Jan Hartman
Prolegomena do debaty nad legalizacją eutanazji
Problem eutanazji należy do drastycznych i pobudzających
wyobraźnię zagadnień bioetycznych. Z punktu widzenia laików, nie należących do
świata medycznego, eutanazja jawi się z wielką wyrazistością jako dobrze
określona, dramatyczna w swej wymowie forma działania: dopomaganie w
samobójstwie lub uśmiercanie terminalnie chorego na jego bardziej lub mniej
stanowcze i świadome życzenie. Z punktu widzenia osób zaangażowanych zawodowo w
opiekę nad terminalnie chorymi (sam do nich nie należę), rzecz przedstawia się o
wiele mniej jednoznacznie, gdyż praktyki eutanatyczne niezwykle trudno oddzielić
czy „wypreparować” z całokształtu działań, do których należy leczenie bólu i
depresji, reanimacja (i jej zaniechanie), agresywna bądź bierna terapia
terminalnie chorych, opieka paliatywna, sztuczne podtrzymywanie głównych funkcji
życiowych (i rezygnacja z tego), hospitalizacje i zwalnianie terminalnie chorych
pacjentów do domu lub przenoszenie ich do hospicjów. Każdy lekarz wie, że zwykle
inaczej walczy się o życie młodego człowieka, a inaczej o przedłużenie o kilka
tygodni życia umierającego starca. Każdy też wie, że w rozmaitych decyzjach
dotyczących terapii w różnym stopniu przejawiać się może postawa pogodzenia z
nieuchronną śmiercią pacjenta lub postawa przeciwna - „waleczna” do końca.
Roztropnie jest znajdować jakiś środek pomiędzy osuwającym się w bierność i
nieczułość fatalizmem a wojowniczą nadaktywnością terapeuty, prowadzącą do
umęczenia pacjenta. Co do tego panuje chyba zgoda. I właśnie ta zgoda i
rozumienie przez lekarzy oraz bioetyków wtopienia praktyk eutanatycznych w
całokształt postępowania z terminalnie chorymi powoduje, że i jedni, i drudzy są
z reguły nieufni wobec stanowisk radykalnych.
Takim radykalnym stanowiskiem jest sprzeciw wobec legalizacji
eutanazji zawsze i we wszelkiej formie, niezależnie od okoliczności. Bioetycy w
przeważającej większości odrzucają ten radykalizm i popierają legalizację
eutanazji, jakkolwiek pod surowymi warunkami i raczej w wyjątkowych przypadkach.
Wśród lekarzy zwolenników jest zwykle niewielka większość, biorąc zaś pod uwagę
całe populacje, przeciwnicy legalizacji eutanazji w społeczeństwach całego
Zachodu również są w mniejszości. Wykazują to rozmaite sondaże, jakkolwiek w
niektórych referendach (na przykład w Kaliforni) wygrali w końcu przeciwnicy
proponowanych rozwiązań prawnych dopuszczających legalną pomoc w samobójstwie.
Tysiące tekstów poświęconych trudnej i smutnej kwestii
eutanazji powtarzają wciąż ten sam bogaty zestaw ważkich argumentów obu stron.
Jeśli decyduję się jeszcze zabrać głos, to właśnie dlatego, że akurat w Polsce,
pomimo okazjonalnych wystąpień kilku autorów, jak B. Chwedeńczuk, B. Wolniewicz,
J. Hołówka czy H. Eilstein, poważne argumenty zwolenników legalizacji eutanazji
dochodzą do opinii publicznej zbyt rzadko, a retoryka niektórych przeciwników
często obraża i prowokuje. Nie mogę zresztą przytoczyć tutaj wszystkich racji na
rzecz legalizacji eutanazji ani tym bardziej odeprzeć wszystkich argumentów jej
wrogów. Skupię się na tych kwestiach, które wydają mi się najważniejsze.
Bezpośrednią pobudką do napisania tego artykułu była dla mnie
lektura książki Ryszarda Fenigsena Eutanazja. Śmierć z wyboru?, z której
tezami i wywodami w wielu miejscach się nie zgadzam. Jedną zaś tezą (często
zresztą powtarzaną przez wielu autorów) poczułem się wręcz dotknięty, mianowicie
taką, iż zwolennicy legalności eutanazji dopuszczają się niesprawiedliwości na
osobach śmiertelnie chorych oraz obrazy ich godności. Osobiście nigdy nie
śmiałbym sądzić, że życie umierającego jest mniej warte niż życie zdrowego, jak
to imputuje nam Fenigsen. Jestem natomiast gotów uszanować osąd cierpiącego
katusze człowieka, iż pozostałe mu tygodnie czy miesiące (a często zbliżający
się koniec jest bezdyskusyjny) nie są warte przeżycia za cenę wielkich cierpień.
