokój,
czyli dzień dobry), a wygodnie jeszcze „bewakasza” (proszę), „toda raba”
(dziękuję), „slicha” (przepraszam), „lechitraot” (do widzenia), „be seder” (w
porządku), „ken” (tak), „lo” (nie), „po” (tu), „szam” (tam), „kama” (ile), „ze”
(to), „echad, sznajim, szlosza” (raz, dwa, trzy). Obejdzie się wszelako i bez
tego. Do Palestyńczyków lepiej nie odzywać się hebrajskimi słowami.
Przyjazd do Izraela (zwykle samolotem na lotnisko w Tel Awiwie, położone 15 km za miastem, w stronę
Jerozolimy) nie zawsze jest przyjemny, bo mogą wypytywać, po co i do kogo, a
poza tym z Polski często ląduje się nocą. Warto mieć zrobioną jakąś rezerwację
hotelową. Więcej pytań zadadzą nam jednak przy wyjeździe. Autobusy i taksówki do
Jerozolimy (50 km od lotniska) są dość drogie (np. bus do Jerozolimy 50 szekli,
a indywidualna taksówka 250), ale nie ma rady. Znaczenie mniej zapłacą ci,
którzy zdecydują się uczynić swą bazą wypadową Tel Awiw. Tak czy inaczej, oś
Jerozolima – Tel Awiw jest osią „logistyczną” całego kraju. Ma on kształt
wrzeciona, przeciętego w połowie tą właśnie osią, a dokładnie autostradą nr 1,
łączącą dwa główne miasta (drogi wschód – zachód mają numery nieparzyste, a
północ – południe – parzyste). Będziecie jeździć nią nie jeden raz. Na północ od
naszej osi jest zielono (no, latem nie wszędzie i nie za bardzo, za to wiosną
kwiecia co niemiara), a dalej na południe, za Beer Shevą – żółto (no, trochę
przesadzam, ale pustynie latem są koloru piaskowego).
Nad morzem są równiny, a dalej na północ wzgórza i góry (Galilea) oraz jedno
spore jezioro, zwane Kinneret, Tyberiadzkim, Galilejskim i Bóg wie, jak jeszcze.
Na południe od „jedynki” są słynne pustynie – Judzka (zaraz za Jerozolimą),
Negew (od Beer Shevy na południe) i Khalutsa (granica z Egiptem), w większości
górzyste i piękne. Tereny Zachodniego Brzegu są zwykle półpustynne (typu pięć
kamieni jeden krzaczek) i wyżynne, jakkolwiek północna ich część to dolina
Jordanu, pełna zielonych upraw. Poza Tel Awiwem nad morzem i Jerozolimą,
położoną w pustynnych górach, są jeszcze dwa duże miasta żydowskie – na północy
nadmorska Hajfa (piękna), a na środkowym południu, u wrót Negewu niezbyt ciekawa
Beer Sheva. Poza tym jest pełno przeciętnych lub wręcz brzydkich miast, czasem
całkiem dużych, żydowskich i arabskich, w Izraelu centralnym i na Zachodnim
Brzegu, gdzie turysta nie ma wiele do roboty. Na północy zaludnienie jest bardzo
duże i ciągle przejeżdża się przez jakieś większe czy mniejsze, niezbyt ładne
miasta (klockowate domy, trochę palm) o dziwnych nazwach, w dodatku zapisywanych
w alfabecie łacińskim na kilka sposób (brak jednolitej transkrypcji alfabetu
hebrajskiego na łaciński jest jednym z przejawów orientalnego bałaganu w tym
kraju i może być przyczyną wielu nieporozumień). Nie brak jednak i pięknych
miasteczek, zarówno żydowskich, jak arabskich, jednak pozbawionych jakichś
określonych zabytków, przyciągających turystów. Jest też wiele urokliwych wsi
oraz kibuców, czyli (zwykle) eleganckich osad wiejskich, niegdyś będących
koloniami-wspólnotami, zakładanymi przez różnej maści osadników-syjonistów,
wierzących i niewierzących (często komunistów, wielbicieli Stalina nie
wyłączając). Kibuce mają centralne stołówki, kryte baseny i inne „public
facilities”. Niektóre z nich, np. Ein-Gedi (En Gedi) nad Morzem Martwym, czekają
na turystów, oferując różne atrakcje (Ein Gedi jest zamieniony w piękny ogród
botaniczny). Obecnie jednak ideologia kibuców zamiera i dawne kibuce zmieniają
się w zwykłe wsie lub osady skupione wokół zakładów przemysłowych. Oprócz
kibuców są jeszcze moszawy, czyli bardziej typowe kooperatywy rolnicze.
Izrael jest gorący a słońce może świecić bardzo mocno. Latem trudno wytrzymać, chociaż Jerozolima jest
jeszcze znośna, bo leży na wysokości Zakopanego. Zima może być nieprzyjemna
(temperatury potrafią spadać nawet poniżej zera, w styczniu i lutym, wieją
paskudne wiatry, często padają deszcze, a tak co drugi rok, w Jerozolimie i na
północy, śnieg), więc w sumie najlepsza na zwiedzanie jest wiosna (kwiecień,
maj) i jesień (październik, listopad). Poza zimą rzadko pada, ale zdarzają się
porywiste wiatry pustynne (hamsin), wywołujące zamglenie. Morze
Śródziemne jest ciepłe prawie cały rok, a Morze Czerwone (Eilat) jest trochę
chłodniejsze, ale za to powietrze jest tam najcieplejsze. Izrael jest położony
na południu, więc różnice w długości dnia nie są duże (tak koło siódmej, ósmej
robi się ciemno), zaś zmrok zapada szybko.
Dalsza część przewodnika składać się będzie z opisów miejsc, które najbardziej warto odwiedzić. Jest to
tylko wybór, a bynajmniej nie prezentacja wszystkiego, co w Izraelu jest piękne.
Co więcej, brak tu opisów miejsc niewątpliwie ciekawych, ale nieznanych autorowi
a autopsji. Kolejność opisów w ramach działów „Jedziemy na południe” i „Jedziemy
na północ” należy rozumieć jako ranking. Zależnie od tego, ile macie czasu,
odwiedzajcie kolejne miejsca „z góry na dół”! Lecz miejsce pierwsze należy się
bezwzględnie Jerozolimie.
JEROZOLIMA (plus Betlehem)
Jerozolima leży w większości na pustyni, a dokładniej, na kilkudziesięciu stromych wzgórzach, poprzecinanych
głębokimi jarami, zwanymi wadi. Wzgórza te mają czasami fajne nazwy,
żydowskie, chrześcijańskie i arabskie, jak Góra Złej Rady albo Góra Zgorszenia.
Gdzie tylko się da, w ostatnim stuleciu posadzono drzewa (cedry, sosny), więc
miasto (głównie zimą i wiosną) jest dość zielone. Naprawdę jednak okolica
wygląda, jak na tym zdjęciu, zrobionym na górze (Har) Hatzofim (Mount Scopus,
inaczej Góra Patrzenia, okolica Uniwersytetu Hebrajskiego, głównej uczelni
miasta), na północy Jerozolimy (widok na Pustynię Judzką i mur; okolice
północnego krańca Morza Martwego):
Tak jest na wschód i południowy-wschód od Jerozolimy. Na szczęście w pozostałych kierunkach zimą i
wiosną jest zielono.
Zwiedzanie tego sporego, 750-tysięcznego miasta, jest uciążliwe. Wszędzie te doliny, okrężne drogi,
zamknięte tereny, nagłe urwiska, stromizny, a na dobitkę niegościnne dla
piechura szosy. A w dodatku układ ulic jest bardzo skomplikowany, zaś punktów
orientacyjnych niezbyt wiele. Połapanie się w topografii Starego Miasta (czyli
tego wszystkiego, co znajduje się za murami) jest trudne. Co do Starego Miasta,
to warto zapamiętać proste rady: żeby przejść z Bramy Damasceńskiej do Bramy
Jaffy trzeba iść 10 min. prosto, a potem skręcić w prawo i iść jeszcze 5 minut
(obchodzi się wtedy naokoło Dzielnicę Chrześcijańską), oraz: żeby przejść z
Bramy Damasceńskiej do Dzielnicy Żydowskiej (Mur Zachodni, czyli Ściana Płaczu)
trzeba iść prosto przed siebie 15 min; stamtąd do Dzielnicy Ormiańskiej i na
Syjon idzie się kawałek w prawo. Dlatego, gdy już zaspokoicie pierwszy głód
chaotyczną przechadzką po Starym Mieście (spokojnie, wszyscy tak zaczynają),
najlepiej wyjedźcie na którąś z gór, żeby zobaczyć (jeśli jest widoczność!), jak
to się prezentuje w ogólności. Zdjęcie powyżej zrobione jest, jak wspomniałem, z
góry zwanej Har Hatzofim (lub Hatsofim), a po angielsku Mount Scopus. Na nią
wjechać najłatwiej, bo znajduje się na niej uniwersytet i autobusy zjeżdżają się
tam zewsząd. Na przykład możecie złapać arabską jedynkę (autobus nr 1), machając
rękę z chodnika albo poczekać na jakiś nobliwy żydowski autobus, np. 19, 4, 28,
26 (dwa ostatnie spod dworca autobusowego; niektóre jadą sobie przez dzielnice
ortodoksyjne, zwłaszcza 4). Jazda potrwa 15-20 minut i już jesteśmy pod
uniwersytetem. W 2011 uruchomiona będzie w Jerozolimie nowoczesna linia
tramwajowa, która również zawiezie nas dość blisko uniwersytetu. Proponuję
zrobić sobie spacer naokoło płotu okalającego uniwersytet. Będzie to ze trzy
kilometry, ale trasa jest piękna i daje nam pojęcie, gdzie jesteśmy. Widzimy
bowiem całe stare i nowe miasto (no, nie całą Jerozolimę), z dominującą złotą
Kopułą Skały, następnie jak na dłoni ukazuje się nam sąsiednia góra, zwana Górą
Oliwną (z wieżami kościołów, na czele z protestanckim, stojącym na terenie
szpitala Wiktoria Augusta – cała ta okolica nazywana jest przez mieszkańców po
prostu Wiktoria Augusta), a potem, już na tyłach uniwersytetu, ukaże się nam
piękna panorama Pustyni Judzkiej (zob. zdjęcie u góry) oraz liczne miejscowości
arabskie i żydowskie, także po stronie Zachodniego Brzegu. Możemy też spotkać
Beduina z kozami i osłem, tuż poniżej naszej trasy. Miasto od północy zobaczycie
sobie sami, więc tutaj, dla odmiany panorama od południa:
Orientacja w mieście.
Jak powiedziałem, trudno się w Jerozolimie połapać. Jest jednak pewien
prymitywny sposób „złapania”, jak to wszystko wygląda. Otwórzcie sobie plan
miasta i czytajcie, co następuje.
Gdybyś wszedł na którąś z gór nad centralną Jerozolimą, ujrzysz Stare Miasto ze złotą Kopułą Skały oraz nowe
miasto. Zobaczysz pewną liczbę wielkich budynków, które w większości są
hotelami. Szukaj jednak czegoś innego, a mianowicie wysokiej żółtej wieży o
charakterystycznym stożkowatym zwieńczeniu – to jest ośrodek towarzystwa YMCA.
Wieża ta oraz wielki hotel Dawida obok to punkt orientacyjny dla nowego miasta –
200 m na północ znajduje się kluczowe dla centrum Jerozolimy skrzyżowanie King
David i Agron. W pewnej odległości od wieży YMCA zobaczycie drugą, bardzo
podobną wieżę, a troszkę dalej wielki kościół – to są kościoły Syjonu. Teraz
poszukajcie trójkątnej, pochyłej konstrukcji stalowej w kolorze białym – to jest
zawieszenie nowoczesnego wiaduktu, znajdującego się w pobliżu dworca
autobusowego. W ten sposób wiemy już, gdzie Stare Miasto, centrum i dworzec.
Jeśli nie jesteście akurat na Górze Oliwnej to zobaczycie i ją. Łatwo ją poznać
po dwóch wysokich kościołach w odstępie kilometra oraz złotych kopułach cerkwi w
połowie stoku. Obok zobaczycie drugą górę – z jedną, nieco dziwaczną wieżą. To
jest właśnie Mount Scopus, a wieża znajduje się na terenie uniwersytetu. Góra
Oliwna i to, co pod nią, to głównie dzielnice arabskie (tzw. Jerozolima
Wschodnia, do 1967 r. należąca do Jordanii), zaś dzielnice ciągnące się od
dworca, w pewnej odległości od murów Starego Miasta, aż do podnóży Mount Scopus,
to dzielnice żydowskie, w większości ortodoksyjne.
Teraz tak. Turysta ma wiedzieć, że od dworca ciągnie się bardzo długa i wąska ulica Jaffa Street,
sięgająca prawie aż do najważniejszej bramy prowadzącej na Stare Miasto, czyli
Bramy Jafskiej (od końca jezdni tej ulicy do bramy idzie się jeszcze w prawo 300
m wzdłuż muru). Z grubsza, jak idąc od dworca ktoś skręci z Jaffa Street w lewo,
to zanurzy się w dzielnice ortodoksyjnie żydowskie, ciągnące się kilka
kilometrów ku północy, a jak pójdzie od dworca Jaffa st. niespełna dwa
kilometry, to natknie się na skrzyżowanie z bardzo ważną King George street. Tu
jest centrum nowego miasta. Trzeba skręcić w prawo i wtedy po lewej ręce ma się
obszar najbardziej żywotny handlowo i knajpianie. Ulica Ben Yehuda i Zion Square
jest osią tej sympatycznej dzielnicy (Nakhalat Shiva). Młodzież izraelska zbiera
się jednak wieczorami liczniej nieco dalej na południe, w okolicy Salomon st.
