Definicja choroby psychicznej i strategie dyskursywne psychiatrii.
Wypowiedź
moja w pewnym sensie jest poufna, gdyż dotyczy „zarządzania dyskursem
publicznym”, mianowicie w dziedzinie psychiatrii. Jest to jednak wypowiedź
filozofa, a nie psychiatry, i dlatego jej tajność może być tylko retoryczna,
fikcyjna. Krótkie wprowadzenie do tej szerokiej i nader ważnej kwestii chciałbym
poprzedzić pewną deklaracją metodologiczną. Otóż występuję tu jako filozof i
wypowiadam się na gruncie jednej z dyscyplin filozoficznych, mianowicie
bioetyki. W moim przekonaniu specyfika tej dziedziny polega na tym, że jej
zadaniem jest po pierwsze znajdować drogi łączące zaawansowane koncepcje
filozoficzne z konkretną problematyką praktyczną związaną ze stosunkiem
człowieka do ciała i do środowiska przyrodniczego, a po drugie ułatwiać
porozumienie pomiędzy środowiskami kompetentnymi w danej dziedzinie, np.
lekarzami, a ogółem pozbawionym przywileju kompetencji, np. pacjentami. Krótko
mówiąc, bioetykę uważam za praktyczne posłannictwo filozofii na rzecz dobra
społecznego i sam, zajmując się na co dzień bardzo spekulatywnymi zagadnieniami,
na tym terenie właśnie chciałbym okupić niepraktyczność tych zajęć stanowczym
pragmatyzmem w traktowaniu bliskich mi spraw bioetycznych.
Kolejna uwaga metodologiczna. Dziedzina psychiatrii - w szerokim znaczeniu
pewnego społecznego, prawnego i instytucjonalnego kompleksu - jest zarazem
granicznym i modelowym przedmiotem bioetyki. Granicznym, bo praktyka
psychiatryczna nie odnosi się w przeważającej mierze do ciała i jej wymiar
moralny wykracza poza typowy obrys problemowy zagadnień etyki lekarskiej.
Modelowy - bo spotykany na każdym kroku w medycynie dramat nieprzystawalności i
konfliktu pomiędzy profesjonalną wiedzą lekarzy a wyobrażeniami szerszej
publiczności jest tutaj szczególnie dojmujący, bardziej jeszcze niż w przypadku
zagadnienia eutanazji czy aborcji.
Psychiatria zamknięta z różnych względów historycznych i metodologicznych
znajduje się w sytuacji nieustannej konieczności samoobrony i samolegitymizacji
- i to nawet w stosunku do reszty świata medycznego. Jej publicznym sposobem
istnienia jest polityka. Wobec ogółu społeczeństwa musi ona radzić sobie z
obciążającą ją historyczną niesławą siedliska przemocy, a wobec naukowców - z
nieustannym podejrzeniem o niedostatki swego „ściśle medycznego”, a więc
somatyczno-terapeutycznego aspektu. Najcięższa opresja spotyka jednak
psychiatrię, jak wiadomo, ze strony legislatywy i lewicowych środowisk
politycznych. Podejrzliwość i uzurpacje funkcji kontrolnej sięgają tu tak
daleko, że nawet wśród samych psychiatrów zdaje się być dziś wielu takich,
którzy poddając się indoktrynacji przyjmują samopodejrzliwą postawę i stają się
sprzymierzeńcami urzędników sądowych nachodzących oddziały psychiatryczne. W tej
ideologicznie opresyjnej sytuacji, w jakiej znajduje się na Zachodzie
psychiatria zamknięta, środowisko to jest zmuszone do zajęcia aktywnej postawy
obronnej. Musi prowadzić politykę zmierzającą do umocnienia swego
autorytetu i społecznej legitymizacji, lecz przecież nie za cenę oportunizmu
wobec lęków i resentymentów, jakie ją otaczają. Mówiąc w dalszej części tego
wystąpienia o zagadnieniu definicji choroby psychicznej mam na uwadze właśnie tę
kwestię - kwestię strategii obronnej psychiatrii zamkniętej i sposobu, w jaki
można w niej wykorzystać topos definicji.