Jednocześnie uważam za głębokie poniżenie ludzkiej godności sytuację, w której
osoba świadomie i trwale pragnąca popełnić samobójstwo nie mogłaby tego uczynić,
gdyż całkiem przypadkowa okoliczność, którą jest brak dostatecznych sił
organizmu, uniemożliwiałaby jej spełnienie tego suwerennego postanowienia, a
okrutne prawo groziłoby więzieniem temu, kto chciałby w samobójstwie tym
dopomóc. Uraziła mnie również wypowiedź o. J. Salija, o „wypaczonych sumieniach,
które nie zamierzają się nawracać ze swojej znieczulicy, marzyłyby o tym, żeby
ciężko chorzy możliwie jak najliczniej zgłaszali się w kolejce do uśmiercenia”.
J. Salij sugeruje wręcz, że kto popiera legalizację eutanazji, ten nie widzi w
człowieku osoby; pisze bowiem: „nie widać miejsca dla eutanazji, nawet w samej
tylko teorii, tam, gdzie w człowieku widzi się ludzką osobę”. Ja popieram
legalizację eutanazji. Czyż jestem więc potworem, który nie widzi w człowieku
osoby i marzy o kolejkach chorych zgłaszających się do eutanazji? Mam nadzieję,
że nie jestem kimś takim.
***
Zapewne kilka procent populacji świata umiera w wyniku tzw.
działań eutanatycznych na terenie szpitala, tzn. przedwczesnego od
uśmiercających zastrzyków lub z powodu na przykład zaprzestania intensywnej
terapii. Czasami ludzie ci nie mają okazji suwerennie postanowić, iż taki
właśnie ma być ich koniec - decydują za nich rodziny i lekarze, kierując się
różnymi pobudkami, od litości dla chorego, po egoistyczne względy własnej
wygody. Prawdopodobnie dalszych kilka procent ludzi jest uśmiercanych w domu
(zwykle przez zaniechanie podawania leków) i również temu towarzyszy
niejednolita aura moralna; bywają kultury, w których takie postępowanie jest
akceptowane i oczekiwane. W rozwiniętych społeczeństwach zachodnich ta sytuacja
uwiera i domaga się odrębnego potraktowania w prawie. Próby istotnej modyfikacji
ustawodawstwa, tak by umożliwiało ono objęcie kontrolą i ograniczenie zjawiska
eutanazji, jakkolwiek podejmowane skutecznie w kilku krajach, zwykle napotykają
jednak ogromne trudności. Są to trudności zarówno prawne, jak i moralne. Zbyt
rzadko udaje się osiągnąć jakiś wymierny postęp, jakkolwiek być może dziś
właśnie, po dokonaniu bezprecedensowych zmian w prawie holenderskim i
belgijskim, stoimy na progu globalnego przełomu w sposobie traktowania eutanazji
przez prawo. Tak jak w przypadku wielu negatywnych zjawisk, takich jak aborcja
czy prostytucja, bezwarunkowa kryminalizacja eutanazji spycha ją do podziemia i
może sprzyjać jej rozprzestrzenieniu. Z tego i kilku innych jeszcze powodów
legalizacja eutanazji w wyjątkowych i obłożonych surowymi warunkami przypadkach
wydaje się moralną i cywilizacyjną koniecznością. Jako legalna, może ona
dotyczyć naprawdę znikomej liczby osób, wielokrotnie mniejszej, niż to
faktycznie teraz ma miejsce (choćby ze względu na oczywisty wymóg jasnej
świadomości chorego), i dlatego ważne jest, by nowe regulacje prawne obejmowały
wszystkie moralnie drażliwe procedury intensywnej terapii, medycyny bólu oraz
(przede wszystkim) opieki paliatywnej. Oczywiście, samo wprowadzenie procedur
eutanazyjnych, takich jak w Holandii, nie jest skutecznym środkiem
ograniczającym stosowanie eutanazji, a największe znaczenie w tym względzie ma
właśnie rozwój opieki paliatywnej. Tam jednak, gdzie tworzy się prawo, które
chce być rzeczywiście pomocne w najrozmaitszych, skomplikowanych moralnie i
delikatnych pod każdym względem sytuacjach, tam też i nie ma miejsca na żadne
ślepe i radykalne „nie”, na dogmatyczny pryncypializm skrywający się za
egzorcystyczną retoryką. Prawo, które nie potrafi wyzbyć się ideologicznej
brutalności, nigdy nie uzyska prawdziwego zaufania tych, których dotyczy. Odnosi
się to również do eutanazji - jeśli ma się zasklepić szczelina oddzielająca
„przepisy sobie” od „życia sobie”, prawo musi być czułe na zupełną wyjątkowość i
dramatyzm przypadków, gdy ktoś rozpaczliwie błaga i wszelkimi środkami walczy,
by pozwolono mu szybciej umrzeć. W przeciwnym razie całokształt praw odnoszących
się do opieki paliatywnej będzie postrzegany jako rzeczywistość prawna obca,
podporządkowana ideologicznym wyznacznikom. Zaufanie do prawa, będące warunkiem
jego funkcjonowania, a w tym i skuteczności zapobiegania zjawiskom niepożądanym
(do których należy niekontrolowana eutanazja), wymaga jego elastyczności i
„miękkości”, a także siły moralnej, która pozwala czasem zdjąć surową maskę
aktora theatrum iuridicum i pokazać ludzką twarz.
