Klonowanie człowieka jako wyzwanie
[Opublikowane w: Medycyna Wieku Rozwojowego 1999,
(suplement I do nr 3, „Czy klonować człowieka? Kontrowersje wokół klonowania”),
ss. 27-40.]
W artykule tym, odbiegającym stylistycznie i strukturalnie od
typowych form humanistycznej refleksji towarzyszącej przemianom społecznym i
technologicznym, podejmuję się jawnego sformułowania pewnej wizji tego, co w
istocie pozostaje na razie jedynie zupełnie niesprecyzowaną możliwością dalekiej
przyszłości. Z reguły nie czyni się takich rzeczy w literaturze naukowej, gdyż
zbyt wiele musi tu podpowiadać fantazja, a zawrotne perspektywy naszej
przyszłości są dla nas zbyt nieokreślone, aby wolno było o nich rozprawiać z
powagą właściwą nauce. A jednak, w takich przypadkach, gdzie uczony traci swe
uprawnienia na rzecz literata, zawsze jeszcze wolno zabrać głos filozofowi,
który cieszy się szerszymi przywilejami niż przyrodnik. Właśnie z tych
nadzwyczajnych prerogatyw akademickich filozofa przychodzi mi w tym miejscu
korzystać.
1. Czym jest wyzwanie
Ład społeczny, ład prawny i obyczajowy zakładają względną
trwałość swych instytucji. Dlatego wstrzemięźliwość, a nawet podejrzliwość w
stosunku do nowości jest warunkiem działania instancji powołanych do strzeżenia
takich czy innych obszarów publicznego porządku. Ciśnienie okoliczności, napór
zmian zmusza jednakże w końcu owe społeczne instancje - państwa, kościoły, sfery
opiniotwórcze - do głębszych lub choćby tylko powierzchownych przystosowań. W
tej dialektyce konserwatywnego oporu i przystosowania do zmian lepiej zasługują
się społeczeństwu ci, którzy dzięki swej roztropności umieją znaleźć właściwą
proporcję pomiędzy lojalnością wobec tradycji a koniecznością uznania przemian.
W ostateczności zmiany zaakceptować muszą wszyscy - i to niezależnie od tego,
czy gotowi byliby uznać w nich postęp, czy też widzą w nich rozkład - wszelako
ci tylko, którzy potrafią przyjąć je bez przymusu, lecz suwerennie zaakceptować,
mogą stać się rzeczywistymi współuczestnikami wielkich i nieuchronnych procesów.
Współczesna mentalność dysponuje pojęciem określającym to powołanie do właściwej
otwartości i roztropnej gotowości na przyjęcie i współuczestnictwo w
nieuchronnych zmianach. Jest to pojęcie wyzwania. Eksplozja demograficzna
jest wyzwaniem, komputeryzacja jest wyzwaniem, techniki genetyczne są wyzwaniem.
W każdym z tych - i wielu innych - przypadków łatwizna wygodnego konserwatyzmu i
fałszywej pryncypialności zagraża stanowi spraw na równi z nieodpowiedzialną
euforyczną fascynacją nowością. Umiejętność znalezienia się wśród tych
sprzecznych tendencji i skutecznego działania pomimo nich jest zadaniem w
stosunku do tego wszystkiego, co współczesna kultura - właśnie z uwagi na tę
trudność - nazywa wyzwaniem. Dlatego też stawiając sobie za cel dokonanie
przeglądu kwestii ogólnych związanych z pojawieniem się perspektywy klonowania
człowieka przyjąłem to sformułowanie: klonowanie jako wyzwanie. Wyzwanie ma
zawsze charakter moralny i praktyczny - jako powołanie do rzeczywistego
działania - i jeśli ma zarazem charakter intelektualny - a tylko w takiej mierze
dotyczyć może ono filozofa - to wyłącznie tego rodzaju, że refleksja ma tu
uzupełniać faktyczne działania.