Jeszcze jedna uwaga metodologiczna. Otóż definicja nie jest ostatecznym celem
wiedzy a jej podanie nie jest pełną rękojmią znajomości przedmiotu. Definicja
służy motywowaniu i koncentracji czynności poznawczych, weryfikowaniu
dotychczasowych wysiłków badawczych (będąc jakby testem sprawności pojęciowej),
lecz przede wszystkim służy celom praktycznym jako formuła kryteriologiczna
pozwalająca kwalifikować przedmioty do danej klasy. W przypadku psychiatrii
problemat definicyjny nie tak bardzo jest zagadnieniem poznawczym, a definicja
choroby psychicznej nie tak bardzo jest pożądana przez psychiatrów, jak stanowi
kluczowy moment w strategii tych środowisk politycznych i prawniczych, które
chcą poddać szpitale psychiatryczne głębokiej kontroli w imię ochrony praw
pacjentów. Praktyczno-kryteriologiczne dobrodziejstwo definicji choroby
psychicznej nie jest szczególnie oczekiwane przez praktyków. Nawet nie
psychiatra zazwyczaj potrafi rozpoznać chorego psychicznie bez pomocy definicji;
różni się on bowiem zazwyczaj od reszty ludzi, będąc przeto „odmieńcem” czy
„wariatem”. Jeśli psychiatra miałby potrzebować definicji choroby psychicznej,
to właśnie po to, aby móc przy jej pomocy bronić się przed nieprzyjaznymi mu
trendami politycznymi - tak jak prawnik pragnie tej definicji właśnie po to, aby
ułatwić sobie ingerencję w życie psychiatryczne. Kwestia jest więc bardziej
polityczna niż poznawcza. Niestety - reguły gry wymagają, aby psychiatra
przedstawiał się tu jako uczony a swe motywy jako czysto naukowe.
Dlatego potrzebny jest filozof, któremu wolno jest powiedzieć głośno to,
czego nie może powiedzieć psychiatra: że sprawa jest natury politycznej bardziej
niż naukowej. I ja to właśnie mówię. I w dalszym ciągu chcę powiedzieć, na czym
polegają trudności w formułowaniu strategii definicyjnej mającej przynieść
pożytek psychiatrii i zpewnieć jej względny immunitet od nieustannych uzurpacji
politycznych.
Do publiczności złożonej z ludzi instynktownie bojących się choroby
psychicznej, bojących się chorych, bojących się psychiatrów, a wreszcie
zawstydzonych własnym strachem i przesądami i dlatego chętnie przyswajających
sobie sofistykę zmierzającą do podważenia realności choroby psychicznej w ogóle
- do publiczności tej przemawiać trzeba w sposób wyrozumiały i łagodzący postawę
lękową. To jest klucz mojej propozycji: definiować chorobę psychiczną w sposób
kojący lęki i pełen zrozumienia dla społecznego oddźwięku zjawiska występowania
chorób psychicznych. Nie wolno jednak przekraczać w tym granicy oportunizmu i
przyłączać się do zgubnego dla psychiatrii, choć tak pociągającego nurtu
utajonej negacji istnienia choroby. Wielkie studium Michela Foucault Historia
szaleństwa w dobie klasycyzmu wiele uwagi poświęca problematowi definicyjnemu. W
wieku XVIII, u zarania psychiatrii, określano chorobę psychiczną jako rozstrój
funkcji moralnych i intelektualnych, któremu towarzyszy rozstrój cielesny.
