Jan Hartman
O wyższości ideałów nad ideami
[Opublikowane w: Wartość bycia. Profesorowi Władysławowi
Stróżewskiemu w darze, Kraków-Warszawa: PTF 1993, ss. 186-206.]
Profesor Władysław Stróżewski należy do filozoficznych
tradycjonalistów, na przekór panującej atmosferze dających wyraz przekonaniu, że
myśl oprzeć można rzetelnie na czymś trwałym, niezmiennym i w zasadzie dostępnym
poznawczo. Przekonanie to może kierować umysł ku różnym podstawom.
Jeśli podstawy szuka się jednak raczej u podłoża obiektywności niż w podmiocie,
to znaczy na ogół, że w jakiś sposób uznaje się (wierzy?, akceptuje?) istnienie
idei, resp. jakiejś idealności. Ci, których to dotyczy,
stanąć muszą przed problemem ontologicznego języka, którego używają i którego
używać powinni; każdy z nich musi sobie odpowiedzieć na pytanie: co właściwie
uznają w kwestii idei i jak w ogóle o idealności mówić? Chciałbym w tym szkicu
przypomnieć intuicje związane z ideą, trudności, których idea nam przysparza –
po to, aby to pytanie, jak mówić o idealności, ukazało swą ważność i zasadność.
Nie chodzi tu o żadną konkretną koncepcję idei, lecz ciężar semantyczny tego
słowa, który – niezależnie od poglądów na temat idei – znosić musimy dopóty,
dopóki słowa tego używać będziemy w modus afirmatywnym. Jeśli byłby to z
różnych względów ciężar niewygodny, to chciałbym zaproponować podniesienie
filozoficznej rangi terminu „ideał”, który mógłby, moim zdaniem, w sposób
naturalny i zgodny z konotacjami tego słowa w języku potocznym przejąć
częściowo znaczenie idei, chroniąc nas jednocześnie przed najbardziej
kłopotliwymi aspektami idei idei.
Doświadczenie
Uznając idee (niech służy nam za najbardziej neutralne słowo:
uznawać), ulega się roszczeniu kilku doświadczeń intelektualnych (tzn.
przeżywanych intelektualnie – bez dominacji strony naocznościowej). Pierwsze z
nich to złożone doświadczenie aprioryczności (w sensie
nieempiryczności) sposobu uznawania czegoś – to, co aprioryczne, współdane jest
nam, a może tylko współwystępuje z samym charakterem aprioryczności, na który
składa się przeżywana jakość bycia przez daną treść właśnie czymś danym, ale
jednocześnie czymś niejako więcej niż nam-danym (i tym samym zdanym na
nasze zawodne zdolności receptywne), lecz udostępniającym się (resp.
udostępnianym) jakby poza samym przebiegiem aktu poznawczego, który mógłby
to zniekształcić; ten moment aprioryczności nazwać możemy iluminacyjnością.
Związany jest z nim moment obowiązywalności (tego, co dane) jako czegoś,
czego treść jest sama swoją prawdą, obowiązującą właśnie dlatego, że
autonomiczną – nie podlegającą żadnej ingerencji pod groźbą zniszczenia jej
tożsamości; 2 + 2 = 4 to prawda dana w ten właśnie sposób.
Drugie doświadczenie, w którym formuje się nasze uznawanie
idei, to doświadczenie abstrakcyjności, które towarzyszy ujęciom
(przeżyciom rozumienia) różnych treści nie wiązanych (w przypomnieniu lub
aktualnym przeżyciu) z konkretnym przedmiotem czy stanem rzeczy. Myśląc o czymś
w ogóle, współdoświadczamy tego w ogóle jako ogólności: to coś w
ogóle nie jest ani jedno, ani wiele, lecz jest w swoisty sposób „blade” – wyzute
z treści i przez to formalne, lecz zarazem pozytywnie treściowe, tak jak kontur,
który jest formą do wypełnienia i rysunkiem zarazem. Jeśli to doświadczenie
abstrakcyjności, konstytutywne dla pojęcia idei (i pojęcia), nie towarzyszy
doświadczeniu aprioryczności, lecz raczej uderza nas naoczność tego, co dane
jako autonomiczne i obowiązywalne, to mamy wtedy zapewne do czynienia z czymś,
co nazywane bywa jakością idealną; również ona jest ogólna, ale nie w sensie
formalnego charakteru, jak abstrakty, lecz jako coś, co jest tylko swoją
treścią, wyczerpuje się bytowo w swej tożsamości jako „takie oto”, nie
pozostawiając już miejsca na nic, co określałoby to jako coś
pojedynczego.