2. Opanowanie ciała i dezindywidualizacja człowieka
Problem klonowania jest w istocie tylko pewnym casusem,
przykładem zagadnienia ze znacznie szerszej sfery problemów, jakie stwarza
perspektywa opanowania poprzez techniki manipulacyjne - genetyczne,
immunologiczne, transplantacyjne, protetyczne - całokształtu cielesnego życia
człowieka w takim stopniu, który umożliwi substytucję organów, reprodukcję,
transpozycję i transformację elementów materiału genetycznego posuniętą poza
granice, w których indywidualność ludzkiego ja gwarantowana jest
indywidualnością jego ciała. Ujmując rzecz prościej: stoimy w obliczu
wykształcenia się technik uplastycznienia ciała (w sensie manipulacji genotypem
oraz na poziomie fizycznej substytucji elementów ciała), których stosowanie może
zakłócić nasze dotychczasowe pojęcie o tym, co to znaczy „być nadal tą samą
istotą”, „być niepowtarzalnym indywiduum”, „przynależeć gatunkowo do rodzaju
człowiek”, „wieść życie w rozstępie pomiędzy urodzeniem a nieuchronną
śmiercią”.
To wszystko jest jak najbardziej realne, a w powiązaniu z
perspektywą rozwoju sieciowych technik komunikacyjnych, które mogą doprowadzić
do daleko idącego zintegrowania indywidualnych ludzkich mózgów i aparatu
zmysłowego (być może znacznie udoskonalonego) z uniwersalną strukturą techniczną
środków komunikacji i wytwarzania wiedzy, stawia niektórych ludzi przyszłości
przed możliwością bardzo znacznego zredukowania znaczenia, jakie normalnie w
życiu ludzkim ma poczucie indywidualnej jego tożsamości - jako ugruntowanej w
całkowicie indywidualnym ja przeżywającym swój los z ciągu danego mu
życia. Inaczej mówiąc, zanosi się na to, że w przyszłości, w najbogatszych
krajach, człowiek nie będzie tak bardzo przywiązany do siebie samego jako
niepowtarzalnego indywiduum, „w imieniu którego” i „dla którego” spełnia
wszystkie swe czynności. Nie będzie przywiązany - bo też i jego indywidualność,
konkretna subiektywność nie będzie dla niego podstawową ramą wszelkich
doświadczeń, zostając w jakimś stopniu ograniczona. Jak daleka to perspektywa?
Nie byłoby nic nieracjonalnego w przypuszczeniu, że jest to perspektywa
najbliższych kilku pokoleń, a więc osobiście, rodzinnie już nas interesująca.
Udział problemu klonowania w wielkiej kwestii
dezindywidualizacji jest znaczący, ale nie zasadniczy. Przede wszystkim bowiem
jest to kwestia nieograniczonej substytucji organów, technik regeneracji tkanek
układu nerwowego, technik transgenicznych i mutacyjnych w ogóle. A jednak bardzo
często i w technikach klonowania upatruje się zagrożenia zatratą jasnego pojęcia
indywidualności osoby ludzkiej. Owszem, faktem jest, że posiadanie własnego
klona, który byłby od swego prototypu zależny prawnie w sposób umożliwiający coś
w rodzaju planowego „odtwarzania siebie samego w młodszym ciele”, wprowadza
zagadnienie klonowania w sferę problematyki dezindywidualizacji - wszelako
przecież na zasadzie pewnej dającej się przewidzieć i uniknąć społecznej i
psychologicznej patologii. Nie ma natomiast obawy, że samo bycie czyimś klonem
zaburza w niebezpieczny sposób poczucie indywidualności, skazując na nieusuwalne
odium wtórności i zależności względem prototypu, dla którego klon byłby czymś w
rodzaju zastępcy. Takie obawy znowu dotyczą co najwyżej stanów pewnej patologii
społecznej, którą wprawdzie trzeba przewidzieć i prawnie zwalczać, ale nie mają
charakteru rozstrzygającego. Relacja kloniczna pomiędzy dwojgiem (lub większą
ilością) ludzi jest w przybliżeniu złożeniem dwóch relacji, które wprawdzie
zawsze dotąd występowały osobno, lecz za to są nam doskonale znane: relacji
bliźniaczego rodzeństwa jednojajowego oraz (ewentualnie) relacji starszeństwa.
Mieć starszego brata-bliźniaka jednojajowego, a za to nie mieć rodziców to z
pewnością sytuacja nowa i wymagająca wielostronnego rozważenia, ale powiedzenie,
że jest to zasadnicza tragedia, której za wszelką cenę należy unikać, byłoby
całkiem nieuzasadnione.