Określało się więc chorobę w kategoriach braku: braku rozumu, braku cnót,
wreszcie braku harmonii organicznej. W chorobie widziano pozór, bo
przecież bezsens, nierozum którym jest szaleństwo, to zejście z drogi
rzeczywistości ku iluzji. Jak pisze Foucault (s. 224): „W ujęciu klasycznym
obłęd oznacza nie tyle określoną zmianę w umyśle lub ciele, ile istnienie wywodu
bredni pod niedomogą ciała bądź dziwactwem zachowań i wypowiedzi. Klasycystyczne
szaleństwo można najprościej i najogólniej określić jednym słowem - delirium:
słowo to jest pochodną od lira, szlak; w ten sposób deliro oznacza właśnie
zejście ze szlaku, z prostej drogi rozumu.” Już w tych klasycystyczych
rozwiązaniach przejawia się tendencja do repulsji choroby jako takiej,
wypierania jej świadomości. Rzecz jasna w interesie pacjenta leżał ten sam
bezwzględnie repulsyjny stosunek do choroby. Można powiedzieć tak: gdyby pacjent
mógł, to sam byłby najsurowszym sędzią swego szaleństwa i najskwapliwiej
obstawałby przy opresyjnych środkach jego zwalczania. I stąd właśnie brała się
legitymizacja opresji i wykluczenia jako podstawowego rysu przednowoczesnego
stosunku do choroby psychicznej. Jednakże w czasach nowych nastąpiła istotna
zmiana w strategii definicyjnej. Kompleks moralno-intelektualno-somatyczny
został w powolnym procesie zastąpiony emocjonalno-somatycznym kompleksem
kategorii. Jeszcze niedawno orientacyjnie odróżniano choroby psychiczne w sensie
ścisłym, które traktowano jako postacie tzw. nerwicy, a więc zaburzenia w
porządku emocjonalnym przenoszące się na plan somatyczny, od ciężkich psychoz,
którym dawano interpretację pierwotnie somatyczną, np. neurologiczną. Zresztą i
w naszych czasach pęknięcie pomiędzy psychologicznym i somatycznym wątkiem
diagnostyki i terapii psychiatrycznej jest jeszcze dobrze widoczne. Zauważmy
jednak, że pomimo tej zmiany i wkroczenia kategorii neutralnych moralnie, a
odnoszących się do uczuć, osobowości czy charakteru, a więc pomimo rozrostu
psychologii uczuć na terenie teorii psychiatrycznej, dawny moment repulsji
został subtelnie zachowany: dawni opętańcy, usidleni przez złe moce lub poddani
rozkładowi wewnętrznemu na planie moralnym i intelektualnym znów okazują się
niewolnikami czegoś, co wprawdzie jest w nich samych - uczuć i wyobrażeń -
wszelako zachowuje ten dwuznaczny kształt pozoru, jaki zawsze przypisywano
szaleństwu. „Galernicy wrażliwości” to przecież ludzie nieszczęśliwi i
wewnętrznie zniewoleni przez moce wyobraźni i nieubłagany rozkład osobowości,
zapadającej się w niebyt, który jest samą substancją choroby. Psychiatria
Kępińskiego pokazuje wielką rozterkę filozoficzną: jak pogodzić wyobrażenie
choroby jako dojmującego zła i oczywistego cierpienia z wyobrażeniem
choroby jako stanu nadzwyczajnego niosącego swoje szczególne wartości ludzkie.
Treścią tej rozterki jest z jednej strony repulsja zła choroby, zła rozumianego
klasycznie - jako iluzja czyli szaleństwo, a z drugiej - jest nią zaprzeczenie
choroby, które wynika z dostrzeżenia w niej jakiejś wartości, jakiegoś dobra,
czyli czegoś stojącego w sprzeczności z chorobą jako bezwzględnym złem.
Moim zdaniem w naszej politycznej strategii definicyjnej musimy wystrzegać
się motywu odrealniania zjawiska choroby (klasycznego, lecz w najnowszych
czasach nasilonego przez popularność ideologii tzw. „antypsychiatrii” i „reality
therapy”) oraz motywu repulsji. Musimy jasno uznać chorobę psychiczną za
rzeczywiste i dojmujące zło, ale też nie określać leczenia jako prostego
interwencyjnego rugowania zła z duszy pacjenta, lecz jako pomoc w wewnętrznym
procesie, w którym pacjent sam walczy ze swym cierpieniem. Tak się składa, że
akurat w ten sposób pojmują dzisiejsi psychiatrzy swe zadanie, więc tym
bardziej moje dalsze uwagi strategiczne mogą być realistyczne. Przedstawię
je w punktach.
1. Współcześnie społecznie obowiązujący dyskurs wyjaśniający chorobę
psychiczną korzysta z motywów pozytywistycznych oraz lewicowej wrażliwości
politycznej. Powiada się „psychozy są chorobami” - w domyśle: takimi jak inne;
każdemu może się to przytrafić. W domyśle dalej: mają przyczyny organiczne, są
sprowadzalne do zaburzeń o etiologii somatycznej. Ponadto daje się do
zrozumienia, że występuje pewien mniej czy bardziej uchwytny związek czy
sąsiedztwo pomiędzy psychozami a nerwicami czy zaburzeniami emocjonalnymi na tle
lękowym, na które wszakże w jakimś stopniu cierpi znacząca część społeczeństwa.
