Jan Hartman
Dlaczego muzyka się podoba?
[Opublikowane w K. Guczalski (red.), Studia z filozofii muzyki,
Kraków: Jagiellonica 2003, ss. 218-223.]
Chciałbym zarysować kilka argumentów na rzecz emocjonalnej koncepcji muzyki,
która wyrasta z poglądu, że źródłem upodobania, jakie znajdujemy w tworzeniu i
słuchaniu muzyki, jak również podłożem zasad muzyki oraz podstawą ocen utworów
muzycznych jest rezonans emocjonalny, jaki wzbudza w podmiocie fizyczny dźwięk.
Przekonanie to jest nie tylko nieoryginalne (wszakże wywodzi się co najmniej od
Arystotelesa), ale wręcz najpowszechniejsze spośród wszystkich stanowisk w
filozofii muzyki. Sądzę, że jest takie akurat dlatego, że jest prawdziwe. Nie
pretenduję więc do przedstawienia oryginalnego stanowiska filozoficznego,
chociaż być może układ argumentów czy naświetlenie przeze mnie emocjonalnej
koncepcji muzyki w jakiejś mierze będzie oryginalne.
Teza emotywizmu w estetyce muzyki jest w moim przekonaniu prawdziwa w
odniesieniu do wszelkich dźwięków w ogóle (a więc nie tylko muzyki), z tym że
dźwięki noszące znaczenie intelektualne, czyli na przykład wypowiadane słowa,
wymagające intelektualnej zdolności rozumienia, nie muszą mieć wartości
estetycznej, aby wzbudzać upodobanie. Nie znaczy to, że nie mogą: słowa
wypowiedziane odpowiednio pięknie - zważywszy walory języka etnicznego, do
którego należą, barwę głosu, dykcję - okazują się nie tylko skuteczniejszym niż
pospolita mowa nośnikiem swych znaczeń, lecz również budzą upodobanie
estetyczne, często - jak w przypadku piosenki o niezbyt wartościowym poetycko
tekście - przesłaniające i usprawiedliwiające ewentualne ich niedostatki
intelektualne.
Przedstawię zaledwie kilka argumentów na rzecz emotywizmu w estetyce muzyki.
Najważniejsze koncentrować się będą na fenomenologicznej introspekcji, a więc
odwoływać do rezultatów mego własnego wglądu we własne moje przeżycia estetyczne
i apelować do analogicznego wglądu słuchaczy bądź czytelników tego tekstu w ich
przeżycia. Chciałbym zwłaszcza zaakcentować uchwytne właśnie w tego rodzaju
refleksji konstytutywne (czyli genealogiczne) związki pomiędzy rozmaitymi
paradźwiękowymi aspektami życia świadomościowego a naturalną fonią
przedintelektualnych warstw ludzkiego doświadczania siebie i otoczenia
(społecznego i przyrodniczego). Do tej naturalnej fonii należy przede wszystkim
fonia własnego głosu, fonetyczny fantom towarzyszący tzw. mowie wewnętrznej,
dotykowo-słuchowe wrażenia drżeń w obrębie ciała, wrażenia ruchu kiszek i
tętnienia krwi, oddech, kichanie, kaszel etc. oraz - być może
najważniejszy dla genealogii doświadczenia muzycznego - śmiech, westchnienia i
inne bezpośrednie komunikaty uczuć. Moc tych ostatnich polega jednocześnie na
ich bezpośredniości, czyli spontaniczności ich emisji oraz prostocie ich
odczytu, gdy słyszymy je u innych, oraz na tym, że wywołują sprzężenie zwrotne,
to znaczy wzbudzają lub umacniają w samym emitencie tych dźwięków, jak i u tych,
którzy je słyszą, tę samą emocję, która jest ich źródłem. To z kolei utrwala i
przedłuża - w formie reakcji dźwiękowej - daną dźwiękową ekspresję, co doskonale
znamy choćby pod postacią samonapędzającego się i „zaraźliwego” śmiechu. Dzięki
temu procesowi elementy naturalnej fonii nabierają intersubiektywnego znaczenia
jako czytelne komunikaty emocji. Sądzę ponadto, że takie procesy stanowią
konstytutywne źródło ciągłości muzycznej, czyli fundamentalnego dla tworzenia i
recepcji muzyki dynamizmu antycypowania przez jeden dźwięk dźwięku kolejnego,
który jest oczekiwany i akceptowany przez słuchającego, często do tego stopnia,
że w samym spełnieniu się tego oczekiwania znajduje on emocjonalno-estetyczną
satysfakcję. To antycypacja, a właściwie tzw. protencyjne oczekiwanie typowej
kontynuacji naturalnych dźwięków, takich jak śmiech czy śpiew ptaka, jest jednym
ze źródeł prawideł tonalnej poprawności sekwencji dźwięków muzycznych.