Trzecie doświadczenie, które prowadzi nas ku ideom, to
doświadczenie eksploracji. Doświadczane przez nas jako autonomiczne i
obowiązujące treści abstrakcyjne (formalne) prezentują się sukcesywnie, a nie w
pojedynczym akcie, nie tracąc przy tym w zasadzie owego charakteru
aprioryczności sposobu dania, choć w miarę kompilacji i rozbudowywania się
abstrakcyjnej struktury coraz słabiej się ona zaznacza (od najsilniejszej
postaci charakteru eidetyczności przez logiczną
oczywistość do słabej postaci spekulatywnej czy dialektycznej
słuszności). W eksploracji „treści” abstrakcyjnych sekwencją nowych ujęć
wydaje się kierować zarówno to, co treściowe jako „motywujące” (jedna treść
abstrakcyjna „motywuje” drugą), jak i to, co formalne jako activitas tego
motywowania. Jednocześnie oba te czynniki (treściowy i formalny) wydają się być
zakorzenione poza określonym zespołem powiązanych treści abstrakcyjnych, na
przykład w abstrakcyjnej treści „obraz” eksploracja: „składa się z barwnych
figur – figury domagają się tła...” to, co treściowe, wydaje się mieć swoje
locum poza możliwymi obrazami, w dziedzinie jakości, a to, co formalne (na
przykład „odcinanie się od tła”, „bycie tła szerszym od figur”), też wydaje się
mieć swoją autonomię i obowiązywalność poza możliwymi obrazami, a to jako
ogólności formalno-logiczne.
Doświadczenie aprioryczności ma swój tetyczny odpowiednik w
domniemywanej autonomii czy samoistności, a w doświadczeniu eksploracji
konstytuuje się w ogóle przedmiot (idealny) jako przedmiot właśnie, czyli jako
coś w pewien sposób ustrukturowane i wypełnione określoną treścią. Natomiast
doświadczenie abstrakcyjności, w którym to, co dane, domniemane jest jako ogólne
i formalne, nie znajduje wyrazu w wystarczająco zrozumiałych sądach i raczej
rodzi pytanie o sens tej ogólności i formalności oraz o stosunek tego, co ogólne
i formalne, do tego, co jest „jednym”, będąc zarazem „jednostkowym”, czyli do
konkretu.
W skrócie i uproszczeniu tak rodzi się idea: rodzi się
jako coś (autonomicznego i mającego swą zawartość) i od razu coś
problematycznego, obciążonego pytaniem „gdzie?”, bo przecież jest ona
„nie tam, gdzie inne rzeczy”, oraz zbliżonego do innych dziedzin, na które nas
otwiera: jakości (danych?), praw logiki (transcendentalnych?), Pojęcia.
Konotacje i uwikłania
Doświadczenia, wobec których legitymuje się potrzeba
uznawania idei, zgodnie z charakterem tego, co się w nich pojawia, a więc
właśnie samych idei, ulegały w historii raczej konceptualizacji, niźli były
pielęgnowane i opisywane jako rodzaj przeżycia. „Idee” obrosły więc „koncepcjami
idei”, a także technicznymi „znaczeniami u różnych autorów”. Fenomenologiczne
podejście do zagadnienia idei, a więc takie, które tu na początek przyjęliśmy,
może nie jest przeto najbardziej adekwatne w stosunku do pola zainteresowań i
filozoficznej wrażliwości tych, którzy przed pojawieniem się fenomenologii przez
stulecia używali pojęcia idei; jest ono jednak właśnie dzięki temu
heurystycznie dogodniejsze, jeśli ma się na uwadze możliwość rezygnacji z
uznawania idei w ogóle. Niemniej jeśli mamy ogarnąć ów „ciężar semantyczny”
idei, to wgląd fenomenologiczny musi zostać przyporządkowany faktycznym
konceptualizacjom (i problematyzacjom), które idei towarzyszą.