Ze strony ideowości uspołecznienia dodaje się do tego dyskursu uzupełnienie
wskazujące na socjalne źródła chorób psychicznych, a więc w domyśle -
ogólnospołeczną winę, którą świadome społeczeństwo powinno wziąć na siebie i w
konsekwencji odnosić się do chorych z wyrozumiałością i okazywać im pomoc. Jest
to jednakże strategia obosieczna: legitymizuje publicznie psychiatrię, lecz
jednocześnie legitymizuje uzurpacje państwowych i pozarządowych instytucji
uspołecznienia do sprawowania kontroli nad szpitalami.
2. Strategia dyskursywna opisana w punkcie 1. wymaga moim zdaniem modyfikacji
zabezpieczających suwerenność władzy lekarskiej przed uzurpacjami kontrolnymi.
Topos lękowy „każdemu może się to przytrafić” powinno się zastępować
dialektycznym jego sformułowaniem: „nikt nie jest do końca zdrowy psychicznie -
ale też wszyscy znajdują się potencjalnie pod troskliwą opieką psychiatrów”.
Dążąc do rozładowania lęku i reakcji repulsji w stosunku do chorób psychicznych
należy w dyskursie publicznym możliwie najściślej wiązać je ze stanami mającymi
więcej społecznej akceptacji, jak nerwice, niedorozwoje i demencje, dostarczając
w ten sposób pewnej osłony moralnej psychotykom. W związku z tym byłoby wskazane
propagowanie szerokiego pojęcia obejmującego ogół zaburzeń mających źródło bądź
istotną komponentę psychiczną. Pomocna byłaby tu rehabilitacja pojęcia duszy,
które niemal zrównuje się z pojęciem psychiki, lecz ma większy moralny ciężar
gatunkowy. Dzięki temu można by określić rodzaj bliższy dla kategorii chorób
psychicznych jako „choroby duchowe”.
3. Pozytywistyczny i naturalistyczny podkład ideowy umacniania autorytetu
psychiatrii przez sugerowanie, iż istotą psychiatrii jest oddziaływanie
medyczne, odnoszące się do organicznych źródeł chorób psychicznych, czyni ten
dyskurs coraz mniej wiarygodnym. Być może zamiast za wszelką cenę przedstawiać
się jako lekarze przede wszystkim, psychiatrzy kliniczni powinni walczyć o
niezależny status - odrębny od statusu lekarzy i psychologów. Ani obszar
medyczny, ani obszar instytucji pomocy społecznej nie jest dostatecznie gościnny
dla psychiatrów, na których przenosi się coś z wykluczenia, jakie dotyka ich
pacjentów. Rekomendowałbym tutaj, spotykany już w świecie, dyskurs rzecznictwa:
psychiatra jako rzecznik pacjenta, dopomagający mu przeżyć i reprezentujący jego
interesy wobec nieprzyjaznego środowiska społecznego. Formalne przyjęcie na
siebie takiej roli przez środowiska psychiatryczne działa blokująco,
delegitymizująco na uzurpacje kontrolne i utwierdza autorytet lekarzy
psychiatrów jako głównej instancji oceniającej wysiłki ustawodawcze w dziedzinie
postępowania z psychicznie chorymi.
4. Ze względu na to, że głosujący w parlamencie w swej masie nie mają wiedzy
o chorobach psychicznych i psychiatrii, należy dbać o rozpowszechnienie toposów
mogących łagodzić postawy lękowe. Wedle mego, dość przypadkowego, rozeznania,
należy przede wszystkim zadbać o rozpowszechnianie wiedzy o tym, kiedy i
dlaczego stosuje się na oddziałach przymus fizyczny (mianowicie, że częściej z
powodu wyczerpania fizycznego pacjenta w manii niż z powodu szału), kiedy
dochodzi do przymusowej hospitalizacji (i że przymusowość jest tu czymś
względnym i stopniowalnym); co to są elektrowstrząsy. Trzeba też wyjaśniać, że
istotnym narzędziem przemocy psychiatrycznej nie jest bezpośredni przymus
fizyczny, ale przymus chemiczny czyli stosowanie silnie działających leków.