Ogólnie rzecz biorąc, podłoże upodobania muzycznego wiąże w sobie trzy
aspekty: 1. wspomniany wyżej fonetyczny materiał naturalny, łącznie z jego
zaczątkowymi charakterystykami muzycznymi, jak protorytmiczne i protomelodyczne
formy w sekwencjach dźwięków cielesnych czy śmiechu oraz w dźwiękach przyrody
(śpiew ptaków etc.); 2. naturalnie sprzęgniętą z tym materiałem tkankę
emotywną (tak jak śmiech sprzęgnięty jest z nastrojem wesołości, a rytmiczne
dyszenie ze wzburzeniem etc.) oraz 3. euforyczne bądź odprężające emocje
(radości, bezpieczeństwa, wspólnoty), wywołane doświadczeniem empatii, a więc
więzi z innymi ludźmi, u których z łatwością i pewnością odkrywamy tę samą (bo
przecież w tej samej organiczno-psychologicznej substancji osadzoną) wrażliwość
i analogiczne do naszych własnych emocje. Na to wszystko nakłada się jeszcze
ewentualnie warstwa kinetyczna, a więc utrwalanych połączeń pomiędzy dźwiękami,
emocjami i przeżyciami kinetycznymi związanymi z ruchami własnego ciała -
warstwa konstytutywna dla zjawiska tańca.
Krótko mówiąc, źródłowa, archetypiczna wartość muzyki jest wartością
społeczną polegającą na konstytuowaniu się więzi podobieństwa i empatycznej
solidarności między ludźmi jako zdolnymi, dzięki analogicznej dyspozycji do
wiązania dźwięków z emocjami, do takich samych przeżyć. Przeżycie, którego
składową staje się pewność, że jednocześnie lub też w analogicznych
okolicznościach staje się ono udziałem innych osób, nie tylko wyłania z siebie
euforyczny nastrój wspólnoty, siły i bezpieczeństwa, ale przede wszystkim
pozwala na akceptującą samoidentyfikację osoby, która w tym emocjonalnym
uspołecznieniu nabiera pewności własnego bytu jako realnej, świadomej i
międzyosobowo potwierdzającej się egzystencji. Jest to oczywiście bardzo
pierwotne wyjaśnienie genealogiczne estetycznego doświadczenia muzycznego,
mające bezpośrednie zastosowanie do form najprostszych - do zbiorowych zawodzeń,
rytmicznego uderzania w bęben i tanecznych kołysań w prymitywnej wspólnocie
ludzkiej. Twierdzę jednak, że muzyka w swej formie dojrzałej pochodzi ze
społecznego utrwalania się kultury muzycznej, której rozwój polega na
komplikacji i nawarstwianiu się automatyzmów skojarzeń dźwięków z emocjami,
dzięki czemu coraz więcej ludzi, na tle coraz bardziej złożonej muzyki, zdolnych
jest przeżywać zarówno proste emocje wywołane przez rytm i melodię, w ich
odniesieniu do rytmów organiczno-emocjonalnych, jak i wyższe przeżycie radości
lub wzniosłości towarzyszące każdorazowo odkryciu emocjonalnej i duchowej więzi
wspólnotowej, łączącej ludzi na gruncie najbardziej naturalnej wrażliwości, a
więc ponad różnicami kultur i wszelkimi możliwymi antagonizmami. Uniwersalne
doświadczenie muzyczności na tym się więc zasadza, że podobnie jak indywidualna
osobowość człowieka jest mniej czy bardziej spójną jednością czynników
pierwotnych (animalnych i infantylnych) oraz wyższych warstw życia psychicznego
i duchowego (jak moralność i inteligencja) - jednością, która doświadczana jest
przez człowieka jako samoakceptacja i samozrozumienie całego przekroju własnego
życia i motywacji własnego postępowania - tak też i dostrzeżenie spójności życia
społecznego w rozmaitości jego form: od najprymitywniejszych i pierwotnych do
najbardziej wysublimowanych i złożonych jest szczęsnym przeżyciem, jednoczącym
społeczność w swego rodzaju ponadindywidualną, lecz całkowicie ludzką
„osobowość”. Tę „osobowość” społeczeństwa ludzkiego, w przekroju jego wszystkich
warstw kulturalnych, w głąb jego dziejów, aż do czasów pierwotnych, a na przekór
różnicom języków, wyznań i kultur, widzimy najpełniej i doświadczamy jej w
sposób najbardziej przekonujący, słuchając muzyki, która jest jedna i
harmonijnie zgodna na przestrzeni wszystkich krain i czasów, gdziekolwiek i
kiedykolwiek żył człowiek.