W wielkiej sferze bioetycznego wyzwania, jakim jest
uplastycznienie ciała, klonowanie nie odgrywa roli najważniejszej i nie z tego
punktu widzenia o klonowaniu należy mówić przede wszystkim. Powoływanie się
natomiast na ten aspekt zagadnienia jako rzekomo rozstrzygający na rzecz
wprowadzenia całkowitego zakazu klonowania człowieka jest po prostu naiwne, gdyż
nieporównanie większe zagrożenie dla porządku moralnego, obyczajowego, prawnego
wypłynie z tych czynników dezindywidualizacji człowieka, które wiążą się z
przełamywaniem indywidualności immunologicznej i otwarciem wrót dla
nieograniczonej transplantacji organów i transpozycji materiału genetycznego. W
rzeczywistości przyszłych pokoleń sama konkretna technika (techniki) klonowania
z pewnością będzie tylko jednym z elementów rewolucyjnie nowej sytuacji
technologicznej w dziedzinie panowania nad ciałem.
Pozostaje jeszcze możliwość „totalnego zakazu” - odnoszącego
się nie tylko do klonowania, ale i do terapii genowej jako takiej,
transplantacji i w ogóle wszystkiego, co stawia przed nami wyzwanie moralne.
Otóż jest to tylko czysto moralna możliwość - możliwość owej konformistycznej
łatwizny tradycjonalizmu, wygodnego alarmizmu i dogmatyzmu. Nie ma natomiast
takiej możliwości w znaczeniu realnym. Nikt nie powstrzyma w wymiarze globalnym
żadnego rodzaju badań naukowych, a już w szczególności badań medycznych,
natomiast wyobrażenie, iż można przeciwstawić postępowi technik naukowych
administracyjne zakazy i moralistyczne deklaracje jest po prostu dziecinne.
Trudno sobie nawet wyobrazić, aby dało się uzyskać choćby kilkuletni odstęp
pomiędzy pojawieniem się realnych możliwości - naukowych, technologiczncyh i
finansowych - dokonania pewnego ważnego eksperymentu naukowego, a faktycznym
jego wykonaniem. Dlatego też pisząc te słowa w marcu 1999 roku nie mogę
racjonalnie przypuszczać, że żyję w świecie, w którym jeszcze żadnemu
klonicznemu embrionowi ludzkiemu nie pozwolono się rozwijać, miast czynić z
niego - ze strachu przed konsekwencjami prawnymi - kilkudziesięciokomórkowy
preparat. Zakaz może tu oznaczać co najwyżej geograficzne przemieszczenie
eksperymentu i jego podrożenie.
3. Mit publiczny i rutyna medyczna
Nad medycyną, a w konsekwencji i nad etyką medyczną ciąży
problem kompetencji. W dziedzinie życia medycznego, z oczywistych względów
zajmującej bardzo eksponowane miejsce w życiu publicznym i będącej przedmiotem
powszechnego zainteresowania, jedynym depozytariuszem kompetencji i
dystrybutorem wiedzy - a w konsekwencji i źródłem wszelkiej opinii - jest
środowisko fachowe, czyli lekarze i uczeni pracujący dla medycyny. Oznacza to
dramatyczną niesamodzielność intelektualną publiczności, która nawet dla
wyrażenia fantastycznych lęków potrzebuje jakiejś pożywki spopularyzowanej -
uczciwie bądź bałamutnie - wiedzy medycznej. W tej sytuacji pełnej zależności
intelektualnej zatraca się możliwość jakiejkolwiek poważnej kontroli społecznej
nad światem medycznym. Ekspertami społecznych, politycznych i prawnych
instytucji kontroli po prostu muszą być sami lekarze, a przynajmniej fachowcy z
branży medycznej i biotechnologicznej. Dlatego też cała niemal odpowiedzialność
za przebieg i skutki rozwoju technik badawczych i terapeutycznych spoczywa na
samym świecie medycznym, który nie wiele z tej odpowiedzialności może scedować
na legislatywę, której siłą rzeczy sam musi podpowiadać decyzje.