Doświadczenie aprioryczności, któremu w wymiarze
konstytucyjnym odpowiada charakter autonomiczności, a w porządku tetycznym
konieczność (resp. aprioryczność lub analityczność) sądu o idei, skłania
do silnych roszczeń ontologicznych i epistemologicznych, przez co obecne jest
ono jakoś w każdej filozofii fundacjonalistycznej i metafizycznej. W dziedzinie
ontologicznej znajduje ono wyraz w przypisywaniu idealności koniecznym
apriorycznym związkom i stosunkom, które konstytuują zarówno logikę, jak i w
konsekwencji relacje między pojęciami, umożliwiając naukę i metafizykę. Dane
nam natomiast, jak wspomnieliśmy, w zbliżony sposób jakości idealne, czyli to,
co treściowe i wyczerpujące się bytowo w swej tożsamości jako to-oto, co jest
dane, nieraz służyły za podstawowy budulec filozoficzny, głównie w
systemach epistemologicznie (refleksyjnie) zorientowanych, i ujmowane bywały od
strony przeżycia (na przykład kartezjańskie idee czy sense data).
Charakter iluminacyjności z kolei współodpowiada za domniemanie istnienia tego,
co w ten sposób dane, w separacji od świata empirycznego, który sam jest nam
dany w ten sposób, że jawny jest dla nas związek między naszym aparatem
poznawczym (zmysłowym) a postacią, w jakiej nam się ten świat jawi (jako
widzialny, słyszalny, dotykalny). Ideom więc przypisuje się, zgodnie ze
sposobem, w jaki się nam prezentują, zaświatowość, a jeśli mogą mieć styczność
ze światem empirycznym, to konsekwentnie – udzielanie się światu. Roszczenia
epistemologiczne, które wywołuje doświadczenie aprioryczności, są jeszcze
wyraźniejsze – to, co tak dane i rozpoznane jako istniejące autonomicznie i
niezmienne, wydaje się najwłaściwszym przedmiotem poznania, jeśli ma ono
dostarczać prawd pewnych i niezmiennych. Przekonanie to leży zarówno u podstaw
logiki, jak i dialektyki, pojętej jako stopniowe i niedoskonałe podążanie
za koniecznościami wyznaczonymi przez idee (resp. pojęcia, bo w tym
kontekście pojęcie jest co najmniej tak samo obecne), w drodze ich
rozwijania i badania związków wzajemnych, czego zasadnicza możliwość dana jest
nam w doświadczeniu nazwanym tu doświadczeniem eksploracji.
Doświadczenie abstrakcyjności, które, jak się sądzi, pojawia
się jako efekt specjalnych czynności umysłu, stanowi źródło i legitymację
wszystkiego, co w myśleniu występuje jako formalne i ogólne. Żeby jakakolwiek
prosta naoczność tego, co dane jako jakość (idealna), mogła wystąpić w
iluminacyjnie i w ogóle apriorycznie danej (jako obowiązująca) strukturze –
ustąpić musi ona miejsca w akcie ujmowania temu właśnie, specyficznie
intelektualnemu przeżyciu, w którym konstytuuje się formalny związek i
formalne (abstrakcyjne) odnoszenie się tego, co dane do czegoś
innego (a więc niejako przeniesienie intencjonalności aktu do jego przedmiotu).
Pojawienie się stosunku, czyli odnoszenie się do czegoś w ogóle, konstytuuje
świat doświadczenia jako świat właśnie, a więc strukturę wypełnioną podmiotami
stosunków; żeby użyć słowa „idea” w jednym z podstawowych historycznie sposobów
jego użycia – pojawia się idea konkretu i ogółu, który do konkretów się odnosi.