Emocjonalne znaczenie muzyki, jej niemalże doskonała uniwersalność jako
czytelnego nośnika uczuć oraz, w konsekwencji, jako nośnika idei społecznych
wspólnoty i solidarności stanowi moim zdaniem również duchowy i psychologiczny
korzeń komunikacji językowej. Podzielam popularny wśród antropologów pogląd, że
dźwięki o charakterze słów wyposażonych w znaczenia uchwytne intelektualnie
długo i stopniowo wyosobniały się z muzyczno-semantycznej tkanki powtarzalnych,
rytmicznie ewokowanych dźwięków wydawanych przez ludzi dla komunikowania uczuć,
stanów i sytuacji, a więc okrzyków, nawoływań, zawodzeń etc. Jeśli ktoś
chciałby przykładu, to niech zważy na intymne pokrewieństwo pomiędzy brzmieniem
i warunkami emisji słowa „dżdży”, przeżyciem dreszczy zimna oraz muzycznym
tremolo. Stopniowa intelektualizacja pierwotnego doświadczenia wspólnoty
emocjonalnej, związana z wymogami praktycznej skuteczności, komplikującej się
komunikacji, spowodowała rozejście się początkowej niezróżnicowanej aktywności
ekspresyjnej w dwóch kierunkach: muzycznym i językowym. Dźwięk, który w muzyce
oraz w komunikacji pierwotnej stanowi bezpośrednią substancję emocjonalnego
znaczenia, tzn. nie jest tylko jego formą czy nośnikiem, lecz jest wprost i
bezpośrednio współprzeżywany (słyszany) wraz z emocją, do której się odwołuje,
na gruncie języka ulega procesowi abstrakcji i formalizacji. Oznacza to, że
dźwięk stopniowo staje się tylko narzędziem wykorzystanym do ujawniania
intelektualnego znaczenia słowa, a więc do sugerowania umysłowi pojęcia, które
wówczas staje się jakby istotną formą łączącą się z przygodnym tworzywem
fonicznym. Nic dziwnego, że z czasem wytworzyło się nawet przekonanie, że
związek dźwięku słowa z jego znaczeniem jest w istocie przypadkowy czy
konwencjonalny, chociaż na gruncie religijnym do dziś zachowała się jeszcze
naturalna wiara, że język jest konieczny i adekwatny do swych znaczeń również w
swej warstwie dźwiękowej (a na przykład dana święta księga zapisana jest
językiem objawionym przez Boga, zawierającym „prawdziwe imiona” rzeczy, zarówno
w sensie prawdziwie odpowiadających rzeczom dźwięków, jak i znaków pisanych).
Oderwanie znaczenia od substancji dźwiękowej jest zresztą, empirycznie rzecz
biorąc, faktem w przypadku ogromnej większości słów współczesnych języków, a to
stało się z kolei podstawą szczególnego zjawiska inwersji semiotycznej,
polegającego na tym, że już nie tylko znaczenie jest formą dla dźwięku jako
swego tworzywa (wobec czego pozostają one czymś wzajemnie do siebie ściśle -
mimo rozdzielności - przynależnym), ale - w miarę rozwoju zdolności do
abstrakcyjnych, oderwanych od wyobraźni i zmysłowej ilustracyjności, ujęć
intelektualnych - także i sam dźwięk staje się, w odczuciu użytkowników języka,
formą, czyli zmysłową zewnętrznością znaczenia słowa (jako czegoś
substancjalnego i treściwego). Jeśli w obrębie jakiejś całości daje się wyróżnić
stronę formy i stronę tworzywa, to oba te czynniki jak najściślej do siebie
przylegają, tworząc spójną całość. Gdy jednak w danym przypadku tracimy już
rozeznanie, co jest właściwie formą, a co materią (resp. tworzywem), a
więc gdy na przykład dźwięk i znaczenie mogą być dla siebie wzajemnie formami i
tworzywami, to oznacza to tyle, że organiczna więź obu czynników została
rzeczywiście zerwana. Po pierwszym pęknięciu (rozdzielenie dźwięku i znaczenia,
pogłębiające się wraz z odczuciem częściowej konwencjonalności języka) następuje
więc drugie, wynikłe z inwersji semiotycznej: okazuje się, że to, co było
wcześniej formą i jednocześnie tym, co istotne (znaczenie w stosunku do
konwencjonalnego dźwięku), teraz może być ledwie tworzywem i czymś przypadkowym,
a formą, czyli tym, co istotne, staje się coś uprzednio jedynie pośledniego (a
więc teraz to dźwięk jest istotny, a ze znaczeniem - raz takim, raz innym -
łączy się przygodnie).