Dramatyczny rozziew pomiędzy punktem widzenia lekarza czy
uczonego pracującego na polu medycyny, a wyobrażeniami publiczności nie da się
rzetelnie ująć przez pryzmat opozycji „poinformowania” i „niedoinformowania”
społeczeństwa. Nauka bowiem ma strukturę sporu, a nie doktryny i dotyczy to w
szczególności zagadnień nowych i tym samym bardziej kontrowersyjnych. Nie tylko
nie ma możliwości „poinformowania społeczeństwa” o tym, co to jest klonowanie,
gdyż społeczeństwo nie zna i nie chce znać podstaw biologii, ale nie można tego
zrobić ze znacznie bardziej istotnego powodu, a mianowicie dlatego, że naukowo
rzecz biorąc klonowanie - pomimo swej względnej prostoty - jest jednak
kwestią badawczą - węzłem pytań, teorii, argumentów i technik - a więc
dziedziną sporu i dyskusji naukowej dającej się sformułować jedynie w języku
technicznym nauk biomedycznych. Taka dyskusja nie poddaje się żadnemu
popularyzującemu zreferowaniu, a co więcej - publiczność tego rodzaju specjalnej
sytacji intelektualnej, jaką jest kontrowersja badawcza, w ogóle nie zna i nie
może zrozumieć. Nie ma żadnej szansy na to, aby nawet najbardziej rzeczowy ton
fachowej popularyzacji wiedzy medycznej miał przybliżyć ludziom, którzy nie
zajmują się uprawianiem nauki, sytuację czy też aurę intelektualną i moralną
placówki badawczej i prowadzonych w nich badań.
Labolatorium genetyczne (podobnie jak i mikrobiologiczne)
jest więc dziś niczym twierdza oblegana przez cudzoziemskie wojska mówiące
zupełnie obcym językiem. W twierdzy strzeże się nadzwyczajnych mocy uzdrawiania,
ale i groźnych sił, które w rękach uczciwych i kompetentnych mogą przedzierzgnąć
się w owe zbawienne moce, lecz przecież mogą też wymknąć się spod kontroli lub
zostać użyte przez złych ludzi w niecnych celach. Dlatego oblegająca tę
laboratoryjną twierdzę zaniepokojona publiczność domaga się gwarancji, a
zapewnić je mają środki kontroli moralnej, przede wszystkim zaś wiedza. Wiedzy
jednak uzyskać publiczność nie może, a sprawowanie pieczy moralnej nad czymś, co
pozostaje nieznane, musi być fikcją. Czy jest wyjście z tej paradoksalnej
sytuacji? Sądzę, że tak. Świat medyczny musi pozbyć się złudzenia, że będzie w
stanie podzielić się odpowiedzialnością za swe działania z resztą społeczeństwa,
zaprosić je do kontroli swych poczynań, poddać się jego ocenie. W kwestiach
medycznych i naukowych tylko lekarze i uczeni są autorytetami i nic nie jest w
stanie tego zmienić. Dlatego też jedyną uczciwą i racjonalną postawą świata
medycznego jest postawa autorytarna intelektualnie i pryncypialna moralnie.
Pełnię wiedzy i pełnię odpowiedzialności muszą lekarze zachować dla siebie.
Jedynie to może zresztą oddziałać kojąco na niepokoje publiczności, a nie
dezorientujący spektakl plotek dziennikarzy i dementi uczonych, którego
świadkami jesteśmy obecnie.
Nie chcę przez to oczywiście powiedzieć, że wszelka
popularyzacja wiedzy medycznej jest zła, a społeczeństwo jest nieedukowalne.
Wręcz przeciwnie - jest edukowalne, ale to jest zadanie właśnie placówek
edukacji, a więc szkół, których nie mogą wyręczać gazety. Nie ma wątpliwości co
do tego, że przeprowadzanie w laboratoriach szkolnych prostych doświadczeń
genetycznych po jakimś czasie odczarowałoby tę dziedzinę i odjęło jej publiczną
aurę niezdrowych emocji. To jest jednak kwestia przyszłości, a tymczasem
wolności i spokoju badań naukowych trzeba bronić już dziś.
Podsumowując to, co dotychczas chciałem wykazać: zagadnienie
klonowania ma naturę wyzwania, a nie zagrożenia; wyzwanie to jest tylko częścią
znacznie szerszej perspektywy, jaką stwarza rewolucja w technikach panowania nad
ciałem i konieczność przygotowania się na jej nadejście; wyzwaniu temu sprostać
musi sam świat medyczny, nie mogąc liczyć na scedowanie części odpowiedzialności
na społeczeństwo - jego środki opiniotwórcze, legislatywę czy też instytucje
autorytetu moralnego.