I jeszcze jedna rzecz, którą
musi wiedzieć turysta, to umiejscowienie głównych bram Starego Miasta, które w
XVI w. otoczyli wysokim i miejscami ładnym murem Turcy. Jedna z nich to
wspomniana Brama Jaffy, którą koniecznie musimy zobaczyć. A więc załóżmy, że
idziemy Jaffa street i do Bramy Jaffy. Dochodzimy więc blisko
północno-zachodniego narożnika murów miasta. Gdybyśmy poszli wzdłuż murów w
lewo, to dojdziemy do drugiej najważniejszej po Jafskiej bramy miasta – Bramy
Damasceńskiej (tuż obok niej, na dole po lewej stronie jest stara brama z
czasów rzymskich, małe muzeum oraz wyjście na mury starego miasta; wchodzi się
od prawej strony, na dół, idąc z spoza murów). Prawie naprzeciwko tej bramy
(ulica Derrek Skhem), w odległości ok. 500 m. od niej znajduje się Grób w
Ogrodzie i widoczne z ogrodu Wzgórze Czaszki (czyli domniemana Golgota – warto
zwiedzić to urokliwe miejsce, rządzone przez eleganckich Anglików). Gdybyśmy zaś
poszli od bramy Jaffy w prawo (na przykład samym murem, czyli górą – warto!), to
doszlibyśmy do Bramy Syjonu, przez którą przechodzi się ze Starego Miasta na
Syjon. Jeśli zaś poszlibyśmy górą lub wzdłuż murów jeszcze dalej, tj. na północ,
trafilibyśmy pod Bramę Gnojną, prowadzącą do dzielnicy żydowskiej Starego
Miasta, a więc pod Ścianę Zachodnią i Wzgórze Świątynne. Poniżej zaś tej bramy
(Gnojnej) znajduje się bardzo ważny teren wykopaliskowy – Miasto Dawida, a
wewnątrz murów, koło tejże bramy inne piękne wykopaliska, odsłaniające otoczenie
dawnej Świątyni, warte zwiedzenia. Wejście turystyczne na Wzgórze Świątynne
znajduje się tuż przy Ścianie Zachodniej (a raczej nad nią – idzie się pochyłym
podestem). I tyle trzeba wiedzieć na początek.
Jeśli chcecie spędzić w
Jerozolimie dwa, trzy dni, to zdążycie „wyrobić” tylko program podstawowy.
Składają się nań:
- Stare Miasto wraz ze Wzgórzem Świątynnym oraz górą Syjon (Zion), która do Starego Miasta przylega.
Stare miasto dzieli się na kilka dzielnic różnych nacji i wyznań. Dzielnica arabska (wejście
Bramą Damasceńską, obok której jest David Tower – cytadela z ładnym muzeum)
pełna jest handlu i gwaru, ale niezliczone stragany, sklepiki (jedzenie,
pamiątki) i knajpy znajdują się i w innych miejscach. Uliczki są wąskie, często
zadaszone, w niektórych miejscach jest duży tłok. Tłoczno jest zwłaszcza na
końcowym odcinku Via Dolorosa, która kończy się w Bazylice Grobu – dziwnym,
bardzo ukrytym, choć wielkim, wielopoziomowym kościele, naprawdę wartym
zwiedzenia. Wzdłuż Via Dolorosa, od początku, znajdującego się w dzielnicy
arabskiej, blisko północnego krańca Wzgórza Świątynnego, położone są stacje
kalwarii. Są to kościoły, kaplice albo jedynie miejsca, zaznaczone na murze.
Większość miejsc chrześcijańskich w Izraelu znajduje się w rękach prawosławnych
(najczęściej Greków) i tak też jest na Starym Mieście. Najciekawsza ze stacji to
więzienie Jezusa – podziemne katakumby (prawosławne). Pamiętajcie jednak, że nie
wszystko jest zawsze otwarte; zwłaszcza miejsca prawosławne bywają trudno
dostępne. Najładniejsza część starówki to plac i ulice wokół Kościoła Zbawiciela
(rejon ten nazywa się Muristan), czyli centrum dzielnicy chrześcijańskiej, w
bezpośredniej bliskości Bazyliki Grobu. W dzielnicy ormiańskiej jest
sympatycznie, bo Ormianie są bardzo mili i dobrze karmią. Natomiast w dzielnicy
żydowskiej jest mało do oglądania, oczywiście z wyjątkiem Muru Zachodniego. W
sumie trzeba po starym mieście pochodzić dobre 3-4 godziny, żeby nabrać pojęcia
i wrażeń. Jest to w końcu mniej więcej kwadrat o boku jednego kilometra, a więc
niemały teren. Można też sobie kupić jakąś pamiątkę. Są ładne, ale drogie.
Sprzedają je głównie Palestyńczycy, żądając zrazu absurdalnych cen; gdy jednak
zaczniemy się targować, cena spadnie dwa, trzy razy (Polacy dostają lepsze ceny
od innych, ale i tak będzie drogo). Chodzi się po całym starym mieście,
jakkolwiek większość uliczek ma charakter mieszkalny i turysta może się tam
chwilami czuć jak intruz (nie przejmuj się). Niektórzy uważają, że jest to
najpiękniejsza starówka na świecie, ale to rzecz gustu. Koniecznie trzeba wejść
na Wzgórze Świątynne (zwykle jest kolejka – otwarte jest rano), ale niestety
można sobie tylko pochodzić po placu, bo do Kopuły Skały ani do meczetów nie
wpuszczają (chyba że z arabskimi przewodnikami) – w ogóle atmosfera jest tam
średnia (ale poczucie, że stoi się Tam, gdzie była Świątynia oraz widok
tureckiej mozaiki pokrywającej ściany Kopuły Skały jest nagrodą za niezbyt
sympatyczną postawę arabskich gospodarzy miejsca).
Równie ważny jak starówka
jest Syjon, znajdujący się poza murami. Przechodzi się tam ze starego miasta
Bramą Syjonu, na samym południu. Miejsce jest ciekawe ze względu na
benedyktyński Kościół Zaśnięcia NMP (pamiętajcie zejść do podziemnej kaplicy;
sprawdźcie, czy nie ma jakiegoś fajnego koncertu) oraz grób Króla Dawida. Grób
Dawida, mało efektowny, znajduje się w tym samym budynku („Jesziwa Diaspory”),
co wieczernik, czyli miejsce Ostatniej Wieczerzy (na piętrze, wąskimi schodkami
ponad grobem Davida). Oczywiście, jak wszystko niemal na starówce, są to tylko
„decyzje polityczne” – Żydów, muzułmanów albo średniowiecznych krzyżowców – gdyż
pewnej wiedzy na temat usytuowania różnych miejsc biblijnych nie ma. W gruncie
rzeczy wiadomo tylko, gdzie stała świątynia jerozolimska, ale takie miejsca jak
Golgota albo choćby grób Dawida są tylko umowne. W bezpośrednim sąsiedztwie
Wieczernika znajdziecie bardzo dziwne (bo jakieś takie zapuszczone), prywatne
muzeum holokaustu, z tablicami upamiętniającymi Żydów z różnych miast, w tym
polskich. Na Syjonie znajduje się też klasztor franciszkański i kościół
luterański. Zabawny jest złoty pomnik Króla Davida z czerwonymi włosami i brodą.
- Dzielnica Żydów ortodoksyjnych Mea Schearim oraz sąsiadujące z nią dzielnice – w centrum miasta.
Tu nie ma co wiele gadać – trzeba się zanurzyć w gwar tych dzielnic, nasycić oczy widokiem kobiet w
perukach, mężczyzn w czarnych i złotych (kopiujących kontusze polskich
szlachciców) chałatach, surdutów, kapeluszy, lisich czap, pejsów i wszelkiej
takiej egzotyki. Chodźcie śmiało, tylko kompletnie ubrani, nie w grupach i nie
wyciągajcie aparatów fotograficznych (nikt nie lubi być oglądany i fotografowany
jak małpa w zoo). Wchodźcie do sklepów, kupujcie owoce i różne przedmioty (także
religijne), bawcie się dobrze. Turyści często wchodzą do dzielnicy Mea Schearim
od strony Jaffa Street, ulicą Strauss street, będącej przedłużeniem King George
street (po lewej o Strauss street będzie dzielnica Zikhron Moshe, a po prawej
Mea Scherim), a potem w prawo, ulicą Mea Schearim, będącą osią dzielnicy. W Mea
Szearim panuje fajna, naturalna atmosfera i chwilami ma się wrażenie, że to oni
są normalni, a my, turyści, jesteśmy stuknięci. Słychać wokół język hebrajski,
żydowski (jidish), a nierzadko i angielski. Teren dzielnic ortodoksyjnych jest
duży i warto pochodzić sobie kilka godzin (na same Mea Shearim potrzeba dobrej
godziny). W sobotę będzie tam inaczej – żadnych samochodów, ludzie spacerują
środkiem jezdni. W dzień powszedni warto zajść sobie do sklepu i kupić jakieś
ciasto. Knajp niestety tam nie ma wiele, ale jedna jadłodajna na ulicy Mea
Schearim serwuje doskonałe potrawy Żydów aszkenazyjskich ze wschodniej Europy (czulent,
czyli mix fasoli, kartofli, jajek, wątróbki kurze, gefilte fisz, czyli kotlet
mielony z ryby z ćwikłą – na szabat, kugel, czyli ciasto z tartych ziemniaków).
Większość dzielnic ortodoksyjnych znajduje się na północ (na lewo, licząc od
dworca) od Jaffa Street. W tym rejonie, kilkaset metrów od dworca, w sąsiedztwie
Jaffa Street (i Makhane Yehuda Street) znajduje się też wielki i piękny targ
żydowski (zwany Makhane Yehuda), zdecydowanie wart odwiedzenia. Moim zdaniem
spacer po Mea Shearim i Jerozolimie ortodoksyjnej jest największą atrakcją
miasta. Sami sprawdźcie.
- Nowe Miasto, czyli ulice handlowe w centrum. Z tego samego skrzyżowania
Jaffa street z King George street można w kilka minut dość do centrum
turystycznego nowego miasta. Idąc King George street po lewej zobaczymy kilka
uliczek bez ruchu kołowego (Ben Hillel, Ben Yehuda) – to jest właśnie tam.
Centrum jak centrum. Sympatycznie, trochę zieleni, dużo sklepów i knajp.
Dominują tu amerykańscy Żydzi, obsadzający stoliki na zewnątrz kawiarni. Teren
„rozrywkowy”, interesujący dla turysty, nie jest rozległy, a nocne życie skąpe.
W Tel Awiwie o północy czekasz na miejsce w restauracji, a w Jerozolimie raczej
śpisz (jakkolwiek w ostatnich latach trochę się to zmienia). Jeśli macie nieco
więcej czasu, to najlepiej przejść sobie od targu (Mekhane Yehuda) na południe,
przez kwartał Zikhron Yosef (prześliczne uliczki!) i dalej na wschód do King
George street. Stamtąd możemy przejść Ben Yehuda street do Jaffa street i na
drugą stronę do dzielnic Migrash ha Rusim (dzielnica rosyjska), gdzie jest sporo
ładnych budynków rządowych i municypalnych, kilka kościołów i pałaców, a przede
wszystkim piękna cerkiew Trójcy Świętej z zielonymi kopułami, sąsiadująca
zresztą z więzieniem oraz z muzeum wojskowym. A stamtąd z kolei jest już tylko
krok do Bramy Jafskiej. Warto jednak zwiedzać nowe miasto razem z Mea Schearim,
więc nie dochodząc do starego miasta, po prostu skierujcie się na północ i
idźcie parę minut w tę stronę. Zaraz zrobi się czarno od kapeluszy i surdutów
naszych malowniczych ortodoksów.
- Miasto Dawida i inne wykopaliska dzielnicy żydowskiej starego miasta i pod jej murami.
Zaraz poniżej Bramy Gnojnej, za szosą znajduje się wejście do Miasta Dawida, pochyłego kompleksu wykopalisk,
schodzącego aż na dno Doliny Cedronu. Jest to najstarsza część Jerozolimy,
starsza niż 3000 lat. Gdy Dawid zdobył miasto 3000 lat temu, to było ono właśnie
tam. Kilkaset lat później wykopano tu 530-metrowy tunel (Tunel Ezechiasza),
służący dostarczaniu wody ze źródła Gihlon, poza murami miasta, do specjalnego
basenu w mieście, zwanego sadzawką Siloe. Właśnie przejście tego tunelu, powyżej
kostek brodząc w wodzie i koniecznie z użyciem latarki, jest największą atrakcją
Miasta Dawida. Poza tym są jeszcze inne przejścia podziemne i trochę odkrywek
archeologicznych na powierzchni. Sadzawka Siloe jest bardzo ładna, choć znajduje
się w dziwnie zapuszczonym miejscu. Wychodząc z tego terenu na dole (pod górę
jest daleko i wysoko) znajdujemy się na prawie niezagospodarowanym terytorium
dzielnicy arabskiej Silwan, na początku Doliny Cedronu, czyli Doliny Jozefata.
Jeśli jest transport, to możemy wyjechać na górę, a jak nie, to akurat dobrze
się składa – mamy okazję zwiedzić Dolinę Cedronu. Zwiedzanie Miasta Dawida warto
połączyć ze zwiedzaniem bezpośrednio wyżej położonej części wykopalisk, w
granicach starego miasta (wejście tuż za Bramą Gnojną, po drodze do Muru
Zachodniego). Jest tam gdzie chodzić, bo zachowało się naprawdę wiele murków i
piwnic, a nawet całych ulic, z okresu bizantyjskiego. Zobaczymy również zwalisko
głazów będących niegdyś składnikami murów Świątyni, a zrzuconych w dolinę przez
burzących Świątynię Rzymian. W „visitors center” pokazuje się ciekawy film o
starożytnej Jerozolimie; jest tam również niewielka wystawa wykopalisk.
- Stara dzielnica Yamin Moshe.
Usytuowana jest na wprost Syjonu i niedaleko od siedziby YMCA (warto wyjechać na
wieżę dla widoku), rozpoznawalna dzięki kamiennemu wiatrakowi Montefiori. Jest
to najstarsza dzielnica jerozolimska poza murami, składająca się z kilku
ślicznych kamiennych uliczek, położnych na stoku i zabudowanych pięknymi
domkami-kamieniczkami, otoczonymi piękną roślinnością. Warto poświęcić jej
kwadransik lub dwa. Jest tam inaczej niż na Zikhron Yosef, ale równie ładnie. Z
Yamin Moshe schodzi się na dół do pięknego parku Mitchel Garden, skąd łatwo już
przejść do Bramy Jaffskiej.
- Dolina Cedronu, oddzielająca Stare Miasto od Wzgórza Oliwnego.