Ewolucja prawna w zakresie zagadnień eutanatycznych trwa
obecnie w co najmniej kilku krajach. Dotychczasowe rozwiązania są bowiem właśnie
przestarzałe, nieadekwatne do rozmaitości wchodzących w grę przypadków, a
zwłaszcza niewystarczające w obliczu naporu prawnych roszczeń osób żądających od
państwa pomocy w skróceniu życia lub gwarancji bezpieczeństwa dla osób trzecich,
które miałyby wziąć udział w działaniach eutanatycznych na ich prośbę. Z reguły
anachroniczna sytuacja prawna należy do jednego z dwóch typów. W pierwszym (na
przykład w Wielkiej Brytanii i Australii), formalnie rzecz biorąc, eutanazja
jest zabójstwem z premedytacją, lecz sądy starają się unikać rozstrzygania, czy
w danym wypadku zachodzi związek przyczynowy pomiędzy czynem a śmiercią (i tak
śmiertelnie chorej) ofiary, i w rezultacie nie wydają wyroków skazujących. Jest
to oczywiście unikanie stosowania drakońskiego prawa i najlepszy argument za
jego zmianą. W sytuacjach drugiego typu sądy zostają upoważnione do stosowania
nadzwyczajnych złagodzeń kar w przypadkach „zabójstwa z litości”, na przykład w
związku z działaniem tzw. wyższej konieczności. Tak jest w ustawodawstwie
norweskim, rosyjskim, polskim, szwajcarskim, kolumbijskim i innych, jakkolwiek w
szczegółach występują tu jeszcze znaczne różnice. W jednym bodaj tylko kraju
osoba dopuszczająca się czynnej eutanazji z litości może w ogóle nie być
ukarana, bez powoływania się na wyższą konieczność wymuszającą czyn materialnie
zabroniony. Artykuł 37 kodeksu karnego Urugwaju stanowi: „Sędziowie są
upoważnieni do odstąpienia od ukarania osoby, której wcześniejsze życie było
chwalebne, a która dopuściła się zabójstwa motywowanego litością, na skutek
wielokrotnej prośby ofiary”. Tę formę regulacji prawnej należy odróżnić od
mających zupełnie inny sens nowoczesnych procedur i warunków ustalanych w
niektórych krajach dla zabezpieczenia lekarzy dokonujących czynów eutanatycznych
przed odpowiedzialnością karną. Właśnie te rozwiązania gwarancyjne są treścią
nowych zapisów w prawach Holandii, Belgii, a także Oregonu, gdzie usankcjonowano
przepisywanie przez lekarza śmiertelnej medykamentacji. Rozwiązania te więc
dotyczą nie „zabójstwa z litości”, lecz uprawnień i obowiązków lekarza oraz praw
pacjenta, związanych z jego autonomią, a także zobowiązań kontrolnych organów
państwa w zakresie czynności i procedur eutanazyjnych. Przepisy służą tu
zapewnieniu obywatelom możliwości skorzystania z ich praw (w tym prawa do
dysponowania własnym życiem), bez wdawania się w żadne oceny moralne decyzji
pacjentów, którzy domagają się eutanazji, ani ich lekarzy, do czego ustawodawcy
bardziej rozwiniętych krajów, zamieszkanych przez pluralistyczne i
wielokulturowe społeczeństwa, bynajmniej nie czują się powołani. Jednocześnie
chodzi tu o prawne uregulowanie sytuacji, w jakich stawiany jest lekarz,
spotykając się z usilnym żądaniem eutanazji. Oczekuje się ponadto (niesłusznie,
jak pokazała praktyka), że regulacje tego rodzaju faktycznie zmniejszą liczbę
przypadków eutanazji.