4. Korzyści moralne z klonowania ludzi
Cały wysiłek moralny, jakiego dokonała ludzkość w
przypuszczalnie początkowym tylko stadium swego gatunkowego bytu, w jakim się
obecnie jeszcze znajduje, koncentrował się wokół unormowania stosunków pomiędzy
samoistnymi i egotycznie zorganizowanymi ludzkimi indywiduami. Przewyciężenie
skutków naturalnego egoizmu istoty, która ma niejako „zadane” swoje własne ja,
służąc mu i wysługując się mu w każdej chwili swego bytowania - tak określić
można ideę kierowniczą całej etyczności - historii obyczaju, moralności i ładu
prawno-politycznego. Taki bowiem jest już człowiek, iż wciąż zabiega o siebie -
czy to starając się o przyjemność, czy to starając się o cnotę i zbawienie.
Wielka nadzieja moralna ludzkości zasadza się na ufności, że obowiązujący ład
etyczny jest taki, iż najwyższe cele i dobra indywidualne jednostek są zbieżne z
ostatecznym dobrem całej ludzkiej wspólnoty. Ten pryncypialny postulat, na
Zachodzie sformułowany w etyce stoickiej i łączący prawie wszystkie kultury
moralne świata, jest naszą wiarą i naszą normą. Wydaje się nam, że człowiek jako
powołany do rozumności i szlachectwa moralnego (cnoty) jest tym samym powołany
do wyrzekania się niskiego egoizmu, a przynajmniej uzgadniania swego dobra i
swych celów z dobrami i celami innych ludzi. Tylko na marginesie głównego nurtu
etyki pojawiały się propozycje postępu moralnego poprzez zredukowanie roszczeń
osobowego indywidualizmu bytu ludzkiego. Propozycje takie - rzadkie i zawsze
ostro zwalczane - dawały prymat całości (ludzkości czy państwu) przed
indywidualnym dobrem osobowym. Uważamy je - po doświadczeniach totalitaryzmu
wieku XX - za ostatecznie skompromitowane.
Rysuje się jednak dzisiaj zupełnie nowa perspektywa dla
dezindywidualizacji życia społeczności ludzkiej i tym samym perspektywa
częściowej odmiany egologicznego pryncypium etyczności. Nie ma ona charakteru
utopijnego programu rewolucji politycznej, lecz o wiele bardziej realny
charakter rzeczywistej perspektywy rewolucji technicznej. Oto bowiem znacząca
liczebnie część ludzkości może znaleźć się pod osłoną technik panowania nad
ciałem zacierających granice cielesnej identyczności jednostki i rozmywających
dramatyczną wyrazistość wydarzenia śmierci. Człowiek mogący liczyć na kloniczną
rekonstrukcję chorych tkanek i organów, na wzbudzenie bardzo daleko idących
procesów regenaracji tkanek własnych lub adaptacji tkanek przeszczepionych musi
mieć odmienny stosunek do własnej cielesnej identyczności i własnej
śmiertelności niż my. A jeśli dodać do tego stan permanentnego skomunikowania z
globalną siecią informatyczną, a więc znacznie głębszego niż dziś uczestnictwa w
sferze publicznej, to rysuje się prawdopodobny obraz człowieka o wiele mniej niż
współcześnie zatroskanego egzystencjanie o swe indywidualne ja, o wiele mniej
neurotycznego i słabego, wyzwolonego w jakiejś mierze z niewolnictwa wobec
własnego ego i trwogi o zachowanie jego bytu i dobrobytu. Społeczeństwo
takich ludzi być może nie będzie społeczeństwem egoistów, którzy z mozołem
budują wyższą rzeczywistość moralną i publiczną znoszącą prymitywny konflikt
interesów, czyniącą z niego duchową siłę twórczą. Gdyby tak miało się stać
rzeczywiście, to życie wspólnotowe uzyskałoby nową jakość samoistności, nie
będąc już tylko nadbudową czy emanacją życia indywidualnego wielu ludzi. Byłaby
to być może rewolucja moralna na miarę tej, jaka dokonała się wraz z powstaniem
obiektywnej etyczności w formie państwa i jego prawa.