Dolina Cedronu (Kidron, Dolina Jozefata – w Jerozolimie wiele rzeczy ma po kilka nazw) oddziela wzgórze,
na którym usytuowane jest Stare Miasto oraz sąsiednie wzgórze, na którym
znajdują się wspomniane wyżej ruiny, zwane Miastem Davida, od Góry Oliwnej. Jest
to głęboka wadi (dolina), częściowo dzika, a częściowo obsadzona pięknym gajem
oliwnym. Jeśli znajdziemy się w niej, opuszczając teren Miasta Dawida, to po
prawej ręce ujrzymy ów Silwan, czyli gęsto zaludnioną dzielnicę arabską,
usytuowaną na stromym zboczu, dość skonfliktowaną ze światem żydowskim. Jest ona
ciekawa z powodu dziur w skałach – dawnych grobowców. Idąc drogą bitą, a potem
ziemną, zbliżymy się do murów (po lewej stronie) i chodnika wyprowadzającego w
prawo w górę, w stronę Góry Oliwnej (Kościoła Wszystkich Narodów), czyli na
szosę. Na dnie doliny znajduje się kilka zabytków, a przede wszystkim piękny
grobowiec, tradycyjnie zwany „grobowcem Zachariasza” (wygląda jak domek z
kolumnami, wykuty ze skały). Widok na mury starówki i na Górę Oliwną jest stąd
piękny, a na wpół wiejskie życie arabskie wokół nas sprawia wrażenie egzotyki.
- Góra Oliwna.
Góra Oliwna (Har Ha Zeitim, dla Żydów jej część to Góra Zgorszenia, gdyż tam król Salomon, pobłądziwszy w
wierze, czcił bożków) należy dziś do Arabów, ale jest tu kilkanaście kościołów i
instytucji chrześcijańskich. Zwykle turyści pojawiają się u stóp wzgórza, gdzie
znajduje się Kościół Wszystkich Narodów, z piękną mozaiką w portyku. Wokół niego
jest słynny Ogród Oliwny (Ogród Getsemani), czyli pewna liczba bardzo starych
drzew oliwnych. Nieco dalej mamy zbudowany przez krzyżowców podziemny Grób NMP,
a wyżej cerkiew Marii Magdaleny o złotych kopułach. Omijając ją dołem w prawo
dojdziemy do katakumb zwanych Grobami Proroków. W ogóle należy zwiedzać ten
teren rano, bo od południa cerkiew jest zamknięta. Idąc dalej w górę napotkamy
jeszcze kilka kościołów (w tym kościół Ojcze nasz), ale też łatwo się tam
pogubić i nie trafić, gdzie należy. Tak czy inaczej kiedyś wyjdziemy na samą
górę, gdzie na ogół jest miło i zielono. Wzdłuż przyjemnej drogi napotkamy
kościoły, a idąc na północ, w kierunku Har Hatzofim (Mount Scopus) widzieć
będziemy chwilami Pustynię Judzką. Gdy dojdziemy do końca podłużnego wzgórza, do
przełęczy między Górą Oliwną a Har Hatzofim, a więc do dużego skrzyżowania, to
ujrzymy boczną drogę, prowadzącą w lewo ku niezwykle ciekawej betonowej i
łukowatej budowli ośrodka Mormonów. Warto wybrać się tam w którąś z niedziel na
wieczorny koncert i popatrzeć z tarasu na przepiękną panoramę miasta.
- Muzeum poświęcone pamięci Żydów pomordowanych podczas II Wojny – Yad Vashem.
Jest to najważniejsze, poza Auschwitz, muzeum upamiętniające ofiary holokaustu. Zobaczymy tam zdjęcia i
dokumenty, prezentacje multimedialne, a wokół budynków ogród, w którym
Sprawiedliwi (osoby bez korzyści własnej i z narażeniem życia ukrywające Żydów
podczas II Wojny Światowej) zasadzili kilkanaście tysięcy drzewek oliwnych (6500
polskich!). W kompleksie znajduje się pomnik ofiar getta warszawskiego, pomnik
Janusza Korczaka, a także piękny labirynt z wielkich żółtych głazów
upamiętniający zniszczone wspólnoty żydowskie w Europie. Na ścianach przeczytamy
nazwy tysięcy miasteczek i miast, w tym setki polskich. Jednak tym, co robi na
zwiedzających największe wrażenie, jest mroczne lustrzane pomieszczenie, w
którym płomień świecy odbija się tysiące razy w całej przestrzeni wokół widza, a
głos z magnetofonu przywołuje nazwiska ofiar. Instalacja ta służy upamiętnieniu
żydowskich dzieci zamordowanych przez Niemców. Po opuszczeniu Yad Vashem możemy
przejść schodkami przy bramie na sąsiednie wzgórze Mount Herzel, gdzie na
szczycie znajduje się grób Theodora Herzla, twórcy ruchu syjonistycznego, a w
parku wokół spoczywają inni działacze syjonistyczni, żołnierze oraz rodzina
Herzla. Jest to bodaj najbardziej patriotyczne żydowskie miejsce w Jerozolimie.
Zaś poniżej Yad Vashem, w dolinie, znajduje się ciekawa stara miejscowość Ein
Kerem, przypominająca miasteczka toskańskie, zielona i ozdobiona starymi
kościołami i piękną cerkwią na wzgórzu; są tam też dobre restauracje, czynne
nawet w piątek wieczorem. Warto tam skoczyć na godzinkę, tym bardziej, że
taksówka z centrum dotrze tam w 10-15 minut.
- Muzeum Izraela i Knesset.
Oba te obiekty znajdują się obok siebie, w zachodniej części miasta. Jest tam również muzeum
nauki, sąd najwyższy (sławne exemplum nowoczesnej architektury) oraz cała
dzielnica rządowa. Muzeum Izraela (wraz z Muzeum Biblijnym) jest piękną kolekcją
znalezisk archeologicznych, zabytków piśmienniczych (zwoje z Qmran) i dokumentów
patriotycznych Izraela (np. Deklaracja Niepodległości z 1948 r.). W parku
znajduje się tez piękna makieta Świątyni Jerozolimskiej. Niestety do 2010 r.
muzeum jest w remoncie i większość ekspozycji jest niedostępna.
- Muzeum Rockefellera.
Położone jest koło narożnika murów starego miasta, pod Górą Oliwną, 10 minut wzdłuż murów od Bramy
Damasceńskiej. Jest to piękny pałac z dziedzińcem ozdobionym basenem. Ekspozycja
obejmuje wszelkiego rodzaju starożytności, ze wszelkich epok i licznych kultur,
obecnych w tym regionie. Eksponatów są tysiące, a najpiękniejsze są antyczne
rzeźby oraz ceramiczne figury sprzed wielu tysięcy lat, wykonane przez artystów
należących do tajemniczych i mało znanych plemion. Na zwykłym śmiertelniku duże
wrażenie zrobią też pradawne ludzkie szczątki, na czele z olbrzymim, dwumetrowym
facetem sprzed stu tysięcy lat, którego kompletny szkielet zachował się w nieco
zawadiackiej pozie na brzuchu. Oprócz Muzeum Izraela jest to najważniejsze
muzeum w Jerozolimie.
Jeśli nie macie czasu na cały
ten program, to skreślcie muzea, a w dalszej kolejności Dolinę Cedronu, Górę
Oliwną i Yamin Moshe. Stare Miasto i Syjon plus Mea Schearim to program
obowiązkowy, nawet jak się jest jeden dzień.
Betlehem i okolice
Jeden dzień warto poświęcić
na wycieczkę pod Jerozolimę do znajdującego się w Autonomii i otoczonego murem
(strefa A) Betlehem oraz okolicznych zabytków. Jedzie się tam autobusem 21, na
przykład spod bramy Damasceńskiej. Nie jest daleko, więc po 30-40 powinniśmy
znaleźć się w Betlehem (gdybyśmy wynajęli taksówkę, moglibyśmy zwiedzić po
drodze grób Racheli, żony Jakuba, obwarowany i strzeżony przez żołnierzy, a
odwiedzany przez Żydówki modlące się o narodzenie zdrowego dziecka). Jadąc do
Betlehem przejeżdża się przez bardzo ładne arabskie miasteczko Beit Jala. Z
autobusu idzie się kwadransik do Bazyliki Narodzenia, ładnymi i egzotycznymi
ulicami, pełnymi arabskiego handlu. Bazylika to dziwne miejsce. Wchodzi się
przez niezwykle niski kamienny otwór . Wnętrze jest ładne, z ciekawym belkowanym
stropem. Z przodu zobaczymy mnóstwo ozdób i lamp. W przedniej części kościoła,
po prawej, znajduje się też zejście do Groty Narodzenia, gdzie najważniejszym
punktem jest srebrna gwiazda na podłodze, oznaczające miejsce narodzin Jezusa.
Obok jest drugi ładny kościół św. Katarzyny i grota św. Hieronima, który w
Beltehem tłumaczył biblię na łacinę, a kilkaset metrów dalej (po prawej, na
tyłach bazyliki) jeszcze jeden, zwany Grotą Mleczną (że niby Matce Boskiej
spadła kropla mleka w tym miejscu). Jeśli macie wolne ok. 200 szekli,
wynajmijcie taksówkę, aby zwiedzić znajdujący się nieopodal Betlehem Herodion.
Jest to charakterystyczne (widoczne dobrze z Jerozolimy) ścięte wzgórze,
przypominające nieco wulkan albo Kopiec Kościuszki w Krakowie. Na górze i u
spodu górki są piękne wykopaliska – pozostałości po wielkim pałacu Heroda. Tam
też znajduje się grób Heroda. Ze szczytu Herodionu schodzi się na dół przez
tunele obronne, w których znajdują się też (puste dziś) cysterny na wodę. Tunele
wykopano podczas powstań przeciwko Rzymianom w I i II w. n.e. Potem taksówkarz
powinien nas zawieść jeszcze jakieś 10 km dalej, krętymi drogami, na pustynię,
gdzie w pięknym kanionie znajduje się wielki i warowny klasztor grecki Mar Saba
(św. Saba), zbudowany już w V w., potem zniszczony przez Arabów (czaszki
wymordowanych mnichów można obejrzeć w środku) i odbudowany w VIII w. Jak się
nam uda, może nas kapryśni greccy mnisi wpuszczą do środka. Cała wyprawa
taksówką powinna zająć ok. dwie godziny. Wynajęcie taksówki w Palestynie
kosztuje zwykle 100 szekli za godzinę i dlatego podaję właśnie cenę 200 szekli.
Tel Awiw i Jaffa
Bulwar nadmorski w centrum Tel Awiwu
Jak już mówiłem (i może
trochę tym Was zanudzam), Tel Awiw jest wspaniałym, wyluzowanym miastem. Prawie
Sodoma. Razem z przyległymi miejscowościami jest to ośrodek niemal wielkości
Warszawy. Jest tu wiele szerokich bulwarów i wieżowców, stwarzających wrażenie
wielkomiejskości, ale większość dzielnic jest raczej w typie niewielkiego
miasta, takiego w sam raz „do życia”. Białe gustowne domy, nierzadko w stylu
bauhaus (niemieccy architekci byli Żydami i uciekli tu przed Hitlerem),
wypełniają większość dzielnic północnej części Tel Awiwu; południe ma nieco
innych charakter. Miasto położone jest wzdłuż plaży i to właśnie plaża jest jego
sercem. Ta plaża żyje, jako integralna część miasta, i właśnie to ona sprawia,
że atmosfera Tel Awiwu jest tak szczególna. Na nieco brudnej plaży i na
bulwarach nadmorskich ludzie spacerują, bawią się i piknikują cały rok. Morze
jest piękne i prawie zawsze można się wykąpać. Plaża ciągnie się, od portu na
północy (zamienionego dziś w dzielnicę rozrywkową), aż po Jaffę na południu,
przez 5 kilometrów (Jaffa widoczna jest jako duży cypel z wieżą kościelną na
szczycie pagórka). Spacer plażą z centrum Tel Awiwu do starej Jaffy trwa ok. 40
min i jest naprawdę uroczy, zwłaszcza o zachodzie słońca. Zakładając, że macie
jeden dzień na Tel Awiw, polecam przede wszystkim tenże spacer. Jaffa
jest arabskim (obecnie mieszanym) miasteczkiem, niezbyt zadbanym, z kilkoma
ślicznymi uliczkami dla turystów, pięknym widokiem na morze, starym portem oraz
kościołem, w którym bywają kazania po polsku i który kiedyś, dzięki
polsko-żydowskiemu księdzu Pawłowskiemu pełnił ważną rolę socjalną i kulturalną
wśród polskich robotników i żydowskich emigrantów z Polski. Dzieje Jaffy są
niezwykle długie i bogate (w głębokiej starożytności było to miasto egipskie,
potem przechodziło z rąk do rąk, zawsze jednak stanowiąc najważniejszy port w
całej okolicy, aż po Akko). W Jaffie jest również żydowski i arabski pchli targ
– dość malowniczy, a w centrum miasteczka (dziś raczej dzielnicy Tel Awiwu) jest
ładny meczet i ciekawa wieża zegarowa. Turyści plączą się jednak głównie po
wzgórku-cyplu, z którego patrzy się na morze, obecnie zaaranżowanym jako
elegancki park, z trawnikami zapraszającymi do piknikowania. Potem idą na
malowniczy placyk pod kościołem, do jednej z restauracji z widokiem na morze, a
potem w lewo, wąskimi ślicznymi uliczkami z galeriami artystów, na dół, do
centrum Jaffy albo w prawo takimi samymi uliczkami – do portu.
Z Jaffy wrócić można sobie
równolegle do morza przez starą dzielnicę Florentine i piękną Neve Tsedek,
wciśniętą między brzydkie hotele, ale naprawdę wartą zobaczenia. Nieco dalej, w
stronę centrum, znajduje się stara dzielnica jemeńska (Kerem HaTeimanim),
śliczna, z małymi białymi domkami i pewną liczbą znakomitych, choć skromnych
restauracyjek, słynących z humusu i kebabów (plus jedna restauracja elegancka i
bardzo dobra). Będąc tam znajdujemy się o krok od wspaniałego, długiego targu
HaKarmel, którym to możemy przedostać się na Allenby Street, jedną z głównych
ulic handlu i rozrywki, gdzie niegdyś znajdował się zresztą bank PKO i polska
księgarnia. Weźcie do ręki plan miasta i zobaczcie, gdzie jest Allenby. Inne
ulice atrakcyjne dla turysty to Ben Yehuda (przedłużenie Allenby), Dizengoff
(oraz Dizengoff Square, z dziwnym betonowym i okrągłym skwerem na środku), Kikar
Yitzhak Rabin, Shderot (Aleje) Rotschild, Shderot Ben Gurion. Zanurzcie się w te
dzielnice, chodźcie po sklepach i knajpach, a potem wracajcie nad morze. A
wieczorem warto podejść do nieczynnego dziś portu, gdzie w hangarach jest sporo
fajnych knajp i sklepów. Teren jest zaskakująco rozległy i cały czas chodzi się
po drewnianym podeście. Świetne miejsce.