Parlamenty Holandii czy Belgii nie uznały się więc za władne
dokonania ostatecznych rozstrzygnięć moralnych kwestii eutanazji i nie działały
w duchu żadnego tego rodzaju rozstrzygnięcia. Uchwalanie praw dotyczących
eutanazji jest tam po prostu konsekwencją legislacyjnego obowiązku sformułowania
praw zależnych, które umożliwią efektywne skorzystanie z ogólniejszych praw już
posiadanych przez obywateli, na mocy konstytucji i innych ustaw. Ten sam
obowiązek dotyczy także innych krajów, nie wyłączając Polski. Przypuszczenie, że
debata, która z wolna ogarnia całą Europę Zachodnią, zatrzyma się na granicy
naszego kraju i że odpór żądaniom uregulowania eutanazji wieczyście dawać będzie
mantra „świętości życia”, jest bardzo naiwne. Prawo może wprawdzie być czymś w
rodzaju „powtórzonego kazania”, ale w nowoczesnym społeczeństwie takie prawo nie
ma żadnej szansy, by być wykonywane. Świadczy o tym choćby przykład polskiego
prawa aborcyjnego, które jest prawem martwym, a jego skuteczność w ograniczaniu
tego procederu jest nie do zmierzenia. Z eutanazją będzie zapewne podobnie.
***
Dobra śmierć, z grecka euthanasia (termin ten jest
sztuczny i w znaczeniu „dobrej śmierci” pojawił się z XVII w., we współczesnym
zaś znaczeniu - pod koniec XIX w.), jakkolwiek przez Greków i Rzymian nie
nazywana odrębnym słowem, stanowiła jeden z ideałów moralnych kultury
klasycznej. Śmierć bez cierpień i poniżenia, jakie płynie z bólu, osłabionej
świadomości oraz lęku uważano za jedno z największych dobrodziejstw losu. Co
więcej, w przekonaniu niektórych wielkich moralistów antycznych (zwłaszcza
stoików) wymóg rozumnego stanowienia o sobie jako warunku spełnionego
człowieczeństwa może w wyjątkowych okolicznościach wyborem cnoty i rozumu czynić
nawet samobójstwo - nawet i samobójstwo może więc być „dobrą śmiercią”. „Tania
temu cnota, komu ciało zbyt drogie. Niechże będzie troska o ciało, ale taka,
żeby je umieć rzucić w ogień, kiedy zażąda tego rozum, honor i obowiązek”, pisze
Seneka do Lucyliusza. A dalej: „Mędrzec żyje, dopóki powinien, a nie dopóki
może. [...] Sądzi, że nie ma dlań żadnego znaczenia, czy sam sobie położy kres,
czy go przyjmie, i czy stanie się to wcześniej, czy później. [...] Każdy
powinien innym przyznać prawo do życia, sobie - prawo do śmierci: najlepsza jest
śmierć, którą się wybiera”. Ale: „czasami dla dobra swych bliskich trzeba nawet
za cenę wielkiego cierpienia pozostać przy życiu i zatrzymać jego tchnienie
choćby już na samym brzegu warg, gdyż człowiek prawy musi żyć dopóty, dopóki
powinien, a nie dopóki przyjemnie”. Papież, w Evangelium Vitae, określił
tę postawę mianem prometejskiej, przypisując jej kult panowania: nad życiem i
nad śmiercią. Sądzę, że jednakowoż bardziej trafnie można by tu użyć określenia
„moralność heroiczna”, a za jej centralną ideę uznać rozumną wolność.
Dokument papieski nie może być wszelako inny, niż jest. W
kulturze chrześcijańskiej samobójstwo jest uważane w każdym wypadku za ciężki
grzech. W czasach feudalnych nie było trudno utrwalić przekonanie, że
samobójstwo jest złem. Targnąwszy się na własne życie niewolnik ograbia swego
właściciela z jego własności i praw - człowiek wolny rozporządzając swym życiem
i śmiercią bluźni Bogu, który jako Stwórca sam jeden ma do tego prawo, a w
dodatku odbiera siebie społeczeństwu. Jeszcze do niedawna samobójców nie chowano
na cmentarzu, a i dziś wielu ludzi nie wie, że w cywilizowanych krajach próba
samobójstwa od dawna nie podlega już karze, czyli że w sensie kodeksowym każdy
ma do samobójstwa prawo.