To jednak jeszcze nie wszystko. Oto bowiem trzeba stawić
czoła jeszcze jednemu wyobrażeniu, które jest tyleż realistyczne, co
przerażające. I właśnie w ramach tego budzącego grozę obrazu trzeba umieć
znaleźć dobro, którego widok przesłania nam nasz strach. Wyobrażenie to dotyczy
ingerencji prawa i techniki w ludzką rozrodczość, a w konsekwencji ograniczenie
jej swobody, z jaką mamy do czynienia teraz, i to nawet w państwach niewolnych.
I znów: nie czyńmy sobie złudzeń, że ta wielka sfera wolności, sfera wolnej
prokreacji, nadal pozostanie poza kontrolą ludzkiego prawa i ludzkich
instytucji. Skoro pojawiły się narzędzia techniczne takiej kontroli i skoro
kwestia demograficzna staje się coraz bardziej paląca - musimy przyjąć za pewne,
że kontrola taka zaistnieje.
W demografii dominuje wprawdzie hipoteza o istnieniu punktu
nasycenia demograficznego, poza którym ludzi na Ziemi przestanie przybywać, lecz
nawet jeśli miałaby ona okazać się prawdziwa, to wydaje się mało racjonalna
wiara w to, że jeśli ludzkość uzyska techniczne środki kontroli nad
rozrodczością - zarówno w sense ilościowym jak i jakościowym - to jednak nie
zechce z nich korzystać. Zechce. Musimy też liczyć się z tym, że związane z
idiosynkrazjami wieku XX aksjomaty antyrasistowskie, czy szerzej -
antyeugeniczne, w przyszłości stracą na znaczeniu. Korzyści jakie wynikałyby z
możliwości zapobiegania zawiązywaniu się ułomnych płodów i przychodzeniu na
świat ułomnego potomstwa, jak również z możliwości uzyskiwania u potomstwa cech
pożądanych są zbyt wielkie, aby jakakolwiek moralistyka mogła odwieść ludzi od
ich konsumowania. Jest przy tym mało prawdopodobne, aby w przyszłych procedurach
tego rodzaju jakiekolwiek istotne znaczenie odgrywały - tak zmitologizowane
społecznie - akty sterylizacji i aborcji. Natomiast typowe dla państw tendencje
do konstruowania procedur prawno-kontrolnych i koncesyjnych każą, przez
analogię, spodziewać się raczej prawnego koncesjonowania prokreacji, z uwagi na
warunki ekonomiczne i eugeniczne. Oczywiście, ta przerażająca dzisiejszego
człowieja wizja związana jest ze znacznie szerszym spektrum technik (znanych już
i nieznanych) niż samo tylko klonowanie. Wszelako klonowanie będzie zapewne
miało wśród nich swoje miejsce.
Stawienie czoła temu wyzwaniu wymaga zdolności do spojrzenia
na życie ludzkie niejako ponad partykularyzmem moralności heroicznej budowy
dobra wspólnego na indywidualnych egoizmach. Jeśli dokonamy takiej próby, to
okaże się, że wyrażenia w rodzaju „jednostka ludzka jest najważniejsza”, „życie
ludzkie jest dobrem najwyższym”, „każdy ma prawo do życia” mogą być potraktowane
jako formuły zabezpieczające w ostatecznym rozrachunku indywidualny egoistyczny
interes osoby mającej pod warunkiem takich zabezpieczeń deklarować współudział w
budowie nieegoistycznego dobra wspólnego. Tego rodzaju dekonstrukcja norm
publicznych, która zaczyna się od podobnych uwag, została już przeprowadzona w
etyce, a najbardziej poważnym opracowaniem podobnych argumentów jest moralistyka
Fryderyka Nietzschego. Pisząc przed ponad stu laty Poza dobrem i złem czy
Z genealogii moralności Nietzsche - prorok okropieństw XX wieku - nie
mógł jednak przewidzieć, że kiedyś człowiek być może będzie mniej bał się o
siebie, mniej obawiał się śmierci i mniej kochał samego siebie, bo jego
indywidualność zostanie nieco zredukowana dzięki technikom biologicznym i
informatycznym.