Do Tel Awiwu przyjeżdża się
pociągiem lub autobusem. Najbliższa centrum stacja kolejowa jest położona pod
charakterystycznym okrągłym wieżowcem, któremu towarzyszy trójkątny i
kwadratowy. Jest to centrum handlowe, hotelowe i biurowe Azrieli Center. Warto
wyjechać na górę dla pięknego widoku. Natomiast dworzec autobusowy (New Central
Bus Station) znajduje się w południowej, biedniejszej, sefardyjskiej części
miasta, nieopodal stacji kolejowej Hagana. Jeśli macie trochę czasu, to połaźcie
po tych ulicach – są inne, bardziej żółte i „zagracone” balkonami niż północny,
aszkenazyjski Tel Awiw. A jak nie macie czasu, to wsiądźcie pod dworcem w żółty
bus-taxi nr 4, który za pięć i pół szekli w kilka minut zawiezie was na Allenby
lub kawałek dalej, na Ben Yehuda street, gdzie możecie rozpocząć Wasze
enjoying Tel Aviv.
Idąc plażą, wzdłuż wielkich
hoteli i „apartamentowców” (niektóre niezbyt ładne, inne piękne), warto zwrócić
uwagę na Opera House, wielki, różowy i „schodkowany”. Na jego wysokości znajduje
się, w odległości 200-500 m. najbardziej centralne miejsce starego Tel Awiwu,
wokół Allenby street, oraz, kawałek dalej (300-500 m. w stronę Jaffy) dzielnica
jemeńska.
Jeśli zaś macie jeszcze
trochę czasu, pójdźcie zobaczyć park i rzekę Jarkon, w północnej części miasta,
skąd już niedaleko do rozrywkowej dzielnicy portowej. Portu już nie ma (jest
tylko marina w środku wybrzeża), ale jest w to miejsce, jak mówiłem, ładna
dzielnica knajp i sklepów. Po kolacji można stamtąd wrócić nadmorskim bulwarem i
ulicami Hayarkon in Ben Yehuda do centrum; można też przejść parkiem (zwanym
Ogrody Niepodległości), otaczającym wielki hotel Hilton. No a jeśli w ogóle
macie dużo czasu, to warto pojechać na północ miasta, na Uniwersytet. Kampus
jest wyjątkowo piękny, a znajduje się na nim między innymi bardzo ważne Muzeum
Diaspory.
Obok Tel Awiwu znajduje się
kilka zrośniętych z nim miast. W Ramat Gan jest piękny park i Zoo, a w starym
mieście Ramla – niegdyś stolicy arabskiej Palestyny – znajduje się kilka
ciekawych zabytków, przede wszystkim ruiny Białego Meczetu z charakterystyczną
(zachowaną) kwadratową wieżą oraz podziemna cysterna na wodę. Miasto poza tym
posiada wyjątkowo wielki targ i jest osobliwie brzydkie. Jadąc stamtąd w
kierunku Jerozolimy, tuż przez zjazdem na jedynkę (26 km od Jerozolimy)
napotkamy Latrun. Teren ten widział od starożytności aż do wojny o
niepodległość Izraela w 1958 r. niejedną bitwę. W niewielkiej odległości od
siebie mamy tu piękny klasztor, otoczony winnicami, ładny ogród z makietami
najważniejszych budynków Izraela (Mini Izrael) oraz muzeum militarne i mauzoleum
na cześć poległych żołnierzy Cahalu (wojska izraelskiego) Yad la-Shirion, gdzie
eksponuje się wielką liczbę rozmaitych czołgów.
Południowy, sefardyjski Tel Awiw
Jedziemy na południe!
I. Morze Martwe
Morze Martwe jest prawdziwym
cudem natury. W rzeczy samej jest to podłużne, bezodpływowe jezioro o nieludzkim
zasoleniu (15 raz większym niż w Morzu Śródziemnym). Położone jest na Pustyni
Judzkiej, w krajobrazie całkowicie pustynnym i górzystym. Po obu jego stronach
(wschodniej – jordańskiej i zachodniej – izraelsko-palestyńskiej) widzimy piękne
żółto-czerwonawe góry, a samo jezioro mieni się kolorami. Wygląda to pięknie i
podróż z północy na południe wzdłuż Morza Martwego to wielka atrakcja. Jezioro
jest bardzo głębokie (do 400 m.) i absolutnie czyste. Nawet ryby tam nie
paskudzą, gdyż nie mogą w nim żyć. Właściwie w Morzu Martwym i na samym jego
brzegu nie ma żadnego życia – co najwyżej bakterie. Za to dalej, w pewnej
odległości od wody napotyka się piękne osady oraz kokosowe zagajniki i inne
uprawy. Zimą, po deszczach, ze stromych i kruchych gór (właściwie klifu
płaskowyżu – jak się wyjdzie na górę, to jest tam dość płasko) spływają dolinami
i żlebami potężne potoki, zasilając Morze Martwe (które wszelako czerpie swe
wysychające niestety mimo to wody głównie z rzeki Jordan, napływającej z
północy), czego ślady widzimy co kilka kilometrów. Czasem ogarnia nas zdumienie,
że nagle tyle wody może być na pustyni. Bierze się to stąd, że deszcz nie wsiąka
w grunt i natychmiast spływa, przez co tworzą się powodzie. W wielu miejscach na
południu Izraela, czyli na pustyni, przy drogach stoją słupki wskazujące
głębokość wody pokrywającej jezdnię… Jeśli wybieramy się na pustynię, na
przykład na wycieczkę w którąś z dolin w okolicach Morza Martwego, zimą lub
wczesną wiosną, to musimy zachować szczególną ostrożność. Nie wolno znaleźć się
tam w czasie deszczu (niektóre miejsca są wtedy zamykane, jak dolina Dawida w
Ein Gedi), a zresztą w ogóle lepiej nie ruszać na wycieczkę bez doświadczonego
kompana z dobrą mapą.
Nad Morze Martwe nadjeżdżamy
zwykle od północy, od strony Jerozolimy. Zjeżdżamy z górki na pazurki, gdyż, jak
wiadomo, Morze Martwe to na najgłębsza depresja na Ziemi – ponad 400 metrów
poniżej poziomu morza! U północnego krańca jeziora, który osiągamy już po ok. 30
min. od wyjazdu z centrum miasta, znajduje się ważny rozstaj dróg – ku północy
prowadzi droga Doliną Jordanu, do Bet Shean i dalej ku Jezioru Tyberiadzkiemu,
nieco w bok do Jerycha, a na południe – do samego Ejlatu nad Morzem Czerwonym
(prawie 300 km od Jerozolimy), w tym ok. 70 km wzdłuż Morza Martwego.
Północny region okolic Morza
Martwego nazywa się Ahawa (słynne kosmetyki noszą od niego swą nazwę). Publiczne
plaże nie są tam najlepsze, ale warta polecenia jest plaża zwana „Mineral
Beach”, w południowej części regionu, z ciepłymi źródłami. Kierowca autobusu
wysadzi nas tam, gdy poprosimy. Trzeba wiedzieć, że Morze Martwe otaczają
zdradliwe błota (nie wolno tam łazić, bo można wpaść w dziurę) oraz termy. Nad
brzegiem zalegają fantastyczne złogi soli, tworzące krystaliczne płaty i naloty
oraz łachy solnego żwiru. W sumie jest to trochę paskudne. Ale zarazem piękne.
Woda jest bardzo ciepła, nieprawdopodobnie słona i gorzka, a w dodatku oleista.
Jak wszyscy wiedzą, jej ciężar właściwy jest większy od ciężaru właściwego
naszych ciał, więc unosimy się na wodzie jak korek. Wchodząc do wody pamiętajmy,
że każde zadrapanie będzie nas mocno piec, a dostanie się do oka najmniejszej
kropelki słonej wody jest bardzo bolesne. Dlatego pływać trzeba bardzo
ostrożnie, za nic nie rozchlapując wody wokół siebie. Prawdę mówiąc, nauka
pływania lub leżenia na plecach w Morzu Martwym może potrwać dłużej niż nasz
pobyt nad nim… Przede wszystkim potrzeba do tego odwagi. Kto nie umie i odwagi
nie ma, ten po prostu podkurcza nogi pod siebie i sobie pływa w pionie, jak ten
korek. Ponadto trzeba liczyć się ze strasznym upałem – latem nawet
40-stopniowym. Nie wolno zapominać o piciu wody! Natomiast słońce nie pali skóry
tak bardzo nad Morzem Martwym, jak w takim Tel Awiwie, bo jednak atmosfera jest
tu grubsza, a poza tym opary z jeziora trochę filtrują ultrafiolet.
Blisko północnego krańca
jeziora znajduje się Qumran, czyli miejsce, gdzie 60 lat temu znaleziono słynne
zwoje, najstarsze znane zapisy Biblii i innych żydowskich pism religijnych
(mające ponad 2000 lat). W małym muzeum możemy dowiedzieć się, jak żyła
zamieszkująca pobliskie jaskinie wspólnota religijna esseńczyków (I w. n.e.), a
nieopodal możemy obejrzeć trochę ruin po zabudowaniach, zalej zaś, w głębi
dolinki, dziury, czyli jaskinie, w których znaleziono słynne rękopisy. Warto
spędzić tam dwie godziny.
Morze Martwe w rejonie Ein Gedi; w głębi góry Jordanii.
Jadąc z Ahawy dalej na
południe, wjeżdżamy w rejon Ein Gedi. Jest to najatrakcyjniejsza część wybrzeża.
Można tu spędzić cały dzień. Najpierw pokazuje się po prawej stronie bardzo
ładna dolina Dawida, w której jest mały wodospadzik i trochę zieleni. Warto tam
wejść. Niespełna kilometr dalej znajduje się plaża publiczna Ein Gedi. Jest tam
wszystko, czego potrzeba do kąpania się w Morzu Martwym, czyli prysznice,
parasole, parking, ubikacja, knajpa, palmy. Bardzo fajne miejsce. Nieco dalej na
południe znajduje się słynny Kibuc Ein Gedi, który obecnie w całości jest
ogrodem botanicznym. Niektóre autobusy wjeżdżają do kibucu, więc jak macie
sposobność, to się zabierzcie. Okazy botaniczne otaczają domki 600 mieszkańców
kibucu, a w dolnej części wsi jest nawet małe zoo. Wokół piękne widoki na
pobliskie doliny i góry i w ogóle fajnie. W kibucowej stołówce można zjeść
prawdziwy izraelski niedobry obiad za 50 szekli. No i najważniejsze – znajdujemy
się w najniżej położonej wsi na świecie! (i w dodatku na górce!)
Dalej na południe mamy „Ein
Gedi Spa”, czyli plażę płatną. Polecam. To jest obiekt w stylu późnego PRL,
mocno niedofinansowany i zapyziały – pokazuje, że kiedyś Izrael był skromnym
socjalistycznym krajem. Mimo pewnego ubóstwa, w Spa jest bardzo fajnie. Za 100
szekli dostajemy wstęp na baseny, błotko, plażę i potworny izraelski obiadek.
Mamy tu basem z cuchnącą wodą termalną, płytki basen do pływania, pojemniki z
czarnym błotem do smarowania się od stóp do głów i robienia sobie zdjęć w takim
błogosławionym stanie, a na plażę zawiezie nas kolejka ciągnięta przez traktor,
bo „Spa” w oazie znajduje się ok. 400 m. od brzegu.
Kolejny przystanek, tym razem
obowiązkowy, to Masada. Z Ein Gedi to kilkanaście kilometrów. Z daleka
już widzimy ścięte wzgórze, na którym znajdują się ruiny słynnej twierdzy
Heroda. Za czasów rzymskich był tam posterunek graniczny, ale w 66 r. n.e.
twierdzę zdobyli żydowscy powstańcy (zeloci) i zdołali ją utrzymać przez siedem
lat. Rzymianie użyli ogromnych sił, aby zdobyć twierdzę. Ślady ich obozów widać
u podnóża Masady. W końcu usypali gigantyczną rampę i po niej wdarli się na
trudno dostępne wzgórze. Obrońcy Masady, widząc, że to koniec, zabili swoje żony
i dzieci, a potem sami siebie. Było ich, jak podaje historyk Józef Flawiusz,
łącznie 960 osób, z czego uchowało się pięć. Obrona Masady jest dla Żydów
symbolem niezłomności ich narodu i z tego powodu Masada jest drugim po Murze
Zachodnim najważniejszym miejscem dla Izraelczyków. A co zobaczy turysta? Otóż
na Masadę wjeżdża się kolejką linową. Rano puszczają też pieszo, ale w takim
upale, normalny człowiek wysiada. Pieszo to jest 45 minut, a kolejką trzy. Na
górze zobaczymy rozległy płaskowyż z mnóstwem niewysokich ruin. Wokół zaś piękne
widoki. Najciekawsze ruiny to trzypoziomowy pałac Heroda, wielkie magazyny
zbożowe, cysterny na wodę, synagoga oraz… gołębniki, w kształcie kamiennych
wież. (Gołębi już nie ma, ale zdziwicie się, ile na tej cholernej pustyni jest
ptaków!) Jest też pozostałość kościoła z czasów bizantyjskich, bo po Rzymianach
zapanowali na Masadzie Grecy, zanim ich w VII w. Arabowie nie wytrzebili. Od
tego czasu Masada była niezamieszkana i zapomniana, aż tu w XIX wieku odkryto to
miejsce, znane z opisu Józefa Flawiusza. Wykopaliska prowadzono jednak na serio
dopiero w latach 60. XX w. Trzeba wiedzieć, że w Izraelu ciągle się kopie i
kopie. Wciąż przybywa stanowisk archeologicznych i archeologicznych atrakcji
turystycznych. Już teraz są ich dziesiątki, a w przyszłości będzie ich jeszcze
znacznie więcej.