Nic dziwnego, że Kościół katolicki, uważając samobójstwo za
grzech, zabrania także wszelkiej pomocy w samobójstwie, nawet płynącej z
litości. Dawniej litość była zresztą wyszyta złotogłowiem na chrześcijańskich
sztandarach, ostatnio jednak, pod wpływem dominacji chłodnego, klasycystycznego
pojęcia godności, nawet chrześcijanin uważa, że ludzka litość go poniża (choć
miłosierdzie już nie). Odrzucenie zabójstwa z litości przychodzi więc dziś tym
łatwiej. Słowa, jakimi Kościół potępia bardziej czy mniej aktywne dopomaganie w
samobójstwie osobie, która bardzo cierpiąc i będąc bliską śmierci z powodu
nieuleczalnych chorób, o to błaga, a więc „eutanazję” w podstawowym dziś
znaczeniu tego słowa (nie mówiąc już o niedobrowolnym uśmiercaniu chorych), są
bardzo ostre. Na przykład w Deklaracji Świętej Kongregacji Nauki i Wiary „O
eutanazji” z 1980 r. wspomina się o zbrodni przeciw ludzkości, a w Evangelium
Vitae o zabójstwie i spisku przeciwko życiu. W tym duchu wypowiadają się też
liczni pisarze katoliccy, zapewne mając wciąż przed oczyma niebywałe zbrodnie
tzw. eutanazji eugenicznej, której w czasach nazistowskich dopuszczono się na
tysiącach osób (tzw. Akcja T4).
Ton oficjalnych dokumentów kościelnych jest jednakże
ostrzejszy niż wielu specjalistycznych prac pisanych ze stanowiska
konserwatywnego, w tym katolickiego. Dominują tu nie argumenty teologicznie o
łamaniu prawa Bożego i niesprawiedliwości eutanazji, o fałszywej litości, która
w najlepszym wypadku ją powoduje, lecz argument mówiący o tzw. równi pochyłej,
czyli niebezpieczeństwie nadużyć idących za raz zalegalizowaną eutanazją, choćby
pod restrykcyjnymi warunkami. O argumencie równi jeszcze będę miał okazję mówić.
Najciekawsza jest jednak koncepcja zwana zasadą podwójnego skutku. Służy ona (w
interesującym nas kontekście) przede wszystkim uzasadnieniu stosowania sedacji
przedśmiertnej, gdzie podjęte w imię dobra pacjenta działanie może przynieść
niezamierzony uboczny skutek w postaci szkody na zdrowiu lub nawet
przyśpieszenia śmierci. Mniej radykalnie usposobieni obrońcy pozycji
tradycjonalistycznych formułują kryteria pozwalające odróżnić zabroniony czyn
eutanatyczny od zaniechania uporczywej terapii i innych działań słusznych bądź
przynajmniej dozwolonych. Opierają się one na odróżnieniu przyzwolenia na zły
skutek towarzyszący dobremu skutkowi działania od zamierzenia tegoż złego
skutku. Wokół tej sprawy toczy się merytoryczna dyskusja, być może jedyna, w
której linia podziału biegnie w poprzek szańców wrogów eutanazji.
Katolicka literatura na temat eutanazji zawiera więc pewne
wątki teoretyczne ciekawe, a jednocześnie wolne od skrajności. Jak już
wspominałem, również prawo, i to nawet w krajach katolickich, nie odzwierciedla
stanowiska skrajnego. Czyny eutanatyczne są wprawdzie prawie wszędzie
zabronione, ale sędziowie w wielu krajach, w tym i w Polsce, nie podzielają
poglądów hierarchii katolickiej, skazując nielicznych osądzanych sprawców takich
czynów na symboliczne tylko kary lub wręcz nie karząc ich wcale (na przykład
traktując eutanazję jako tzw. przestępstwo uprzywilejowane). Jest to zresztą
zgodne z powszechnymi odczuciami i przekonaniami, jako że większość ludzi, w tym
i katolików (zwłaszcza wykształconych), uznaje moralną dopuszczalność eutanazji
w pewnych przypadkach. Nawet w Polsce, jak wskazały badania Rzeczpospolitej
z 2001 r., opinia podzielona jest z grubsza po połowie, chociaż jest to kraj
konserwatywny, a stanowcze wypowiedzi przeciwko eutanazji publikowane są tu
wielokrotnie częściej niż głosy przychylne legalizacji eutanazji.