W procesie formowania się aparatu pojęciowego na użytek spekulacji to, co
ogólne i formalne, zasadniczo pojęte być może albo od strony samego odnoszenia
się, a więc jako znak (ściślej: signifié), dając akces do
konceptualizacji doświadczenia w terminach (rozmyślnie używam tego makaronizmu,
bo czasem nie ma dla niego dobrego ekwiwalentu w języku polskim) zasad,
albo od strony samego przeżycia, które, gdy poddane refleksji, ukazuje to, co w
nim dane, czyli w naszym wypadku coś ogólnego i formalnego, jako coś;
podobnie jak na gruncie innych aktów, tak samo na gruncie ujęć abstrakcyjnych
konstytuuje się więc przedmiotowość (w innym języku: „powstaje idea
substancji”). W ten sposób u progu spekulacji pojawia się z jednej strony
znak i zasada,a z drugiej właśnie idea.
Idea jako natura formalna i ogólna, a jednocześnie od samego
początku występująca (domniemana) jako coś, czyli – przechodząc do
ontologicznego języka narzuconego przez narodziny idei – podpadająca pod
ogólną formę przedmiotu, wyostrza przeciwieństwo konkretu i ogółu, wzbudzając na
gruncie spekulacji potrzebę znalezienia miejsca, pozycji metafizycznej,
odpowiadającej obu przeciwstawnym charakterom (ogólności i konkretności), tym
bardziej że już w czystej ogólności stosunku (występującej w porządku
przedmiotowym jako odnoszenie się (pozostawanie w relacji) w
ogóle, a w porządku analizy przeżyć jako intencjalność) zawiera się
napięcie dystansu, którego językowy wyraz jest zresztą zawarty w rdzeniu
tematycznym słowa „intencjonalność” i w przedrostku „od” słowa „odnosić się”.
Idea pojawia się więc razem z heurystyczną podstawą
myślenia metafizycznego, czyli:
– po pierwsze, razem z przeciwstawieniem sfery, w której
operuje i którą penetruje myśl, sferze tego, do czego się ona odnosi i do czego
odnoszą się właśnie idee i wszystko, co ma naturę abstrakcyjną, formalną,
logiczną;
po drugie, wraz z rozumieniem zadania myślenia jako
eksploracji świata idei (resp. pojęć, związków logicznych);
po trzecie, razem z oczekiwaniem od wyników myślenia
dostarczenia przedstawień różnych ustrukturowań (tak jak strukturalne jest
odkrycie przeciwstawienia idealności światu konkretów), a więc „opisywania
świata” (to wyrażenie, związane z „obrazowaniem”, „odwzorowaniem jednego w
drugim” także należy, jak wiadomo, do tego porządku) jako układu różnych coś,
które znajdują się gdzieś, czyli przedmiotów układających się w klasy
i typy, obejmowane przez wyższe struktury (z naczelną zasadą
strukturyzacji, która w charakterze zasady wystąpić musi jako hierarchizująca,
bo hierarchia jest abstrakcyjnym określeniem racji wszelkiego porządkowania –
zasadą hipostazowaną na ogół w postać tego, kto porządkuje strukturę i
określa jej wewnętrzną hierarchię).
Tak rodzi się – z udziałem doświadczenia aprioryczności i
abstrakcyjności, pojętym spekulatywnie jako doświadczenie, w którym dane jest
coś istniejące gdzieś metafizyka obecności czegoś gdzieś
i dla kogoś, porządku i podporządkowania. W
takiej filozofii najważniejsze staje się wykrycie tego, co gdzie jest, co czemu
podlega, co czym rządzi, co jest wzorem i modelem, a co naśladownictwem, kopią,
odbitką, egzemplifikacją; co jest mocne i niezależne, a co jest słabe i skazane
na zagładę, co naprawdę istnieje, a co jest tylko marnym refleksem bądź pozorem.
(Począwszy od Heidggera, powiedziano to już dostatecznie wiele razy.)