Pozostałości obozu rzymskiego – widok z Masady.
Załóżmy, że posuwamy się
dalej na południe drogą 90 (na Ejlat), wzdłuż Morza Martwego. Po drodze będzie
sporo atrakcji turystycznych, w większości przez mnie nie „zaliczonych”.
Najbardziej luksusowe kąpieliska i hotelowe centra Spa znajdują się na południu
Morza Martwego, w dość zdewastowanej zresztą przez przemysł mineralno-wydobywczy
okolicy. Skupisko hoteli nazywa się Ein Bokek. W pobliżu znajduje się wiele
jaskiń, małych wodospadów i kanionów. Warto więc posiedzieć tam jeden dzień,
jeśli mamy czas. Nieco dalej na południe znajdują się na przykład miejsca
związane z Sodomą (Sdom) – jaskinia, dolinka. Generalnie pamiętajmy, że prawie
wszędzie na pustyni Negew są jakieś większe czy mniejsze doliny i kaniony do
zwiedzania – bardziej lub mniej malownicze i bardziej lub mniej dostępne.
Owdat i Ein Owdat (Avdat), Mitzpe (Micpe) Ramon
Jeśli macie jeden dzień, by
zobaczyć coś ładnego na pustyni Negew, a jedziecie od północy, to najlepiej
pojechać albo w okolice miasta Mitzpe Ramon, albo osady Sde Boker. Jedzie się
tam drogą nr 40 z Beer Shevy na południe. Droga do Mizpe Ramon z Tel Awiwu albo
Jerozolimy zajmie najwyżej ok. trzech godzin, a do Sde Boker dwie i pół. Sde
Boker to mała miejscowość, znana z tego, że osiedlił się to pierwszy premier
Izraela i bohater narodowy Ben Gurion, którego grób można tu zresztą zobaczyć.
Warto tam podejść, bo miejsce jest malownicze i bardzo izraelskie. Obok jest
centrum Ben Guriona, Instytut badań ekologicznych jego imienia, a także college.
Właśnie z College`u Ben Guriona wiedzie droga do wspaniałego kanionu Ein
Owdat. Za szlabanem, gdzie kupimy sobie bilety od parku narodowego (każdy
kawałek zieleni w Izraelu jest parkiem narodowym), pojedziemy jeszcze ok. trzech
km samochodem, do drugiego szlabanu, gdzie jest parking i gdzie można samochód
zostawić. Jednak lepiej jest, gdy mamy do dyspozycji drugi samochód, który
odbierze nas ze szczytu kanionu, znajdującego się kilka kilometrów dalej na
południe. Jeśli mamy jeden wóz ominie nas przyjemność wspinania się wąską i
jednokierunkową (właśnie w górę) ścieżką na brzeg kanionu i będziemy musieli
sobie tam podjechać, aby popatrzeć z góry na to piękne miejsce. Tymczasem jednak
wchodzimy do kanionu od jego ujścia, na dole. Wędrujemy pół godziny wśród
pięknych skał, wzdłuż strumienia i sadzawek (zimą nadających się do kąpieli,
latem prawie wyschniętych), pod wodospad, potem prawą stroną w górę wspinamy się
nad ów wodospad, a kawałek dalej droga zaczyna już odbijać w prawo w górę,
prowadząc na brzeg kanionu. Możemy oczywiście podjechać w to miejsce na górze
(są oznaczenia na drodze i na mapach – wszystko jest przy głównej szosie 40 na
południe), gdzie znajduje się punkt widokowy, z którego kanion przedstawia się
bajecznie. Wycieczka jest łatwa, bezpieczna (parę klamerek w skale) i
przepiękna. Zobaczcie sami:
Kanion Ein Owdat
Kilka kilometrów dalej na
południe znajdują się ciekawe ruiny starożytnego miasta nabateńskiego (Nabatejczycy
to lud mający swoje państwo w tym regionie, zanim nie podbili ich Rzymianie –
więcej o tym poniżej, gdy mowa będzie o Petrze, stolicy Nabateńczyków). Na dole
jest stacja benzynowa oraz visitors center, gdzie można sobie kupić bilety
(osobne bądź łączone do Ein Owdat i Owdat) oraz obejrzeć filmik o tym miejscu.
Potem podjeżdżamy sobie kawałeczek samochodem w górę. Najpierw dojeżdżamy do
ruin starej willi i magazynów wykutych w skale, a potem na sam szczyt wzgórza,
gdzie czeka nas pół godzinki zwiedzania ładnych ruin, w typowy dla Izraela
sposób łączących wykopaliska starożytne (żydowskie, nabatejskie,
grecko-rzymskie) z wczesnośredniowiecznymi (bizantyjskimi). Ruiny, jak to bywa w
Izraelu, są trochę podrasowane, czyli częściowo zrekonstruowane (miejsca, od
których zaczyna się rekonstrukcja są zawsze wyraźnie oznaczane paskiem zaprawy).
Dzięki temu jednak to i owo wystaje wyżej niż metr-dwa nad ziemię i jest co
oglądać. Owdat było naprawdę ważnym miastem, na drodze z Petry do morza.
Micpe Ramon jest miłym
miastem, ale jedzie się tam nie dla jego uroków, ale z powodu gigantycznego,
rozciągającego się na prawie 40 km krateru-kanionu Maktesz Ramon. Krater
jest dość głęboki (do 300 m.), szeroki na kilka kilometrów i bardzo długi. Można
robić w nim rozmaite, krótsze i dłuższe wycieczki, pieszo lub na wielbłądach i
jeepami. Jest to piękne miejsce. Możemy zwiedzić tu muzeum geologiczne, odbyć
wycieczkę pokazującą atrakcje geologiczne krateru, a nocą oglądać najczystsze
niebo w całym Izraelu.
Ejlat – Timna – Akaba – Wadi Rum – Petra
Jesteśmy już na samym
południu. Dojeżdżamy do Ejlatu… Ale po drodze, ok. 25 km przed Ejlatem, warto
skręcić w prawo do Timny – najstarszych odkrywek miedzi na świecie,
zwanych kopalniami króla Salomona. Na ogromnym terenie mamy wykopaliska (w tym
egipskie – kopalnie bowiem założyli Egipcjanie), jezioro, doliny, ogród
botaniczny (sad owocowy), małe zoo, muzeum, hotele i inne atrakcje. Okolica jest
też bardzo ciekawa geologicznie, a jej symbolem jest wielki grzyb skalny. Jak
planujecie spędzić na południu Izraela kilka dni, to Timnę zwiedzić warto.
Ejlat jest sławny i ważny, bo to
jedyny kawałek wybrzeża Morza Czerwonego, należący do Izraela. Brzegu zaledwie
jest tu kilka kilometrów, bo po lewej (wschód) zaraz Jordania, a po prawej zaraz
Egipt. Zaś w głębi po lewej majaczą już góry Arabii Saudyjskiej. Zatoka Akaba
widziana z jej północnego krańca, czyli właśnie z Ejlatu, jest bardzo piękna.
Żydzi przyjeżdżają tu masowo, zwłaszcza zimą i wiosną, gdy temperatura jest
przyjemna (latem jest tu piekło). Jednak sam Ejlat nie jest bardzo ciekawy. Ot,
hotele, hotele, hotele. Jeździ się tu, bo Izraelczykowi nie jest łatwo gdzieś
dalej pojechać – niechętnie do Jordanii i Egiptu, a dalej to już tylko
samolotem. Zabawne w Ejlacie jest to, że lotnisko, na którym lądują samoloty
zwożące turystów, znajduje się w centrum kurortu, a więc wszystko to nam ryczy
wprost nad głową. Sama plaża jest zatłoczona i żwirowa. Woda zimnawa. Najlepiej
wziąć sobie kurs stateczkiem po zatoce. Przeźroczyste dno pozwoli nam zobaczyć
kawałek rachitycznej rafy koralowej i parę rybek, a za burtą – piękne widoki
(rafę można też oglądać z okrągłego, białego obserwatorium). Czy chcemy, czy
nie, zrobią nam zdjęcie, a po powrocie będziemy mogli je sobie wykupić. Inną
atrakcją jest delfinarium, w którym można nawet nurkować z tymi stworzeniami.
Dalej zaś jest już przejście graniczne do Taby w Egipcie i hotel (po stronie
egipskiej), w którym możemy oddawać się hazardowi, w Izraelu zakazanemu. Przy
granicy znajduje się również wysepka (Wyspa Faraona), z zamkiem, ale trudno się
na nią dostać. Wokół Ejlatu pustynia jest czerwonawa i piękna. Jest tak kilka
ładnych okolic na wycieczki, w tym słynne ptasie safari (kibuc Ejlot).
Z plaży w Ejlacie widać sąsiednie miasto Aqaba, po stronie Jordańskiej, a nawet prywatną plażę samego
króla. I tu mały „skok w bok”. Jak jesteśmy już tak daleko na południe, grzechem
byłoby nie wyskoczyć do Jordanii.
Petra i Wadi Rum (Jordania).Dwie wielkie
atrakcje Bliskiego Wschodu okolicy położone są niedaleko. Jedna z nich to Wadi
Rum – rozległy obszar pustynny, niedaleko od granicy Jordanii z Arabią
Saudyjską, a druga – Petra, położone ok. 100 km dalej na północ, we wspaniałej
górsko-pustynnej scenerii miasto-stolica Nabateńczyków sprzed dwóch tysięcy lat,
zachowane głównie w postaci wspaniałych świątyń i grobowców wykutych w piaskowej
skale. Jeśli ktoś przyjechał do Izraela na dwa tygodnie, to głupio by postąpił,
nie używając dwóch, trzech dni na zawiedzenie tych miejsc. Granica jest tuż przy
Ejlacie (trzy kilometry od centrum – można podjechać taksówką). Opuszczenie
Izraela kosztuje nas haracz blisko 100 szekli (wyjeżdżając z Jordanii zapłacimy
5 dinarów jordańskich, czyli ok. 30 zł) i w zasadzie nic prostszego, gdyby nie
komunikacja. Nie jest łatwo poruszać się w Jordanii transportem publicznym –
właściwie niezbędne jest użycie taksówki. Wiem, że turyści tak właśnie czynią,
ale nie mam w tym doświadczenia. Jednak można sobie przed Internet znaleźć
przewodnika, który nas zawiezie do Wadi Rum (godzina jazdy z przejścia w
Ejlacie), a potem do Petry oraz załatwi zakwaterowanie w namiocie na pustyni w
Wadi Rum (jeśli mamy takie życzenie) albo w miejscowości Wadi Mos (Dolina
Mojżesza), gdzie znajduje się wejście do Petry. Jeśli jest się w grupie 3-5
osób, nie będzie to bardzo drogo. Generalnie Jordania jest tania, jakkolwiek w
samej Petrze ceny są wysokie, z powodu dość licznych tam turystów. Poza tym jest
miło, przyjaźnie i czysto. Warto pod drodze skoczyć do Aqaby (miasto nad zatoką,
tuż koło Ejlatu), na przykład, aby zjeść coś dobrego i taniego w jednej z
tamtejszych restauracji.
Nie będę się rozpisywał
szeroko o Wadi Rum i Petrze. W każdym z tych miejsc jest niesamowicie pięknie i
każde wymaga co najmniej dwóch dni, żeby je zwiedzić. Po Wadi Rum jeździ się
wynajętym jeepem i podziwia niezwykłe, różnokolorowe góry i piaski. W Petrze
podziwia się góry i wąwozy, ale przede wszystkim niezliczone zabytki wykute w
skale oraz imponujący system wodny zamieszkujących tam w starożytności
Nabateńczyków. Mamy tu grobowce, cysterny na wodę, świątynie (w tym
bizantyjskie, bo jak wszystkie te miasta, po upadku Cesarstwa Zachodniego, Petra
znalazła się w rękach Konstantynopola, czyli Bizancjum). Do miasta wchodzi się
przepięknym wąskim wąwozem, pośród wysokich skał. Tam zwiedza się rozliczne
zabytki, na czele z najsławniejszym z nich Skarbcem, rozrzucone na dość płaskim
terenie. Wolno stojące budynki niestety prawie w całości pochłonęło trzęsienie
ziemi w VIII w. (większość miast, które teraz się odkopuje, spotkał taki los),
ale i tak jest aż za dużo do zwiedzania – rzeczy wykutych w skale i nie tylko.
Część najważniejszych zabytków nie znajduje się jednak na dole, lecz wymaga
podejścia, nawet godzinnego, co może wszelko ułatwić nam osiołek albo muł.
Koniecznie zobaczcie w sieci, o czym mówię, a zwłaszcza zdjęcia. Na zachętę
wklejam dwa – jedno z Petry, a drugie z Wadi Rum:
Petra – słynny Skarbiec (30 m. wysokości!), widziany z góry.
Najbrzydszy widoczek z Wadi Rum, jaki udało mi się znaleźć
Hebron.