***
W krajach, gdzie nie rozwinęła się jeszcze bioetyka, a
kultura prawna jest niewielka, wiele spraw związanych z końcem życia ludzkiego
jest pozostawionych sumieniu stykających się z nimi osób oraz ad hoc
formułowanym regulacjom dość niskiego szczebla i zwykłej rutynie. Terminalnie
chory pacjent (jeśli można się z nim porozumieć), rodzina, a przede wszystkim
lekarze podejmują wiele cząstkowych decyzji dotyczących bieżącej opieki, terapii
zachowawczej, aktywnej bądź uporczywej reanimacji albo jej poniechania, leczenia
przeciwbólowego i przeciwdepresyjnego oraz jego ograniczania. Decyzje te
składają się na indywidualną historię umierania danego pacjenta i w większości
krajów nie rządzi nimi żadna ogólna strategia. Robi się zawsze tak, jak
podpowiada rutyna medyczna, jak jest rozsądnie, „jak jest dobrze”. Jednego się
reanimuje, innego nie, zależnie od przypadku. Jednemu podaje się środki
znieczulające w ilości nie zagrażającej pogorszeniem stanu organizmu, kogoś
innego zaś wprowadza się w stan narkozy przedśmiertnej, czyli śpiączki, w której
spokojnie umiera. Jednego karmi się sztucznie lub przymusza do jedzenia, innego
nie - zależnie od wskazań medycznych, ale i od postawy tego pacjenta oraz
rodziny. W tej praktyce nie ma zwykle ostrych granic pomiędzy zaprzestaniem
uporczywej terapii a umyślnym skróceniem cierpień chorego, między „nic już nie
możemy dla niego zrobić” a „niech się już dłużej nie męczy bez sensu”. Kroplówkę
z morfiną lub potasem czy też kurek z tlenem można „podkręcić” lub „przykręcić”,
odleżyny można operować lub nie, ryzykowny zabieg paliatywny można wykonać albo
i nie. Fakt, że uśmierzanie bólu oraz zabiegi paliatywne zmierzające do ulżenia
cierpieniu lub nieznacznego przedłużenia życia same bywają uszkadzające dla
pacjenta i nie do pomyślenia w przypadku kogoś, kto miałby jeszcze móc
wyzdrowieć, sprawia, iż z praktycznoklinicznego punktu widzenia eutanazja jest
dość nieostrym pojęciem i odnosi się do praktyk splecionych z innymi, rutynowymi
i w pełni akceptowanymi działaniami medycznymi. W rezultacie zdarza się dość
często, że lekarze, bardziej czy mniej świadomie, kierując się własnym sumieniem
i litością, biorąc pod uwagę postawę pacjenta i jego rodziny, a nierzadko
również względy ekonomiczne, skracają życie pacjenta przez zaniechanie pewnych
czynności lub odwrotnie - przez intensyfikację działań zmierzających do
ograniczenia jego cierpień. Zwykle czynią to w reakcji na prośby pacjenta lub
rodziny, lecz czasem również z własnej inicjatywy. W ten sposób eutanazja staje
się częstym elementem praktyki medycznej, jakkolwiek wcale się o tym nie mówi
ani nawet tak nazywa. W mniej rozwiniętych krajach nikt takich przypadków nie
rejestruje, nikt ich nie liczy, lecz przeprowadzane w bogatszych krajach
szacunki socjologów medycyny sugerują, że być może nawet co czwarty lekarz
zobowiązany na co dzień do prowadzenia opieki terminalnej lub intensywnej
terapii brał udział w akcie eutanatycznym. Gdyby jednak ktoś próbował dokonać
dokładniejszych obliczeń, to napotka poważne trudności ze zdefiniowaniem i
odróżnieniem od siebie czynności dozwolonych i niedozwolonych. Zabicie pacjenta
na jego prośbę (a tym bardziej bez tego) jest zresztą prawie wszędzie
niedozwolone, więc ścisłe dane na ten dokładnie temat są praktycznie nie do
uzyskania. Tym bardziej wykrywanie i ściganie takich czynów jest nader
utrudnione. Panuje za to publiczna iluzja, że „w naszym kraju eutanazji nie ma,
bo jest zabroniona”. Podstawowa i najbanalniejsza z czynności eutanatycznych
jest zresztą zupełnie niepodatna na kontrolę (co najwyżej tylko częściowo - za
sprawą legalizacji, jak to ma miejsce w Oregonie), polegając na ułatwieniu
dostępu do substancji trujących oraz wiedzy o ich stosowaniu. Poradniki dla
chcących popełnić samobójstwo są w publicznej sprzedaży, a instruktorem i
pomocnikiem samobójcy wcale nie musi być lekarz, lecz na przykład chemik.