Doświadczenie eksploracji buduje pojęcie idei, ukazując ideę
jako posiadającą głębię, zasłoniętą treść, którą można penetrować i odsłaniać,
czyli właśnie eksplorować. Jednakże komplikacja wykrywanych związków
formalnych, którym bezwzględnie podlegać muszą zarówno treści naoczne, jak i to,
do czego idee się odnoszą, wyprowadza nas poza granice pojedynczego aktu
apriorycznego i abstrakcyjnego ujmowania (którego korelatem jest idea jako
mająca swoją jedność, choć nie jest to jedność konkretu ani zbioru), a tym samym
i poza granice idei. Następuje tu więc przekroczenie idei ku Pojęciu. A
eksploracja Pojęcia staje się w miarę komplikacji coraz mniej oczywista, coraz
bardziej subiektywna, przyjmując postać dialektycznej spekulacji. Jednocześnie
coraz wyraźniejsza staje się „przestrzeń logiczna” i „świat jakości”, które
zaczynają w systemie myślowym dominować nad ideami jako właściwa postać
idealności, kontynualna i niezatomizowana jak „świat idei”. Nie może to
pozostać bez wpływu na sposób, w jaki prezentują się nam idee, które wobec
spekulatywnego doświadczenia, jakiego nabrał rozum, stają się bardziej
problematyczne w swej jedności. Jedność ta bowiem jest teraz jednością na tle
kontynualnej idealności, a ponadto ich apodyktyczna obowiązywalnosć budzi
podejrzenia, przynajmniej ze stanowiska abstrakcyjnego (w którym żadna idea nie
jest aktualnie dana), że może być często pozorem, tak jak pozorna bywa pewność w
dialektyce. To samo co idee uczyniły światu, dzieląc go i hierarchizując,
spotyka teraz je same: zamiast być ostateczną i wzorcową hierarchią, same
zaczynają podlegać idei – powstaje idea idei, czyli to, czym jest qua idea
oraz to, co się w niej treściowo zawiera. Odtwarza się w spekulacji taki
sam schemat, jaki idee narzuciły światu, w którym każda rzecz odtąd ma w sobie
to, co formalne, strukturalne, wiążące ją z innymi rzeczami, i to, co jej
własne – „materialne”, „treściowe”, „jakościowe”. Ogólna, abstrakcyjna forma
analizy to dzielenie, oddzielanie od siebie tego, co da się oddzielić, tak aby
ze struktury (w której wszystko jest jeszcze żywe, wszystko gra, „pracuje”)
powstał zbiór ułożonych obok siebie, nie w porządku żadnej hierarchii, ale
właśnie rozłożonych, „nieczynnych”, lecz za to poindeksowanych części. Analiza –
ta śmiercionośna broń, której używa spekulacja, gdy zaczyna się gubić w
zawiłościach – dosięgła idei. W analitycznym ujęciu wszystko, co o idei
da się powiedzieć – to, że jest jakimś specyficznym czymś, co łączy w
sobie charakter formalności z obejmowaniem określonych treści, że ma
„konturowy” charakter, który przeciwstawia jej sposób istnienia sposobowi
istnienia konkretu, ale i zbioru konkretów, a więc to, że jest ogólna, że
odnosi się do czegoś i coś pod nią podpada – wszystko to znajduje się
w jednym szeregu (stworzonym przez czynność analizy) i zostaje
imputowane idei, jako jej strona, jako to, czym jest ona qua idea,
podlegająca idei idei. Nie mniej wyraźnie ulega korozji wyobrażenie idei,
gdy w drodze spekulacji, tym razem syntezującej, utożsamiona zostaje,
przynajmniej jako idea najwyższa, z całością idealności, stając się absolutem i
całością Rozumu.
Zalążek obu dróg degradacji idei – analitycznej i
syntetycznej – tkwi w niej (właśnie dlatego, że możemy tu powiedzieć:
„tkwi w jej pojęciu”) od samego początku. Przez myślenie
analityczne znaczenie słowa „idea” w filozofii sprowadzone zostało do
czegoś podobnego do „szkieletu”, „planu”, „projektu”, „schematu”,
„konstrukcji”, a przez myślenie dialektyczne – do „sensu”, „pomysłu”,
„koncepcji” i po prostu „pojęcia"; w spekulacji zaś o najszerszych
roszczeniach, pretendującej do totalności, „idea” staje się „ideą regulatywną”,
„ideałem transcendentalnym”, a w końcu „ideą absolutną”.