To jest trochę turystyczny „hardcore dla ubogich”. Można tam jechać samemu, tj.
wsiąść w busa na Betlehem, a tam po drodze zapytać o przesiadkę na Hebron, albo
też do Ramallah i tam przesiąść się na dworcu. Lepiej jednak pójść do któregoś z
palestyńskich biur podróży koło Bramy Damasceńskiej i wykupić za ok. 150 szekli
wycieczkę. Podczas takiej wycieczki będziemy sobie zwiedzać stare miasto, a
przede wszystkim główną atrakcję miasta, czyli prastare sanktuarium – groby
patriarchów, gdzie pochowany jest sam Abraham, a czas dodatkowo umili nam gawęda
o złych Żydach. W rzeczy samej, w Hebronie sytuacja jest nieprzyjemna, gdyż
mieszka tam, w bezpośredniej bliskości Grobowca Patriarchów (Abrahama i Sary,
Izaaka i Rebeki, Jakuba i Lei), ok. 500-600 fanatycznych osadników żydowskich,
pozostających we wrogich stosunkach z Palestyńczykami. Są całkowicie
odseparowani i pilnowani przez policję, lecz mimo to wciąż dochodzi do jakichś
utarczek. Osadnicy Zachowują się zresztą zaczepnie i wrogo w stosunku do
Palestyńczyków, a ci nie pozostają im dłużni. Znaczna większość Izraelczyków ma
za złe osadnikom, że siedzą w Hebronie, szkodząc procesowi pokojowemu. Fatalna
atmosfera w Hebronie wiąże się wydarzeniami historycznymi. Hebron jest drugim po
Jerozolimie świętym miastem Żydów. W starożytności był to jeden z głównych
ośrodków państwa żydowskiego. Król Dawid, zanim zdobył Jerozolimę tam właśnie
ustanowił stolicę Izraela. W czasach nowych osadnicy żydowscy pojawili się w
Hebronie (kupiwszy ziemię od Arabów) już w latach 20 XX w. Zostali jednak
wygnani, a częściowo wymordowani przez miejscowych Arabów. Wrócili tam w roku
1968, po Wojnie Sześciodniowej. Ich głównym zajęciem jest modlitwa i nauka w
bliskości grobu Abrahama. Abraham jest wszelako czczony również przez
muzułmanów. W rezultacie cały, znacznych rozmiarów, budynek Grobowca Patriarchów
(wystawiony przez Heroda, potem zamieniony w meczet, a w czasach krzyżowców,
rzecz jasna, w kościół) podzielono na część będącą meczetem i część będącą
synagogą. Tylko turyści mogą zwiedzić jedno i drugie – dla Żydów i
Palestyńczyków dostępne są wyłącznie ich świątynie. Są to resztą miejsca
fascynujące. Groby wprawdzie ukryte są głęboko pod ziemią, ale na wierzchu
znajdują się sarkofagi. Żydzi patrzą sobie na grób Abrahama od swojej strony, a
Palestyńczycy od swojej. Sam meczet jest zresztą ciekawy i w ogóle jest jednym z
niewielu w Izraelu, gdzie innowiercy mogą swobodnie wchodzić. Palestyńczykom
zależy bowiem na turystach. Atmosfera w meczecie jest zresztą bardzo miła i
rodzinna, jakkolwiek był on widownią masakry w 1994 r., kiedy fanatyczny Żyd z
USA zamordował tam 29 Palestyńczyków i ranił 125. Napięcie odczuwa się w
promieniu kilkuset metrów od Grobu Patriarchów. Na uliczkach starego miasta
czynnych jest niezbyt wiele sklepików, a nad nimi rozpięta jest siatka stalowa,
zatrzymująca śmiecie rzucane z góry przez mieszkających powyżej Żydów. Kawałek
dalej robi się już jednak normalne Palestyńskie miasto. Jest tam tanio i
smacznie, a ponadto można odwiedzić warsztaty ceramiczne i kupić ładne pamiątki.
Jerycho
Warto zrobić sobie wycieczkę
do Jerycha. To najstarsze na świecie i najniżej (w depresji) położone miasto na
świecie znajduje się ok. 40 km od Jerozolimy, nieco na północ od Morza Martwego.
Stanowi strefę A, czyli kontrolowane jest przez samych Palestyńczyków i otoczone
zasiekami. Można tam pojechać z palestyńską wycieczką albo samemu. Jeden wariant
to autobus arabski z Jerozolimy do Ramallah (niecała godzina jazdy) i tam, w
stolicy Palestyny, przesiadka na autobus do Jerycha. Inny wariant to autobus
żydowski w Jerozolimy do żydowskiego osiedla na Zachodnim Brzegu, koło Jerycha,
Mitspe Jerycho, a stamtąd (należy wysiąść przy szlabanie – nie ma po co wjeżdżać
do samej osady), z pobliskiej stacji benzynowej można złapać taksówkę do
Jerycha. Polecam wszelko zwiedzenie Ramallah. To duże i szeroko
rozbudowane, dość nowoczesne miasto, położone na wzgórzach, w zasadzie zupełnie
nie oddzielone od Jerozolimy. Gdyby nie mur, byłaby to niemalże dzielnica
Jerozolimy. Centrum jest zatłoczone, pełne handlu i samochodów, jakkolwiek dość
ciasne, bo jest to zabudowa dość stara. Na centralnym placu, noszącym imię
Arafata (który zresztą jest w Ramallah pochowany), niezbyt dużym, znajduje się
fontanna z lwami. Nieopodal jest zatłoczony dworzec autobusowy. Na ulicach w
centrum można nieźle zjeść i zrobić zakupy, oszczędzając parę szekli. Widać dużo
palestyńskiej policji, a tu i ówdzie zdarzy się nam zobaczyć ludzi o wyglądzie
inteligentów oraz biznesmenów. Po powstaniu Autonomii Palestyńskiej wielu
zamożnych i wykształconych Palestyńczyków powróciło z USA i z innych krajów
emigracji – głownie właśnie do Ramallah. Przybysze nadali temu miastu co nieco
wielkomiejskiego charakteru. Sporo dużych eleganckich budynków, niemało dobrze
ubranych ludzi na ulicach.
Jerycho było kiedyś piękne.
Było jednym z ulubionych celów wycieczek Izraelczyków, zwłaszcza jerozolimian.
Specjalnie dla Żydów zbudowano tam w latach 80 wielkie kasyno, które wciąż
dominuje nad miastem (w Izraelu hazard jest zakazany). Niestety, intifady
wykurzyły Żydów z Zachodniego Brzegu i obecnie turystyka jest tam w stanie
zapaści. Tym bardziej jednak każdy turysta jest na wagę złota i może liczyć na
wdzięczne usługi miejscowych. Z tego samego powodu jest tam również całkiem
tanio. Za obiad w restauracji zapłacimy ok. 30 szekli. Miejscowa ludność jest
spokojna i sympatyczna, a nawet dość pokojowo nastawiona do Żydów. Miasto
powinno mieć mury – te co się rozpadły od trąb jerychońskich. Jednak murów nie
ma i nigdy nie było…
Do zwiedzania dobrze wziąć
sobie taksówkę lub jakiegoś przewodnika (na pewno ktoś się zaoferuje za parę
groszy). Zabytki są bowiem w pewnej odległości od siebie. W centrum miasteczka
znajduje się dość malowniczy, choć zaniedbany plac. Niedaleko stąd jest
stanowisko archeologiczne Tel Jerycho (Tel as-Sultan), czyli miejsce, gdzie
znajdowała się osada w głębokiej starożytności (już 10 tys. lat temu). Nie ma
tam jednak wiele do zwiedzania, jakkolwiek liczące sobie 9 tys. lat fragmenty
wieży robią pewne wrażenie. Z Tel Jerycho prowadzi kolejka linowa (nie zawsze
będzie czynna, bo mało turystów) do położonego w połowie ściany Góry Kuszenia
prawosławnego monasteru. Monastyr Kuszenia niełatwo zwiedzić, ale warto chociaż
podejść lub podjechać i popatrzeć z dołu. W ogóle Góra Kuszenia (miał być na
niej kuszony przez diabła Jezus) całkiem dominuje nad miastem. Wnosi się ona nad
bardzo ważną i długą doliną – Wadi Kelt, prowadzącą do samej Jerozolimy (35 km).
Niestety teraz jest ona zamknięta dla turystów, z wyjątkiem krótkiego odcinka
prowadzącego do przepięknego monasteru św. Jerzego. Można go również obejrzeć z
góry – widok na Wadi Kelt i budowle monasteru oraz otaczające je groty jest
przepiękny. Powiedzcie taksówkarzowi, żeby was tam zabrał. Największym zabytkiem
Jerycho jest jednak Pałac Hiszama, ruiny bardzo starego arabskiego pałacu, z
zachowaną piękną mozaiką i kamienną rozetą, będącą wzorem dla średniowiecznego
budownictwa w Europie.
Jedziemy na północ!
Patrząc okiem turysty, a nie
geografa, północ to wybrzeże, czyli przede wszystkim Cezarea, Hajfa i Akko,
następnie Galilea z Jeziorem Galilejskim oraz Wzgórza Golan na samej północy. W
tym prymitywnym rozeznaniu nie mieści się jedno z najważniejszych dla Polaka
miejsc w Izraelu, czyli Nazaret oraz Dolina Jordanu, którą warto przejechać i
zwiedzić np. piękne ruiny starożytnego miasta rzymskiego Bet Szean. Powiedzmy,
że za początek robimy sobie wycieczkę do Nazaretu.
Nazaret (Nazareth)
Nazaret jest dziś sporym
miastem, usytuowanym na kilku bardzo stromych miejscami wzgórzach. W górnej
części miasta mieszkają Żydzi, a w dolnej, którą zwiedzają turyści – Arabowie.
Choć miasto jest duże (ok. 65 tys.), jedzie się tam najczęściej z przesiadką w
galilejskim mieście Afula. Leży ono zaledwie kilkanaście kilometrów od Nazaretu,
a po drodze można sobie zobaczyć z okien samochodu (taksówki lub autobusu)
słynną Górę Tabor, będącą dość niepozornym stożkowatym pagórkiem, gdzie wszelako
stoi piękny kościół Przemienienia Pańskiego oraz cerkiew (miejsce to czczono
zresztą już znacznie wcześniej, przed pojawieniem się chrześcijan, jak wiele
kształtnych i osobno stojących gór; dla Żydów jest to miejsce biblijnej walki
Debory z bałwochwalcami, którzy na tejże górze składali ofiary swym bożkom,
czyli bałwanom). Do Nazaretu można też przyjechać od wschodu, czyli od strony
Jeziora Galilejskiego (Tyberiadzkiego), np. z odległej o kilkadziesiąt
kilometrów Tyberiady. Miasto jest bardzo sympatyczne i pełne życia. Mieszkający
tam Arabowie są na ogół chrześcijanami, co jeszcze sprzyja dobrej atmosferze
okolic turystycznych. A okolice te to przede wszystkim słynna Bazylika
Zwiastowania, suk, czyli targ arabski nieopodal (z ładnym rynkiem, czyli
centralnym placem), a także wzgórze nad starym miastem, gdzie znajduje się
piękny klasztor. Wedle podań chrześcijańskich w Nazarecie mieszkała święta
rodzina, czyli Maria, Józef i Jezus. Zachowała się nawet synagoga, do której
chodzili (obecnie kościół). Jezus miał tu spędzić 30 lat, a więc prawie całe
życie. Nazaret, choć był miejscem, w którym żył sam Jezus, stał się przede
wszystkim miejscem kultu Marii. Po części z tego właśnie powodu Żydzi zostali
ok. 630 r. wymordowani bądź wypędzeni z miasta przez wschodnich chrześcijan,
którzy zresztą zaraz potem sami ulegli muzułmanom. Starożytne miejsca kultu
maryjnego już się jednak nie zachowały. Na cześć św. Marii zbudowano za to
niedawno, bo w latach 50 i 60 XX w. wielki kościół – ową Bazylikę Zwiastowania
Pańskiego (w miejscu, gdzie Archanioł Gabriel zwiastował narodziny Jezusa), a
także cerkiew św. Gabriela (w innym miejscu, które z kolei prawosławni uważają
za miejsce zwiastowania). Z zewnątrz wygląda ona nieszczególnie, ale w środku
jest naprawdę piękna. Otacza ją dziedziniec z podcieniami, w których umieszczono
liczne obrazy i mozaiki przedstawiające Marię, pochodzące z różnych krajów
katolickich. Znaczna liczba takich dzieł znajduje się też w imponującym wnętrzu
bazyliki. Jest to wnętrze nowoczesne, lecz nawiązujące do elementów tradycyjnej
architektury kościelnej. Kościół ma trzy poziomy, piękne obelkowanie, imponującą
kopułę. Naprawdę wart jest zwiedzania. Bazylika stoi na skraju starego miasta i
suku, bardzo ładnego i malowniczego. Obok niej znajduje się jeszcze jeden ładny
kościół, nieco starszy – kościół św. Józefa, z grotto, będącą jakoby miejscem,
gdzie Józef miał swój warsztat. Na samej starówce zaś napotkamy kilka dalszych
kościołów, w tym uroczy mały Kościół Stołu (Mensa). Jest tam również kilka
meczetów, a poza granicami starówki klasztory i cmentarze, otoczone murami.
Widok Nazaretu, z Bazyliką Zwiastowania
Hajfa
Do Hajfy warto pojechać
choćby dla pięknego widoku zatoki, który rozpościera się z Góry Karmel. Rozległa
ta góra opada ku morzu, a na jej zboczach i szczycie rozłożyło się właśnie
miasto Hajfa. Ma ono właściwie aż trzy poziomy – rozciąga się nad morzem, na
zboczu i na samej górze. Za centrum służy obecnie część najwyższa, gdzie m. in.
usytuowany jest uniwersytet i skąd wyjeżdża się z miasta ku pięknym lasom
pokrywającym grzbiet Góry Karmel, zwanym Małą Szwajcarią. Są tam również dwa
miasteczka druzyjskie (ok. 15 km od Hajfy), ale niezbyt ładne. Z góry na dół
jeździ jedyne w Izraelu metro, a także kolejka gondolowa, może ładna, ale źle
usytuowana, tak trochę z nikąd (brzeg morza) do nikąd (klasztor karemlitów). Na
dole w Hajfie jest ładna plaża z promenadą i knajpami, można do niej dojść w 5
minut z dworca autobusowego (lepsze plaże naprawdę ładne, ciągną się na południe
od miasta). Nad morzem jest też zabytkowy silos zbożowy – potężna prostokątna
budowla, widoczna z daleka. Nieco wyżej, w tzw. Centralnym Karmelu, idąc w
stronę słynnych ogrodów bahaitów, mamy dzielnicę niemiecką, ciekawą
architektonicznie i częściowo przystosowaną już do turystów. Do II Wojny
Światowej mieszkali tam niemieccy chrześcijanie, pragnący żyć na ziemi świętej.