Dzięki temu punkt ciężkości kontrowersji wokół praktyki psychiatrycznej może się
przesunąć z od zagadnienia przymusowej hospitalizacji i praw pacjenta
hospitalizowanego ku znacznie bliższej rzeczywistym dyskusjom psychiatrów
kwestii zakresu stosowania terapii farmakologicznej. Wobec takiego przesunięcia
tematycznego psychiatrzy mogą odzyskać pozycję domiującą w debacie
publicznej, gdyż nikt nie zakwestionuje ich autorytetu w kwestii stosowania i
działania leków. Zaś w następstwie wzrostu autorytetu środowiska psychiatryczne
mogą uzyskiwać w poszczególnych krajach większą kontrolę nad procesem
legislacyjnym prowadzącym do uchwalania ustaw psychiatrycznych, także w ich
kluczowym paragrafie dotyczącym zasad przymusowej hospitalizacji czy w takich
newralgicznych punktach jak postępowanie z wielokrotnymi zabójcami. Strategia
dyskursywna w każdej dziedzinie intelektualnej jak w soczewce skupia wszystkie
swe wątki w postępowaniu definicyjnym. Zaproponowane tu dyrektywy chciałbym więc
przełożyć na postępowanie definicyjne w odniesieniu do choroby psychicznej. Cel
definicji choroby psychicznej propagowanej przez psychiatrów powinien być
moralno-propagandowy. Definicja powinna wspierać bardzo wątły status społeczny
chorych, zabezpieczać ich przed agresją oraz - co nie mniej ważne - wspierać
autorytet polityczny środowiska psychiatrycznego, dzięki czemu wzrastać będzie
ich wpływ na procesy legislacyjne związane z opieką psychiatryczną oraz zdolność
pozyskiwania środków na badania i leczenie. Jednakowoż definicja winna być
zarazem rzetelna i mieć walor porządkujący stan poznania. Proponuję następujące
określenie. Wychodzę, zgodnie z przedstawionym wyżej postulatem, od chorób
duchowych w ogólności, przechodząc do specyfikacji chorób psychicznych: choroba
duchowa to zespół ostro bądź przewlekle przejawiających się trudności w
samodzielnym utrzymaniu się przy życiu w standardowych warunkach społecznych,
wliczając w to instytucje powszechnej ochrony socjalnej, i to pomimo ogólnie
zadowalającej kondycji fizycznej; przy czym:
a) przez trudność rozumie się albo całkowitą niemożność albo ułomność woli i
działań, prowadzącą do ich nieskuteczności bądź niecelowości, albo też
obciążenie wyraźnym cierpieniem; zaś
b) przez utrzymanie się przy życiu rozumie się przetrwanie fizyczne bez
nieustannego zagrożenia rozstrojem zdrowia lub prawnie znaczącym konfliktem z
otoczeniem.
W stosunku do ogólnej kategorii choroby duchowej psychozy zostają określone
jako ich gatunek. Choroby psychiczne to takie choroby duchowe, w których trwale
lub okresowo, całkowicie lub w znacznym stopniu zanika świadomość choroby i
krytycyzm, i to pomimo zachowania zadowalającej inteligencji. Proponowane
określenia mają charakter czysto pragmatyczny i pozostają w pewnym stopniu
relatywne w stosunku do warunków społecznych i prawnych. Odnoszą się raczej do
aspektów behawioralnych, unikając wdawania się w taką czy inną teorię
psychiatryczną, co zapewnia im względną stabilność i skuteczność dla budowania
publicznego konsensusu w spornych kwestiach społecznych związanych z systemem
psychiatrycznym. Określenia te akcentują moment cierpienia i konieczności
udzielania pomocy osobom chorym psychicznie umacniając i uwierzytelniając
autorytet psychiatryczny. Ponadto stawiają zagadnienie choroby psychicznej jako
zagadnienie tyleż medycznej, co społecznej natury, mieszcząc się dobrze w nurcie
dyskursu uspołecznienia, a tym samym wyposażając psychiatrów w narzędzie obronne
na tym samym terenie, z którego wychodzi zagrożenie dla ich suwerenności i
autorytetu; socjaldemokratyczna ideologia prawna w dziedzinie psychiatrii jest
bowiem właśnie postacią dyskursu uspołecznienia.
Polityczny walor proponowanej strategii definicyjnej sprzyja psychiatrii a w
konsekwencji samym pacjentom. Jak w każdej dziedzinie bioetyki, tak i w etyce
psychiatrycznej spotykamy się z problemem wyraźnej niewspółmierności wiedzy
wąskiej grupy osób kompetentnych i zainteresowanego ogółu. I jak w każdej
dziedzinie bioetyki racjonalne jest to podejście do zagadnień, które od początku
opiera się na respektowaniu autorytetu grupy osób kompetentnych. Z tego ducha
wychodzą przedstawione przeze mnie uwagi.
|