Krytyka heurystyczna
Idea jako coś gdzieś, rządzące czymś, „niższymi
sferami” bytu, narzuca nam, samym swoim pojęciem, pytania: „gdzie?” i „jak
rządzi?”. Pytania te zaś domagają się przez swą formę odpowiedzi wskazującej
miejsce – ideom i pozostałym sferom bytu – miejsce w logicznej strukturze
i miejsce w hierarchicznych porządkach: prawdziwości i autentyczności bytu,
doskonałości, zależności i niezależności, kierowania i podlegania. Istnieje
kilka typów odpowiedzi: albo pozostawia się idealności jej odizolowany i
niezmienny świat, zgodnie z tym, jak się ona początkowo jawi, albo „sprowadza
się ją na ziemię”, inkorporując w rzeczy, jako ich formy, istoty, konstytuujące
je samoprzedstawienia (w „monadach”), bądź wiążąc je w dynamiczną jedność
funkcjonalną jako Rozum lub Duch, który staje się dla nich miejscem, a
zarazem ożywia je, nadając im świadomość, ujedniając je z przedstawieniem, przez
co ich władza wyjaśniona może zostać jako synteza a priori, działanie,
wola, konstytucja transcendentalna. Powstaje dystans między idealnością (która
jest teraz raczej inteligibilnością) a światem, dystans znoszony
następnie, w dialektycznym procesie, wysiłkiem samego idealizmu, który w tej
funkcji znoszącej nazywa siebie transcendentalnym.
Również od strony doświadczenia aprioryczności wytwarza się
dystans i rozziew, odpowiadający za epistemologiczne stylizacje tego samego
procesu znoszenia, który został wymuszony przez ustanowienie dystansu
metafizycznego. Jest to dystans między przedmiotem absolutnego i pewnego
poznania, tym, co natury logicznej i racjonalnej, tym, co niepewne i doksalne, a
nawet tylko dialektyczne. Opozycja tego, co ziemskie, i tego, co idealne, oraz
opozycja tego, co subiektywne, i tego, co obiektywne, uzupełniona tu zostaje o
przeciwstawienie tego, co pewne i dowiedzione, i tego, co niepewne bądź
dogmatyczne. Tak zaczyna się epopeja problemu prawomocności, fundacjonalizmu i
jego krytyki – punktów wyjścia i ostatecznych uzasadnień, idei bezzałożeniowości
i bezzałożeniowej teorii poznania, poszukiwania bezpośredniego poznania i
legitymacji w „rzeczy samej” jako absolutnej instancji sensu,
„transcendentalnego znaczonego”.
Wszystkie te opozycje i problemy z nimi związane wykraczają
daleko poza nominalną historię idealizmu, rozciągając się na całą właściwie
filozofię. Bardzo dużo się w tej dziedzinie ludzkiego myślenia stało, ale idea i
„idee”, intuicje z ideą związane, powstały w filozofii właśnie dlatego, że
niezmienne jest to doświadczenie, które tak zdecydowanie kieruje nas ku idei.
Jednak nie wolno nam się dzisiaj łudzić, że na zrośnięte z ideą pytanie „gdzie?”