Takich „dzielnic niemieckich” jest zresztą w Izraelu więcej. W panoramie miasta
dzielnicę niemiecką rozpoznamy po czerwonych dachach, bo domy tam stojące
wyglądają całkiem z niemiecka. W panoramie tej dominuje jednak coś innego, a
mianowicie ów słynny ogród bahaitów, wznoszący się zaraz powyżej dzielnicy
niemieckiej. Jest to prostokątny, pięknie utrzymany park, z nieskazitelnymi
trawnikami i klombami oraz białą świątynią ze złotawą kopułą (będącą
jednocześnie grobowcem Baby – XIX-wiecznego proroka, założyciela tej
synkretycznej i postępowej religii, wywodzącej się z Iranu, liczącej dziś ok. 5
mln wyznawców). Czasami można się po tym ogrodzie przechadzać (trzeba zapisać
się telefoniczni na wycieczke), ale zwykle musimy zadowolić się widokiem z dołu
bądź z góry. Ponad parkiem, pod szczytem góry Karmel znajduje się oczywiście
klasztor karmelitów, a dokładnie dwa – męski i żeński. Zwiedza się związany z
nimi XIX-wieczny kościół oraz usytuowaną pod nim Grotę Eliasza, gdzie zgodnie z
tradycją prorok Eliasz, pogromca bałwochwalców, miał swoją pustelnię. Miejsce to
znajduje się w rękach katolickich, ale jest oczywiście ważne także dla Żydów, a
może także i Arabów. Ciekawe, że przełożony karmelitów rezyduje w domu, w którym
mieści się również policja. Na górze jest wszelako przed wszystkim park i bulwar
widokowy, z którego podziwia się przepiękny widok na kawał Galilei, aż po Liban,
na miasto i zatokę oraz port. Ten port był bramą do Izraela dla większości
przybyszów, którzy przybywali do Palestyny i Izraela drogą morską. I dzisiaj
jest bardzo ważnym portem handlowym i wojennym, jakkolwiek ustępuje już
wielkiemu portowi w Aszdod. W sumie Hajfa to ładne miasto. Jest duże (270 tys. –
trzecie do do wielkości w Izraelu) i dla Izraela kluczowe. Żydzi powiadają, że w
Jerozolimie to się modlą, w Tel Awiwie bawią się, a w Hajfie pracują. I
faktycznie, Hajfa to normalne przemysłowe miasto, tylko trochę ładniej położone
niż przeciętnie. W Hajfie jest kilka ciekawych muzeów, w tym Muzeum Nielegalnej
Imigracji, eksponujące m.in. stateczek i samoloty przewożących do Palestyny
Żydów, mimo blokady angielskiej. Okazy te można zresztą zobaczyć z góry, spod
klasztoru karmelitów. We wspomnianym silosie (Dagon) też jest muzeum –
piekarnictwa i browarnictwa. Niepodal jest też muzeum kolei, ale najważniejsze w
Hajfie jest Muzeum Narodowe Nauki i Techniki. Bo Hajfa to miasto techniki – tu
znajduje się słynny Technion, słynna na cały świat politechnika; właśnie tam
znajduje się muzeum nauki.
Panorama Hajfy
Meggido (Tel Megiddo)
Niedaleko od Hajfy, na
południowy wschód od miasta znajdują się ruiny starożytnego miasta Meggido,
znanego nam bardziej pod nazwą Armagedon. To tam ma się odbyć wielka i
ostateczna walka Dobra ze Złem, po której nastąpi koniec świata. Jeśli to
prawda, to spokojnych pracowników pięknego parku archeologicznego, który
znajduje się tam obecnie, czeka jakaś odmiana. Tymczasem jednak co dzień to samo
– tłumy turystów zwiedzających te najciekawsze może wykopaliska północnego
Izraela. Są tu pozostałości niezwykle starych murów, bo dzieje miasta sięgają
III tysiąclecia p.n.e. Była tu twierdza Kananejczyków. Potem podbili ją
Egipcjanie, potem Żydzi, wreszcie Arabowie. Wśród wykopalisk zobaczymy bamy,
świątynie, wielki silos zbożowy, a przede wszystkim zbiornik na wodę, z którego
zaczyna się 70-metrowy tunel, prowadzący do źródła poza murami miasta. Tunelem
prowadzi drewniany podest, a spacer nim jest jedną z klasycznych atrakcji
turystycznych Izraela.
Akko
Akko (lub Akki) nie można
pominąć, jeśli jest się w Izraelu więcej niż 10 dni. Jest to jedna z głównych
atrakcji Galilei i całego kraju. To prastare miasteczko portowe, nawiedzane
przez Aleksandra i Cezara, słynące z wynalezienia szkła i purpury, położone
nieco na północ od Hajfy, łączy w sobie zabytki żydowskie, chrześcijańskie i
muzułmańskie, a i dzisiaj, jak nigdzie żywioł żydowski miesza się tam z
arabskim. Dla turysty owa obecność w jednym mieście obu nacji i religii jest
dużą atrakcją, lecz dla miejscowych stanowi źródło wielu konfliktów. Staremu
miastu ton nadaje wszelako zabudowa turecka z czasów osmańskich – w cieniu
Turcji chowają się zabytki chrześcijańskie i obiekty arabskie. Do miasteczka
najłatwiej dotrzeć koleją, linią północ-południe, na przykład w Tel Awiwu, przez
Hajfę. Czasem wymaga to przesiadki, ale w zasadzie dojechać jest łatwo. Ze
stacji kolejowej jest jednak jeszcze kilka kilometrów do starego miasta, więc
trzeba by wziąć taksówkę za ok. 20 szekli. Suk w środku starego miasta,
zbudowanego przez Turków w XVIII wieku, jest przepiękny i dają tam wyśmienity
humus. Można też zwiedzić meczet (Al-Dżazzara, na cześć XVII-wiecznego szejka -
odnowiciela miasta, Albańczyka z tureckim mandatem do władania Akką, który
pokonał w Akko Napoleona) z pięknym ogrodem oraz kupieckie „domy handlowe” z
czasów tureckich, czyli karawanseraje, zwane tu chanami, czyli obszerne
czworokątne budynki z dziedzińcami i podcieniami. Przy jednym z nich (Chan
El-Umdan) znajduje się piękna wieża zegarowa – można na nią wejść i podziwiać
miasto z góry. Jest też cerkiew i mniejszy meczet. Miasto otoczone jest
częściowo murem, którego początki sięgają czasów krzyżowców. Najpiękniejsze jest
jednak nabrzeże i prastary, sięgający czasów przedżydowskich port. Najstarsze
części portu, rozmyte przez fale, imponują swoją starożytnością. W porcie jest
latarnia morska i parę fajnych knajpek. Głównym zabytkiem Akko jest jednakże
znajdująca się w pewnej odległości od starówki twierdza krzyżowców, dziś ukryta
pod ziemią. Bo była Akka w XII i XIII wieku (do 1291 r.) jedną z największych
siedzib chrześcijańskich okupantów, utrzymywaną jeszcze długo po tym, jak
Arabowie odbili z rąk katolików Jerozolimę. Twierdza jest w istocie całym
miastem, odkopanym współcześnie i położonym kilka metrów pod współczesnym
poziomem gruntu. Chodzi się więc pod ziemią ulicami i zwiedza wielkie sale –
bardzo efektowne. Siedzieli tu rozmaici templariusze, joannici, a także swojscy
krzyżacy. Nad ziemią góruje zaś wielka cytadela z czasów tureckich, gdzie
znajduje się dziś muzeum. Akko jest naprawdę zachwycającym miejscem.
Safed (Tsfat i inne formy pisowni)
To stare żydowskie
miasteczko, najwyżej położone w całym Izraelu (900 m), dawna stolica kabały,
jest szczególnie popularne wśród wielbicieli tradycji aszkenazyjskiej, w tym
pośród polskich Żydów i polskich filosemitów. Zamiłowanie to podzielają również
wierzący Żydzi z USA, których całe mnóstwo spotkać można w Tsfat. Miasteczko
jest… bardzo brzydkie i biedne, ale ma piękną, choć troszkę zaniedbaną starówkę
i to dla niej oczywiście do Safedu się jeździ. Jest też bardzo pięknie położone
– na wzgórzu, na północ od Jeziora Tyberiadzkiego, w Górej Galilei, z pięknym
widokiem, sięgającym aż po górę Hermon i Liban. Nieopodal, nieco na zachód,
wznoszą się zaś bardzo ładne i lesiste góry Meron, najwyższe w Galilei. W górach
tych znajdziemy wiele cienia, pięknej zieleni, a nawet sporo wody. Tu i ówdzie
natkniemy się na groby dawnych rabinów-kabalistów. Wracamy jednak do Safedu.
Starówka znajduje się w pewnej odległości od dworca autobusowego. Można mieć
nawet pewne trudności z jej znalezieniem… Składa się z dwóch małych dzielnic,
sefardyjskiej i aszkenazyjskiej. W obu dzielnicach znajduje się po kilka
wąskich, częściowo przykrytych łukami uliczek, częściowo dość stromych. Jest
trochę małych galerii sztuki, ale w zasadzie miasteczko jest „naturalne”, nie
nastawione na turystów. Na pięknym placyku w dzielnicy aszkenazyjskiej
(mieszkali w niej m.in. Żydzi z Wrocławia) można sobie posiedzieć w jednej z
dwóch kawiarni. Uliczkami przemykają ortodoksyjni Żydzi, a ich dzieci bawią się
beztrosko. Jest tam kilka, nieco ukrytych synagog o wielkich tradycjach.
Założyciele nowoczesnej tradycji kabalistycznej, na czele z Izaakiem Lurią
osiedlili się właśnie tutaj w XVI w., gdy wypędzono Żydów z Hiszpanii i tu
powstawały ich dzieła. Założyli tu między innymi pierwsza na Bliskim wschodzie
drukarnię, gdzie też po raz pierwszy w historii drukowano dzieła hebrajskie,
bodajże z biblią na czele. Wierzyli, że Safed jest miastem biblijnym, lecz
naprawdę powstało ono dopiero w I w. n.e. Dla wyznawców kabały, Safed jest
miejscem, w którym ma objawić się Mesjasz i z którego ma on wyruszyć do
Jerozolimy. Pożyjemy, zobaczymy. Za czasów mandatu brytyjskiego w mieście
mieszkało sporo Arabów. Ich dzielnica oddzielona była od żydowskiej ość
efektowną eskaladą, którą zobaczymy na starym mieście. Tam i w paru innych
miejscach ujrzymy ślady po wojnie o niepodległość Izraela z 1948 r. W drodze na
dworzec zachowana jest nawet siedziba Palamachu, ze sladami po ostrzale
arabskim. Po obejściu miasteczka można wejść na jego najwyższy punkt, gdzie w
parczku stoją mizerniutkie ruiny krzyżackiej cytadeli. Do Tsfad można dojechać
autobusem z Jerozlimy i Tel Awiwu bezpośrednio. Jeśli jesteśmy samochodem, warto
podjechać 10 km do Roch Pina, które jest uroczą, rozległą siedzibą bogatych
ludzi, pełną pięknych ogrodów i zieleni. Jest tam również malutka, urokliwa
staróweczka.
Cezarea (transkrypcje angielskie nieprawdopodobne i dziwaczne!)
Położone na południe od
Hajfy, nad brzegiem morza wielkie miasto rzymskie jest największym stanowiskiem
archeologicznym Izraela poza Jerozolimą i żelaznym punktem zwiedzania kraju.
Niegdyś to wspaniałe i bogate miasto, założone przez Heroda ponad dwa tysiące
lat temu na miejscu fenickiego portu, przez blisko pół tysiąca lat było stolicą
rzymskiej Palestyny, miastem pogańskim, a potem chrześcijańskim, gdzie Żydzi nie
miewali się dobrze (słynne powstanie Bar Kochby w II w. n.e.), a w końcu ich
wypędzono. Potem zaś było ważnym ośrodkiem bizantyjskim. W 638 r. Cezareę
podbili Arabowie, a w 1101 r. wojska katolickie. Znaczna część odkopanych
współcześnie zabytków to właśnie „miasto krzyżowców”. Kres świetności Cezarei to
wiek XIII, kiedy to krzyżowców pobili Mamelucy, czyli muzułmańscy wojownicy,
głównie tureckiego pochodzenia. Cezarea jest imponująca – ciągnie się już
dzisiaj na przestrzeni 2 km, a wykopaliska bodaj wciąż jeszcze trwają. Trochę
dziwne jest to, że niezbyt łatwo tam dojechać autobusem, choć na miejscu są
zawsze setki i tysiące turystów (głównie izraelskich). Trzeba wziąć autobus
jadący na północ wzdłuż wybrzeża i wysiąść przy autostradzie na przystanku Or
Akiva (Aqiva), a stamtąd przejść pieszo dwa km. Droga to zresztą piękna, bo w
Cezarei mieszkają dziś bardzo bogaci ludzie, łącznie z Rotszyldami. Warto
zresztą skręcić sobie najpierw na północ, czyli w prawo, by odwiedzić spory
akwedukt rzymski (zob. zdjęcie poniżej), położony na plaży. Potem można pójść
nad brzegiem, mijając resztki starego portu i starych akweduktów w stronę
północnego wejścia na teren wykopalisk Cezarei. O, jest tam tego zwiedzania, na
dobre trzy godzinny. Najpierw przywita nas meczet. Potem przejdziemy przez bramę
i most do miasta krzyżowców, z ruinami cytadeli, wznoszącej się ponad
niegdysiejszym portem. Po zwiedzeniu tego kompleksu ruin udamy się w drogę
wzdłuż morza, zwiedzając ruiny bizantyjskie i rzymskie (z nieodłączną łaźnią i
mozaikami, marmurowymi kolumnami i uszkodzonymi posągami, a także fundamentem
pałacu Heroda), zaś nieco dalej od morza napotkamy piękny rzymski hipodrom (z
zachowanymi kamiennymi ławkami dla widzów), gdzie często organizowane są pokazy
jazdy konnej. Na samym końcu kompleksu znajd align=justifyuje się zaś wielki amfiteatr
rzymski, który wszelako zachował niewiele oryginalnych kamieni, a za to
odrestaurowany współcześnie stale służy jako scena teatralna i koncertowa. Jak
będziemy mieli szczęście, to zobaczymy jakieś „popisy gladiatorów” lub coś w tym
stylu. Po zwiedzeniu starożytnej Cezarei możemy udać się na którąś z plaż (nie
są ani bardzo blisko, ani dojście czy dojazd do nich nie jest komfortowy), żeby
się wykąpać. Niby ładnie, ale niestety nad krajobrazie dominuje leżąca kilka
kilometrów na południe, w Haderze, potężna elektrownia.
Akwedukt koło Cezarei
Jezioro Galilejskie i okolice.
W centrum Galilei położone
jest ładne i spore jezioro (21 km długości), zwane Genezaret, Galilejskim bądź
Tyberiadzkim, położone nieco poniżej poziomu morza. Po hebrajsku nazywa się ono
Kinneret. Jezioro jest rezerwuarem wody dla Izraela, a więc poniekąd źródłem
życia dla tego kraju. Słynie ono z różnych opowieści biblijnych, a obecnie jego
brzegi goszczą liczne zabytki żydowskie i chrześcijańskie. Większość z nich
usytuowana jest po zachodniej stronie jeziora, ale warto objechać je dookoła.