Dopiero w tym stadium semiotycznego procesu dźwięk i sens rozchodzą się na
dobre. W sferze fonetycznej ekspresji niemuzycznej zjawisko to znamy jako
istotną przynależność do siebie dwóch relacji semantycznych: homonimii i
synonimii. Całość zjawiska semantycznego jest tu bowiem taka: jeden dźwięk może
mieć wiele znaczeń, a jedno znaczenie - wiele właściwych dla siebie dźwięków
(słów); synonimia znaczy przeto: „nieważne, jaki dźwięk - ten czy jakiś inny -
ważny jest sens”, homonimia zaś znaczy: „nieważne, jaki sens - liczy się, że
chodzi o jeden określony dźwięk (słowo)”. Tak naprawdę jednak znaczenie jako
forma dla dźwięku nie może być wcale konsekwentnie pojmowane jako coś
przygodnego (znaczenie jest bowiem zawsze tym, co istotne, sensem),
wszelako dźwięk, owszem, bardzo łatwo pojąć jako przygodną formę („szatę”) dla
idealnego znaczenia; przypadkowość jest bowiem domeną tego, co zmysłowe. Dlatego
właśnie w miarę intelektualizacji naszej kultury stopniowo nabieramy zdolności
skupiania się na czystych znaczeniach, zupełnie rozluźniając ich związek z
konkretnym brzmieniem słowa, które też staje się dla nas niemal obojętne,
zwłaszcza wtedy, gdy znamy kilka języków. Zaskakującym rezultatem tego procesu
jest nowa funkcja, jaką w zintelektualizowanych stosunkach społecznych, a
zwłaszcza w zintelektualizowanym życiu wewnętrznym wykształconego człowieka,
zaczyna odgrywać muzyka. Otóż w cywilizacji Zachodu z biegiem stuleci zaznacza
się coraz silniej tęsknota za niezapośredniczonym intelektualnie, intuicyjnym
rozumieniem, a zwłaszcza za bezpośrednim rozumieniem emocji. Znamiennym wyrazem
tej tęsknoty jest mentalna walka, jaką toczymy, tworząc muzykę lub odtwarzając
ją w duchu, z czymś, co nazywam „dźwiękowym fantomem semantycznym”. Otóż
inwersja semantyczna powoduje, że o ile do zrozumienia jakiegoś sensu
potrzebujemy pewnego „fantomu ilustracyjnego”, czyli jakiegoś wyobrażenia
przedmiotu lub też wypowiedzenia słowa w myśli, a więc często potrzebujemy
właśnie quasi-dźwiękowego wyobrażenia słowa oznaczającego tenże sens czy
jakiś przedmiot, o tyle do świadomościowego ujęcia dźwięku coraz częściej
potrzebujemy czegoś na kształt pustej formy słowa, jeśli można się tak wyrazić:
skorupy po słowie, czyli właśnie czysto formalnego „fantomu semantycznego”,
quasi-znaczącego niby-słowa. Tak jak ślad dźwięku jako tworzywa słowa pojawia
się w naszej świadomości, gdy myślimy o czymś za pomocą słów, tak i ślad słownej
artykulacji sensu (która polega na przeprowadzeniu zwykłego dźwięku w pewien
powtarzalny abstrakt fonetyczny, czyli dźwięk formalny), jak również ślad
semiotycznie odwróconego tworzywa słowa, którym zamiast dźwięku staje się
niby-słowo, pozór słowa - pojawia się w naszej świadomości, gdy myślimy muzykę.
Są to te wszystkie „la, la, la”, „pam, pam, pam”, których niby niewinnie używamy
do emisji wokalnej, ale które wdzierają się przecież do naszego myślenia muzyki,
tłamsząc i „formalizując” naszą wyobraźnię i wrażliwość muzyczną, ilekroć
staramy się odtwarzać ją lub tworzyć w duchu.
To frustrujące „pam, pam” w naszych myślach, wypierające czystą muzykę i
odgradzające nas od bezpośredniego jej przeżywania, jest świadectwem stłamszenia
naszej spontaniczności przez intelektualizm, a jednocześnie, ze względu na
odczucie odrazy i złości, jakie w nas wywołuje, dowodem na to, że właśnie od
czystej muzyki oczekujemy ratunku, że wierzymy, iż to muzyka pogodzi nas
nareszcie z naszym własnym życiem emocjonalnym oraz przywróci spontaniczność
więzi z innymi ludźmi, wyzwalając nas z intelektualnego zapośredniczenia naszej
egzystencji.
|