Eutanazji dokonują więc bynajmniej nie tylko lekarze. Jest i
„eutanazja domowa” czy raczej „rodzinna”. Bywa bowiem tak, że śmiertelnie chora
osoba w ciągu kilku tygodni poprzedzających śmierć dochodzi do jakiegoś
milczącego porozumienia z rodziną: ja chcę już odejść, a wy też godzicie się na
to. Nie wmuszacie we mnie pokarmu, nie ograniczacie leków przeciwbólowych, które
mogą szkodzić, przestajecie mnie już ruszać, zapominacie o jednym czy drugim
zastrzyku; w pewnym momencie wołacie księdza z olejami. Granica pomiędzy
wspólnym pogodzeniem się z nieuchronną i bardzo bliską już śmiercią a umyślnym
poniechaniem czynności pielęgnacyjnych i terapeutycznych, mającym na celu jakieś
przybliżone zdefiniowanie momentu śmierci na najbliższe kilkanaście lub
kilkadziesiąt godzin, jest zatarta.
To, co uchodzi w krajach mało i średnio rozwiniętych, staje
się jednak problematyczne w krajach bogatych. Lekarze w tych krajach nie chcą
być zdani wyłącznie na własne sumienie i rutynę. Potrzebują w miarę ścisłych i
raczej autorytatywnych zaleceń oraz procedur postępowania z terminalnie chorymi.
Nie chcą być narażeni na oskarżenie przed sądem o to, że wyłączyli jakieś
urządzenie albo dali za dużo jakiegoś narkotyku. Muszą mieć gwarancję
bezpiecznego wykonywania zawodu. Zresztą również pacjenci chcą mieć gwarancje,
że będą traktowani wedle najmądrzejszych wskazań, a nie tylko wedle wiedzy i
sumienia tego oto konkretnego lekarza. Dlatego pojawiają się, we wspólnym
interesie lekarzy i pacjentów, wypracowywane przez znające się na rzeczy osoby,
rozmaite szczegółowe instrukcje postępowania w różnych typach przypadków.
Uczciwość i mądrość tych wskazań często zasługuje na najwyższy szacunek.
Pradawnym ich wzorcem jest szacowna przysięga Hipokratesa (notabene
zakazująca eutanazji), która nie tyle wyraża humanistyczny ideał poszanowania
godności osoby ludzkiej (ten rodzaj wrażliwości moralnej jest całkiem świeżej
daty), ile określa uczciwe warunki wykonywania zawodu, zabezpieczające interesy
obu stron: lekarza i pacjenta. Oczywiście, ani dawne, ani współczesne regulacje
proceduralne nie zastępują sumienia i rozsądku - mogą je tylko wspomóc. Jeśli
jednak takich regulacji brak lub są złe, lekarze gotowi są przyjmować postawę
obronną i nie czynić nic, co mogłoby narazić ich na nieprzyjemności. Wtedy boją
się śmierci pacjenta, boją się kontroli swego postępowania ze strony władz
medycznych i adwokatów. Dochodzi do takich patologii, jak uporczywa terapia i
dystanazja, czyli agresywna reanimacja za wszelką cenę i sztuczne podtrzymywanie
niektórych funkcji życiowych przez długi czas, nieraz kosztem wielkich nakładów
finansowych. Gdy, jak to się dzieje w niektórych gminach USA, kilkanaście
procent wydatków na usługi medyczne pochłaniają ostatnie tygodnie życia
pacjentów, uporczywie a niepotrzebnie już leczonych, można mówić o realnym
zagrożeniu żywotnych interesów innych grup pacjentów, z utrudnieniem dostępu do
ważnych zabiegów włącznie. Strach przed oskarżeniem o dokonanie eutanazji może
więc skłaniać lekarzy do nieracjonalnych i oportunistycznych zachowań, zwłaszcza
że rozmaitość zdarzających się w życiu przypadków bardzo utrudnia utrzymanie
wyraźnego i ostrego pojęcia o tym, co eutanazją jest, a co jeszcze nią nie jest.