Wycieczka, z dłuższym postojem na kąpiel, zajmie nam calutki dzień. Oczywiście,
znajdzie się zajęcie także na dwa i trzy dni. Nad jezioro można dojechać między
innymi od samego południa, czyli doliną Jordanu (przez terytorium Zachodniego
Brzegu). Droga ta jest sama w sobie bardzo piękna. Kilkadziesiąt kilometrów na
południe od miejsca, gdzie Jordan wypływa z Jeziora Galilejskiego, przekroczymy
granicę między Autonomią i Izraelem centralnym. Wkrótce będziemy mogli zobaczyć
ów sławny Jordan, który jest małą zamuloną rzeczułką. Jako że prawie na całej
długości rzeczka jest granicą z Jordanią, niewiele jest miejsc, gdzie można na
nią popatrzeć. Ale w pobliżu jeziora jest ładny park krajobrazowy, gdzie można
sobie pospacerować nad Jordanem. Blisko stąd znajduje się kibuc Kinneret, gdzie
być może odbył się chrzest Jezusa i gdzie w związku z tym zbudowano baptyzerium
(miejsce nazywa się Yardenit), tuż przy miejscu, gdzie rzeka wypływa z jeziora.
Kawałeczek dalej na wschód znajduje się słynny kibuc Degania, najstarszy w
Izraelu. Przychowuje on zdobyczny czołg syryjski i inne pamiątki wojny o
niepodległość z 1948 r. Takich militarnych pamiątek jest zresztą w tym rejonie
wiele. Cofnijmy się jednak na południe. Jeśli przyjechaliśmy od strony doliny
Jordanu, to musieliśmy przejeżdżać przez miasto Beit Sche`an (Bet Schean).
6 km stad, na moście na Jordanie jest przejście graniczne, gdybyśmy tak chcieli
wpaść o Ammanu… Ale przede wszystkim Beit Schean to wspaniałe ruiny rzymskiego
miasta. Właściwie było to już miasto egipskie, a potem dopiero filistyńskie,
żydowskie, greckie, rzymskie, bizantyjskie itd. Za czasów Aleksandra
Macedońskiego nazywało się Scytopolis. Powstało 5 tys. lat temu, a potem
budowano je wiele razy od nowa, aż w końcu, po tragicznym trzęsieniu ziemi w
roku 749, które zniszczyło cały Izrael, zmieniło się w małą żydowską osadę.
Jeśli przyjechaliśmy autobusem, to trzeba sobie dojść dobry kwadrans do terenu
wykopalisk, przechodząc po drodze obok niewielkiego rzymskiego amfiteatru. Na
miejscu zobaczymy muzeum, rozległy teren ruin wielkiego niegdyś miasta oraz dość
wysoki „tel”, czyli pagórek. Na ten pagórek można wejść z dwóch stron, a warto
dla widoku. Są tam nędzne resztki najstarszego zabytku – pałacu egipskiego
rządcy miasta (niestety pamiątek egipskiego panowania w Palestynie jest już
bardzo mało). Główne atrakcje ruin poniżej to piękna bizantyjska ulica z
kolumnadą, wspaniały amfiteatr (częściowo odnowiony i przystosowany do
organizowania tam koncertów), ruiny rzymskiej świątyni oraz łaźnie z pięknymi
mozaikami. Z miastecka warto jeszcze wziąć taksówkę i odwiedzić ruiny dużego
kwadratowego zamku krzyżackiego Belvoir, zwanego tak chyba od pięknego widoku na
Dolinę Jordanu. Zamek znajduje się kilka kilometrów od Bet Schean. Można też
podjechać kawałek dalej, aby obejrzeć wspaniałe mozaiki w pochodzącej z VI wieku
synagodze Bet Alfa.
Byliśmy więc w Beit Sche`an.
Załóżmy teraz, że jesteśmy u południowego krańca Jeziora, czyli na północ od
Beit Sche`an. Skręcając w lewo, ku zachodniemu brzegowi jeziora przejeżdżać
będziemy przez ładne, wyżynne i dosyć zielone tereny. Nad jeziorem spotkamy
kąpieliska i pola namiotowe, a liczba takich plaż i ośrodków będzie wzrastać aż
do Tyberiady (Tiberias) – najważniejszego miasta w regionie, sporego,
60-tysiącznego ładnego miasta. Tyberiadę warto odwiedzić, gdyż są tam dogodne
miejsca do kąpieli (raczej poza centrum), a także niezwykle ważne dla Żydów
miejsce – grób największego uczonego żydowskiego z czasów średniowiecza,
Mojżesza Majmonidesa. Choć żył 800 lat temu, wciąż jest dla Żydów, nie tylko
tych najbardziej religijnych, wielkim autorytetem. Przy grobie Majmonidesa,
zwanego przez Żydów Rambamem, zawsze spotkać można modlących się i palących
świeczki pielgrzymów. Rambam jest dla Żydów tym, czym św. Tomasz z Akwinu dla
katolików – połączył tradycję swej religii z dziedzictwem Arystotelesa. Oprócz
Rambama w Tyberiadzie pochowanych jest jeszcze kilku ważnych rabinów. Było to
bowiem wielkie centrum judaizmu. Tu napisano Misznę, księgę komentarzy do
Biblii, będącą częścią Talmudu.
W Tyberiadzie są tez inne
zabytki, np. ładny meczet z XVIII w. Większość pamiątek żydowskich,
muzułmańskich i katolickich przepadła jednak w 1837 r., gdy miasto nawiedziło
trzęsienie ziemi. Jest wszelako w mieście mały park archeologiczny (Khamat), z
piękną mozaiką podłogową starożytnej synagogi oraz małym muzeum. Jeśli mamy
samochód, to warto pojechać do górnej części miasta, skąd rozciąga się
przepiękny widok na całe jezioro. Wielu turystów udaje się do którejś z
restauracji nad jeziorem, aby pojeść ryby św. Piotra, złowionej w czystych i
głębokich wodach jeziora. Ryba jest czerwona i smaczna. Dla wielu turystów
atrakcją są kąpiele w ciepłych źródłach. Możliwość taką daje uzdrowisko Hamei
Tyberias, niedaleko Tyberiady, ale przede wszystkim uzdrowisko Hamat Gader na
wschodnim brzegu, gdzie można też odwiedzić zoo i farmę krokodyli.
Najczęściej odwiedzane
zabytki wokół jeziora znajdują się na północ od Tyberiady, na północno-zachodnim
wybrzeżu. Było ono w starożytności najgęściej zaludnione z powodu ciepłych
źródeł podgrzewających wodę. Po prostu ryba lepiej tam brała. Na niewielkim
terenie mamy cały szereg kościołów katolickich i greckich, w miejscach
związanych z Jezusem i Piotrem. Od miejsca do miejsca jest kilka kilometrów albo
mniej, a przy każdym placyk-parking, gdzie nie trudno spotkać charakterystyczny
biało-czerwony autokar z wycieczką z Polski. Najpierw, jadąc od południa,
trafimy do kościoła św. Piotra (inaczej Mensa Christi – stół Chrystusa; kościół
Prymatu św. Piotra), położonego nad samą wodą, w pięknym parku. Niedaleko stąd,
nieco dalej od brzegu, w miejscu zwanym Taba (Tabgha) stoi nowy Kościół
Rozmnożenia Chleba i Ryb, a obok, na Wzgórzu Błogosławieństw, bardzo piękny
Kościół Błogosławieństw (z 1938 roku), upamiętniający Kazanie na Górze. Dalej
na północ znajduje się Capernaum (Kafarnaum, Kfar Nahum) – niezwykle
piękne miejsce, z zachowanymi imponującymi ruinami starożytnej synagogi, a także
nowoczesnym i oryginalnym kościołem, nadbudowanym nad ruinami domu św. Piotra.
Wokół jest piękny park, z posągiem św. Piotra. Do Capernaum pojechać naprawdę
trzeba. Jeśli zaś mamy jeszcze trochę siły, to warto obejrzeć w środku (jeśli
będzie akurat otwarta), piękną grecką cerkiew, której czerwone kopuły z
pewnością ujrzymy wcześniej znad brzegu jeziora, np. z Capernaum. Cerkiew nosi
imię siedmiu apostołów i jest w środku bardzo bogato ornamentowana. Obok cerkwi
znajdują się resztki starożytnego muru z portu rybackiego w Tabie.
Wzgórza Golan i Gamla
Wzgórza Golan to dość
rozległy teren na północ od Jeziora Galilejskiego, bynajmniej nie cały w
pagórkach. Jest to raczej po prostu wyżyna, miejscami poprzecinana kanonami,
zwieńczona na samej północy pasmem sporych i pięknych gór, przypominających
nieco nasze Karkonosze. To są właśnie „Góry Liban”, o których mówi biblijna
„Pieśń nad pieśniami”. Góry te wznoszą się na granicy Izraela z Libanem i Syrią
i stanowią teren sporny. Po wojnie libańskiej Izraelczycy wcielili te tereny do
swego państwa, gdyż w przeciwnym razie północna Galilea byłaby bezbronna wobec
rakiet wystrzeliwanych z owych gór na południe, na Izraelskie osady. Nie są to
spokojne terytoria, a obecność śmiertelnych wrogów Izraela ledwie kilkanaście
kilometrów na północ daje się odczuć. Wiele jest też pamiątek militarnych
(czołgi itp.) i po prostu pozostałości wojen, np. okopów czy opuszczonych
posterunków. Turystyka odbywa się wszelako bez żadnych przeszkód. Na Golanie
jest wiele pięknych miejsc. Jest to piękny, zielony kraj, gdzie udają się
czereśnie (w czerwcu będą nam je wciskać dzieciaki w każdej wsi) i w ogóle
wygląda trochę jak w Europie. Golan zwiedza się „punktowo”, jeżdżąc od rezerwatu
do rezerwatu. Wystarczy na to dwa-trzy dni.
Załóżmy, że jedziemy od
strony Jeziora Galilejskiego. Przed Golanem. Niedaleko na północ od Capernaum
trafimy na park archeologiczny Korazim, z dobrze zachowanymi ruinami. Dla
lubiących ptaki polecam rezerwat Agmon Hahula. Jest to niewielkie jezioro
otoczone błotami, gdzie mieszka całe mnóstwo ptaków brodzących i innych. Można
je obserwować ze specjalnych stanowisk.
Najpiękniejszy wszelako
rezerwat Golanu to Banias, położony niedaleko na wschód od miasteczka
Kiryat Shmona. Rezerwat rozciąga się nad rzeką Banias, spływającą ze stoków
pobliskiej Góry Hermon i zasilającą Jordan. Rzeka zimą i wiosną tworzy piękne
niewielkie wodospady, a cała okolica pełna jest kwiatów i zwierząt. W rezerwacie
zwiedzić można również piękne ruiny greckiej świątyni i innych budowli. Tu
bowiem w starożytności znajdowało się słynne miasto Cezarea Filipowa. Jeszcze
wcześniej było to miejsce przedżydowskiego kultu boga zwanego Pan. Za czasów
państwa krzyżowców (Królestwo Jerozolimy) była tu granica z islamskim państwem
damasceńskim. Miejsce piękne i ciekawe.
Bardzo niedaleko stąd, 6 km na północny wschód, znajduje się najpiękniejszy zamek krzyżowców w całym
Izraelu, Zamek Nimroda. Jest to fantastycznie położona twierdza,
na wyniosłym pagórku, ponad głębokimi dolinami, w otoczeniu najwyższych partii
gór Golanu i Libanu. Zamek jest w dużej części zachowany – są mury, wieże
obronne, fosa, dziedzińce, bramy i schody. Bardzo warto zwiedzić to miejsce.
Twierdza była przedmiotem wielu zbrojnych starć między mahometanami i
chrześcijanami – przechodziła więc z rąk do rąk. Oglądane przez nas mury mogli
postawić jedni bądź drudzy.
Jest w tej okolicy jeszcze
jeden park archeologiczny warty zwiedzenia: Tel Dan. To prastare miejsce,
zasiedlone już przed siedmioma tysiącami lat, występuje już w Księdze Rodzaju.
Nazywało się niegdyś Laisz, ale Żydzi z plemienia Dan nadali mu własne imię.
Żydzi utracili osadę już w VIII w. p.n.e., na rzecz Asyryjczyków. Zachował się w
Tel Dan bazaltowy obelisk, na którym upamiętniono zabicie króla izraelskiego
przez króla Damaszku. Rezerwat jest niewielki, ale bardzo malowniczy.
W zwiedzaniu Izraela nie może
w końcu zabraknąć najwyższej góry Golany i dumy Żydów-narciarzy, czyli Góry
Hermon. Ta wyniosła, choć niezbyt skalista góra dominuje nad Golanem i wieńczy
Izrael od północy. Rozległy masyw tylko częściowo należy do Izraela. Góra ma aż
2814 m. wysokości, ale wierzchołek izraelski jest niższy (2224). Inne części
należą do Libanu i Syrii, a niektóre partie kontrolowane są przez ONZ, w tym
również przez żołnierzy z Polski. Zimą można na Górze Hermon jeździć na nartach,
latem zaś dojście do wyższych partii stoku i dojazd do stacji narciarskiej są
utrudnione. Można jednak podziwiać piękny widok z druzyjskich miasteczek,
usytuowanych u stóp góry. Druzowie są bardzo przychylnie usposobieni do Żydów i
choć wyglądają jak Arabowie, bardzo nie lubią być z nimi myleni. W obawie przed
powrotem Wzgórz Golan do Syrii i Libanu nie chcieli jednak przyjąć izraelskiego
obywatelstwa. Mają się wszelako całkiem dobrze. Miasteczka druzyjskie pod Górą
Hermon są dwa: Majdal e-Shams oraz Mas`sada. Można tam bardzo dobrze i niedrogo
zjeść. Obok Mas`sady znajduje się ciekawy obiekt geologiczny – sadzawka Ram (Ram
Pool), czyli małe okrągłe jeziorko w kraterze wygasłego wulkanu.
No dobrze, to wystarczy na
pierwszy raz, a może nawet trochę tego za dużo. Życzę wszystkim udanego pobytu w
Izraelu i wielu wrażeń!
|