Dla nieobeznanych z filozofią może się wydawać szokujące
twierdzenie, że indywidulana ludzka jaźń nie jest wartością najwyższą i że
uzyskuje ona swą godność (i swą wolność) przez to, że staje się częścią i
podporą dla tego, co ogólne: prawdziwej wiedzy, rozumnej wspólnoty,
sprawiedliwego prawa. Tym bardziej szokujące, gdyby do tego szeregu wartości
rodzaju ludzkiego dopisać doskonalenie gatunkowe. Tylko że teza w rodzaju
„nie jest dobrze, aby gatunek ludzki stawał się doskonalszy w sensie
biologicznym i w sensie możliwości, które z doskonalenia biologicznego wynikają”
równa się tezie, że „mniej doskonałe jest lepsze od doskonalszego”, a więc
czystej sprzeczności. W istocie, indywidualizm i personalizm w filozofii nie
stanowi dyskusji z tezą o prymacie tgo, co ogólne, bo jest to teza aprioryczna,
a nie mniemanie, którego można bronić lub je obalać. Jeśli się tezę tę rozumie,
to można pokusić się o próbę zdławienia w sobie - choćby na chwilę, w ramach
eksperymentu myślowego - uprzedzeń oraz fobii i spojrzeć na klonowanie jako
jeden z wielu technicznych czynników prawdziwego zwycięstwa ogólności nad
egoistycznym, prywatnym indywidualizmem. Człowiek częściowo uwolniony od strachu
przed śmiercią, mający choćby niejasną perspektywę kontynuacji cielesnej tego,
co w nim dobre, w organizmach, które będą jego potomkami na takich czy innych
drogach - od kontrolowanej genetycznie prokreacji, poprzez przeżycie w
transplantowanych organach, regenerację organizmu, aż po rekonstrukcję kloniczną
- taki człowiek być może w sposób bardziej wiarygodny będzie mógł być nie
tylko sobą, lecz również członkiem wspólnoty, przyjmującym za nią
współodpowiedzialność. Choć bardzo trudno nam to sobie wyobrazić, to jednak być
może człowiek przyszłości będzie miał poczucie, że jest nośnikiem dobrych i
złych własności - w sensie biologicznym i moralnym - własności, z których nie
wszystkie zasługują na zachowanie. Trudno nam o tym myśleć, bo nasze
przywiązanie do nas samych takich, jakimi jesteśmy jest dziś niezachwiane
i gotowi jesteśmy bronić do końca etyki kompromisu pomiędzy prywatnym egoizmem a
wzniosłością ogólnych ideałów moralnych. Jeśli by zaś ktoś pytał o to, czy
znajdzie się uprawniona instancja orzekająca, co jest w ludziach dobre (i
powinno być zachowane), a co nie (i powinno być unicestwione), to pewnie pytając
wyobrażałby sobie jakiegoś indywidualnego sędziego apodyktycznie decydującego o
życiu i śmierci. Instancja waloryzacji eugenicznej nie musi być jednak wcale
samowolna czy uzurpatorska. W istocie całe życie społeczne to - z pewnego punktu
widzenia - wielki system oceny tego, co jest dobre, a co złe i egzekwowania
wyników tej oceny - „państwo eugeniczne” może być tak samo sprawiedliwe bądź
niesprawiedliwe, tak samo wolne lub niewolne, tak samo represyjne lub
nierepresyjne jak i „państwo przedeugeniczne”, w którym jeszcze żyjemy.
Mówiąc o korzyściach, jakie dać może technika klonowania,
wypuściłem się w dalekosiężną perspektywę historiozoficzną, w której technika
klonowania może być tylko jednym z elementów całości obrazu. W sposób bardziej
bezpośredni trzeba oczywiście mówić o medycznych i terapeutycznych korzyściach z
klonowania. To wykracza jednakże poza kompetencje filozofa. Podobnie jak
wszystkim rozsądnym ludziom, wypada mi tu jednak uznać - a jako filozof mam
obowiązek podkreślić, że właśnie taki jest tu podział ról - iż o tych
korzyściach mogą poinformować mnie tylko specjaliści, a ja nie mam prawa
wypowiadać się w tej kwestii. Świat medyczny zaś informuje nas o tym, że
lecznicze znaczenie technik klonowania w dziedzinie neurologii, medycyny
prenatalnej, a w przyszłości pewnie także w dziedzinie transplantologii i w
innych obszarach medycyny, jest duże. I tyle. Nie mnie, i nie dziennikarzom, i
nie organizacjom społecznym, i nie parlamentom, i nie sądom się w tej materii
wypowiadać. Możemy jedynie słuchać i powtarzać to, co mówią specjaliści. A że
specjaliści nie mówią jednym głosem, to już inna sprawa - i wcale nie upoważnia
nas to do wtrącania się w fachowe dyskusje i zabierania w nich głosu.