Ściślejsze regulacje dotyczące postępowań w stanach terminalnych stają się wobec
tego konieczne. Legalizacja eutanazji jest tylko częścią tych regulacji i chcąc
zrozumieć prawdziwe motywy, dla których eutanazja bywa (choć jak dotąd rzadko)
legalizowana (w znaczeniu odstąpienia od penalizacji), trzeba brać pod uwagę
cały towarzyszący temu kontekst procedur medycznych i prawnych, z którego
legalizacja taka wynika.
Świadomość swych praw obywateli krajów wysoko rozwiniętych
przejawia się nie tylko w gotowości do oskarżania lekarzy, lecz również w chęci
korzystania do końca z prawa do stanowienia o sobie. Jest wielu takich, którzy
stanowczo domagają się, by pozwolono im otwarcie i kulturalnie, a nie w jakiś
„niecywilizowany” i dramatyczny sposób, realizować prawo do dysponowania własnym
ciałem i własnym życiem, w tym i prawo do popełnienia samobójstwa. W bardzo
praworządnym państwie o skomplikowanym systemie prawnym niezwykle trudno jest
ucinać, za pomocą jakichś prostych postanowień, praktyki specjalnie zdefiniowane
przez prawników w taki sposób, aby znajdowały się na granicy legalności. Gdy
nawet uczyni się tak w stosunku do jednej, natychmiast pojawi się jej surogat.
Tak było na przykład w Holandii w związku z eutanazją. Przez ponad dwadzieścia
lat, lawirując na granicy prawa, dokonywano licznych eutanazji, które wprawdzie
były zakazane, lecz w praktyce nie ścigane i nie karane, jeśli tylko spełniano
określone warunki. Sytuacja ta, nie wolna od hipokryzji, doprowadziła do
powtarzających się nadużyć, zwłaszcza do uśmiercania pacjentów, z którymi nie
było pełnego kontaktu i którzy nie mogli tego jasno i konsekwentnie żądać.
Właśnie dlatego trzeba było eutanazję zalegalizować, nakładając na nią wszelako
bardzo surowe warunki. Są one naprawdę trudne do spełnienia, bo niewielu
śmiertelnie chorych jest tak komunikatywnych, aby wielokrotnie i przytomnie
potwierdzić swą wolę rozstania się z życiem, a stwierdzenie nieuchronności
rychłej śmierci przez dwóch specjalistów łatwo może napotkać trudności. Zresztą
nawet surowe warunki nie wykluczają nadużyć, choć przynajmniej je utrudniają.
Legalizacja stała się w każdym razie drogą do okiełznania wymykającego się spod
kontroli procederu. Prawo bowiem nie służy do tego, aby kodyfikować pryncypia
moralności, lecz do tego, aby w miarę możności zapobiegać rozszerzaniu się zła.
Podobnie jak prawna regulacja prostytucji, zakładająca jej legalność pod pewnymi
warunkami, tak i prawna regulacja eutanazji, również logicznie zakładająca jej
legalność pod pewnymi warunkami (gdyż zakaz nie jest regulacją, a jedynie
repulsją kryminalizującą pewne formy zachowań), umożliwia zapanowanie nad tym
procederem. W Holandii było to już palącą koniecznością, zarówno ze względu na
nadużycia, jak i z uwagi na niebezpieczeństwo zdeprawowania lekarzy tracących
motywację do sumiennego zajmowania się terminalnie chorymi pacjentami oraz
ryzyko wytworzenia się społecznej (transmitowanej przez lekarzy) presji na
umierających, aby występowali o eutanazję lub wręcz powstania jakiejś
makabrycznej „mody na eutanazję”. Nie ma wątpliwości, że te same względy, a więc
wzrastające standardy praworządności oraz wzrastająca świadomość własnych praw
(w tym prawa do popełnienia samobójstwa), wymuszą uregulowanie eutanazji także w
innych krajach. Przykładem państwa, w którym wskutek naturalnej ewolucji prawnej
kwestia eutanazji dojrzała do kompleksowych rozwiązań legislacyjnych, jest
Szwajcaria, gdzie pewna firma oferuje usługę polegającą na ułatwieniu
samobójstwa poprzez dostarczanie trucizny.
Obawa przed cywilizacyjną deprawacją jest więc argumentem nie
przeciwko legalizacji eutanazji, lecz wręcz p
|