może kiedyś znaleźć odpowiedź, która będzie wskazaniem miejsca lub jakiegoś
quasi-miejsca, topos czy nawet chora. Wiemy nazbyt dobrze, że
pytanie o miejsce należy do zupełnie innych „gier językowych”, dotycząc w sposób
wzorcowy świata materialnego i jego rozciąganie poza ten kontekst będzie już
zawsze traktowane jako pretensjonalne i w gruncie rzeczy naiwne nadużycie
języka. Wydaje się więc, że nie warto tak używać słowa „idea”, aby zaraz pytano
nas: „co za idea, gdzie?”, aby zaraz trzeba się było bronić przed zarzutem
metafizycznej maniery mnożenia bytów. Nie warto – bo przecież respektując
doświadczenie, które wiedzie nas ku pojęciu idei, i używając przeto tego słowa,
na ogół wcale nie chce się twierdzić tego wszystkiego, co potem staje się
przedmiotem łatwych zarzutów; uniknąć ich jednak nie będzie można, nawet jeśli
przezornie unikać się będzie samego kłopotliwego słowa. Być może „doświadczeniu
idei” oddać można sprawiedliwość w mniej zobowiązujący sposób? Z drugiej strony
jednak te wszystkie obawy wydać się mogą zbędne i nieaktualne:
Jeszcze niedawno występowała w filozofii potrzeba ostrzegania
filozofów przed konkretnymi przypadkami działania prawa dialektycznego
uwikłania: „Nie ma czystych faktów”, „Każde poznawanie jest interpretowaniem”,
„Zupełna redukcja jest niemożliwa”, „Nie można postawić się całkowicie ponad
dyskursem, w którym bierze się udział”. Te świeże niedawno jeszcze prawdy stały
się dziś z kilku powodów niebezpiecznymi powiedzeniami.Przede wszystkim
stały się takie proste i oczywiste, że zniechęcają do myślenia i prawdziwego
przemyślenia fundacjonalistycznych projektów filozoficznych, które na pierwszy
rzut oka zdają się tych oczywistości nie respektować. Ponadto prawdy te zajęły –
dokładnie tak, jak przewidział ich krytyk Fryderyk Nietzsche – miejsce
patetycznych haseł i przesądów pozytywizmu jako potoczna mądrość filozoficzna.
Potoczna, a nie prawdziwa, bo wybitnych filozofów nie zadowala do tego stopnia,
że unikają nawet wypowiadania jej w najprostszych formach, aby nie dać okazji do
płytkich interpretacji, które sugerowałyby, że chodzi im w zasadzie o te proste
rzeczy.
Na wielkiej scenie filozoficznej problem dialektyki wikłania
się w dyskurs i wyrywania z zależności od niego stał się tematem ważnym po Heglu
i początkowo właśnie przeciwko Heglowi, przybierając, z inspiracji Nietzschego,
dwie formy: krytyki oświecenia i krytyki metafizyki. W ostatnich latach okazało
się jednak, że nadzieja na zamknięcie całego zła filozofii w klatce metafizyki
była płonna, słowo to zdewaluowało się bowiem w tej funkcji retorycznej –
najpierw Nietzsche został dzieckiem pożartym przez rewolucję, którą wywołał, bo
Martin Heidegger wykazał mu, że był ostatnim z wielkich metafizyków; następnie
to samo spotkało Heideggera ze strony Jacques’a Derridy, a z kolei Derridę w
zasadzie też – na przykład ze strony Richarda Rorty’ego. Oczywiście,
„metafizyka” w znaczeniu, o które tu chodzi, obejmuje tak szeroki obszar
myślenia filozoficznego, że proste refleksje „demaskujące” uroszczenia
metafizyczne (jak ta, że nie ma sensu mówić o „rzeczach samych w sobie” albo o
lekturze literalnej) są w niej jak najbardziej zawarte – nie podważają one
bowiem Platońskiej prawdy (choćby miała się ona znaleźć na nieosiągalnym
„horyzoncie”) ani tego, że filozofia ma coś odczytywać, obrazować itp. Okazało
się mimo to, że cały ten typ heurezy – dekonstrukcyjno-antymetafizycznej i do
granic możliwości zreflektowanej – też się w pewnym momencie wyczerpuje,
prowadząc do powtarzania wciąż tego samego, zgodnie ze znanymi dobrze prawami,
które rządzą społecznymi losami prądów filozoficznych. Skoro okazało się tym
samym (co zresztą z góry wiedziano), że kto tknie się metafizyki, ten w niej
grzęźnie na zawsze, znaleźli się tacy, którzy całe zło filozofii nazwali po
prostu „filozofią”. Skutek musi być jednak podobny jak w przypadku „metafizyki”
i cały ruch „antyfilozofii” jest nieco „z przymrużeniem oka”, które nawet
znalazło swój teoretyczny wyraz w zapożyczonej od retoryki i literatury
koncepcji ironii. Nadszedł więc w filozofii czas, w którym „dajemy sobie
spokój” – dialektyczna sinusoida metafizyki i przezwyciężania metafizyki
zmniejszyła gwałtownie swój okres, stając się drżeniem przejmującym teksty
postmodernistów, aby w końcu przygasnąć i stracić swe dojmujące znaczenie.