5. Społeczeństwo eugeniczne
Mamy obowiązek już dziś wysilać wyobraźnię i starać się
antycypować sytuację moralną, polityczną, kulturową, w jakiej znajdzie się
ludzkość, gdy techniki panowania nad ciałem dalece się rozwiną. Nasza dzisiejsza
futurologia być może okaże się kiedyś naiwna - i pewnie tak właśnie będzie - ale
byłoby dowodem małoduszności rezygnować z niej tylko z tego powodu. Musimy
starać się przewidzieć przyszłe kłopoty - tego wymaga od nas istota wyzwania.
Odpowiedzialność za przyszłość jest zresztą jedyną rzeczą, za którą cenić nas
mogą nasi potomkowie i następcy - nawet jeśli nasz udział w podpowiadaniu im
rozwiązań trudności, których my możemy się tylko domyślać, podczas gdy dla nich
będą dojmującą realnością, miałby być bardzo skromny i mało wymierny.
Wyobraźmy sobie więc społeczeństwo (państwo), w którym:
- pełny genotyp (lub to, co w przyszłości, na gruncie
przyszłych teorii może stanowić postać wiedzy o elementarnych uwarunkowaniach
biologicznych) każdej jednostki ludzkiej jest informacją dostępną pod pewnymi
warunkami organom państwa (instytucji następczej w stosunku do państwa);
- istnieją techniczne możliwości bardzo daleko idącego
planowego modyfikowania genotypu i kontrolowania procesu mnożenia się,
różnicowania i mutowania komórek różnych tkanek, całych organów i wreszcie
całych organizmów ludzkich;
- pojęcia płci zostaną rozmyte i częściowo oderwane od
wyobrażenia podziału ról w procesie prokreacji;
- prokreacja nie jest całkowicie dowolna i w ogóle nie
stanowi jedynego środka rozmnażania istot ludzkich;
- pojęcia paranteli, a przede wszystkim ojcostwa,
macierzyństwa i rodzeństwa zostają istotnie zrekonfigurowane albo uzupełnione
określeniami odnoszącymi się do stopnia jedności genetycznej, różnicy wieku
(względem tak czy inaczej określonych umownych punktów „początku życia” czy
„początku nowego życia”) i aktualnie przejawianej płci;
- indywidualne zasoby doświadczenia, przeżyć i w ogóle to, co
przynależy dziś do sfery indywidualności i jest absolutnie osobiste i
niepowtarzalne, przynajmniej częściowo podlega transkorporalizacji;
- pozycja społeczna jest częściowo uzależniona od
biologicznej oceny jednostki;
- ludzkość dzieli się na wielość szczepów czy ras
genetycznych o narastających różnicach i dysponuje wieloma konkurencyjnymi
wyobrażeniami o doskonałości rasowej;
- społeczeństwa eugeniczne współistnieją w świecie ze
społeczeństwami (państwami) tradycyjnymi.
Nikt z nas nie jest tak naprawdę przygotowany do myślenia o
takich potwornościach. I to właśnie dlatego, że każdemu obraz taki jawi się jako
potworny. Za najlepszą metodę wyobrażeniowej analizy takich bulwersujących i
trudnych do rzeczowego traktowania hipotez uważam kierowanie się pytaniami o
stan możliwej realizacji podstawowych wartości w tak właśnie określonych
warunkach. W jaki więc sposób w społeczeństwie eugenicznym może urzeczywistniać
się wolność, praworządność, miłość?
Otóż nie wydaje się, aby społeczeństwo eugenicznie nie mogło
być społeczeństwem istot wolnych, w szczególności zaś społeczeństwem
demokratycznym. Wręcz przeciwnie: trudny do wyobrażenia sobie pluralizm
społeczeństwa, w którym współżyją ze sobą istoty nader od siebie różne - ludzie
zrodzeni drogą naturalną, ludzie sklonowani, ludzie skonstruowani genet
|