Jeśli idea wikła nas w metafizykę obecności, to mamy
dziś, czy raczej od dziś, prawo zapytać: „no i co z tego?”. Podniesione do rangi
filozofii pytanie to jest jednak właśnie postmodernistyczne, a przez to jest
raczej zwycięstwem następców Nietzschego i Heideggera niż tego, kto chce ich za
jego pomocą zbić z tropu. Poza tym tego, co się w filozofii stało, nie można po
prostu ignorować i spokojnie tkwić w dawno zniesionych pojęciach i dyskursach,
które po stokroć zatoczyły koło albo zadowalać się powtarzaniem powiedzeń, które
już od kilkudziesięciu lat są filozoficznymi banałami. Wobec tej sytuacji, w
jakiej samowiedza filozofii znalazła się w ostatnich dziesięcioleciach,
postawiłbym więc raczej ulubione pytanie Stróżewskiego: Czy tak musi być? Czy
pozostając ze spokojnym sumieniem w zaklętym kręgu metafizyki, musimy tym samym
pozostawać w zaklętym kręgu naiwności? Pytanie to tylko retoryczne; oczywiście –
nie, a moja odpowiedź to propozycja heurystycznej wrażliwości i heurystycznej
refleksji, liczenia się zawsze z dalekimi uwikłaniami prowadzonych przez nas
aktualnie dyskursów, uwikłaniami przekraczającymi ich macierzyste „pole
teoretyczne” i „wewnętrzną logikę”. Gdy więc zastanawiamy się akurat nad ideą,
to zadanie polega na takim przekształceniu tego pojęcia, aby możliwie zmniejszyć
jego moc przykuwającą nas do aporetycznego kontekstu stratyfikującej metafizyki
miejsc oraz dialektyki obiektywności i subiektywności. Skromna i szkicowa bardzo
próba zmierzająca w tym kierunku opiera się na pomyśle, aby zmodyfikować i
wprowadzić do użytku pojęcie ideału, które miałoby zastąpić w pewnych
kontekstach pojęcie idei.
Propozycja
Jeśli słowo „idea” jest kłopotliwe, wciągając nas w krąg
pojęć i w sposób myślenia strukturalizującej metafizyki miejsc, to
przecież to samo dotyczy już samego pytania: „Czy idee istnieją?”, które zakłada
możliwość uzupełnienia dodatkowym pytaniem: „A skoro istnieją, to gdzie?”. Ta
sama naiwność, która tkwi w twierdzącej odpowiedzi na pytanie o istnienie
idei, tkwi więc też w odpowiedzi przeczącej: „Nie, nie ma żadnych idei –
naiwnością metafizyczną jest ich uznawanie”. Nie jest więc tak, że czasem mówi
się o ideach w ten sposób, jakby istniało coś takiego, a tak naprawdę one nie
istniały. To „tak naprawdę” właśnie podlega heurystycznej krytyce. Tym samym
możemy więc, jak się wydaje, mówić o wszystkim, co zwykle chcemy powiedzieć, gdy
używamy słowa „idea”, bo nie będzie słuszny zarzut, że to, o czym mówimy, „nie
istnieje” – powinniśmy jednak mówić tak, aby heurystyczny status naszych
wypowiedzi nie polegał na tym, że utrzymuje się, iż to, o czym mówimy
(idee) „istnieje”, na postulowaniu „istnienia czegoś”.
Pojawia się
|