Jan Hartman
Industria et res publica
[Opublikowane w: Transit 4 (1998), ss. 143-152.]
Postawiono przede mną zadanie dokonania „analizy
semantycznej” słowa „przedsiębiorca” i słów pokrewnych. Jednak gdy filozof ma
odpowiedzieć na pytanie zaczynające się od słów „co to znaczy...”, bo tyle mniej
więcej rozumiemy przez „analizę semantyczną”, to domyśla się, iż chciano mu
postawić pytanie istotowo problematyzujące, pytanie o istotę. Dlatego filozof
może sobie pozwolić na to, aby zamienić pytanie „co to znaczy...” na bardziej
bezpośrednio trafiające w rzecz pytanie „co to jest?”; w tym wypadku „co to jest
przedsiębiorca?”, „któż to taki przedsiębiorca?”. Oczywiście, ta zmiana
stylizacji nie może oznaczać ignorowania tego pouczenia, jakie można uzyskać
przez wgląd w mądrość języka w tej dziedzinie. Zawsze pierwsze ujęcia związków
pomiędzy ideami lub pojęciami wspierają się na pierwszych decyzjach, jakie sam
język już niejako podjął poprzez zawarte w sobie powiązania znaczeń i kształtów
słów. Tkwiąca w języku określoność znaczeń i semantycznych związków,
leksykalnych powiązań i odesłań - w obrębie jednego języka i pomiędzy językami -
jest dla filozofującego umysłu czymś wstępnie obowiązującym. Dotyczy to w
szczególności tej dziedziny pojęć, które odnoszą się do praktyki. W niej bowiem
grupy powiązanych ze sobą znaczeń wyrażeń językowych, pojęciowe i ideowe
struktury odzwierciedlają fakty społeczne, pewną obowiązującą strukturę funkcji
i relacji społecznych. Mówiąc prościej, dzięki odsłonięciu znaczeń słów
odnoszących się na przykład do przedsiębiorczości wydobywamy na jaw pewne realne
idee ustroju społecznego, narzucone nam przez rzeczywistość pojęcia ról, funkcji
i statusów społecznych. Zająwszy się więc najpierw słowami, będę chciał przejść
do określeń politycznych, ustalających - jeśli wolno się tak górnolotnie tu
wyrazić - to, co rozum praktyczny ustanowił w interesującej nas dziedzinie. Zaś
teza moja jest taka, że pojęcie przedsiębiorcy jest politycznym pojęciem
przynależącym do dyskursu obywatelstwa, współkonstytuującym fundamentalny
polityczny etos rzeczpospolitej jako najwyższej duchowo formy wspólnotowego
zorganizowania grupy ludzkiej.
Polskie słowo „przedsiębiorca” wiąże się oczywiście ze
słowami „przedsiębrać”, „przedsięwzięcie”. To „przedsięwzięcie” znaczy
uczynienie czegoś dla siebie poręcznym, uczynienie czegoś dla siebie
przed-miotem, a więc wzięcie czegoś na siebie (widać to również w niemieckim
unternehmen/Unternehmung - niejako podebranie, podjęcie z odłogu ku sobie,
oraz we francuskim i angielskim entreprendre, entreprise - wzięcie w
siebie, jakby między dłonie; również po polsku mamy stare słowo antrepryza).
Przed-się-wizęcie to zarazem jednak na-się-wzięcie, wzięcie na siebie czegoś, co
się przez to i tym samym samemu tworzy. Zatem mamy taki moment
znaczeniowy: instytucja, instauracja, założenie, ufundowanie, inductio,
obecny też na przykład w niemieckim słowie Gescheft. Czyni się to - owo
przedsię-branie - zawsze z jakąś pieczołowitością, z jakimś wkładem starań i
uwagi, a więc skrzętnie, pracowicie. Oddaje to łacińskie słowo industria
- to, co przedsiębiorcze, jest więc zarazem industrialne.
Przedsiębiorca, ten, który coś przedsię-bierze, jest przeto zarazem tym czymś
„zainteresowanym”, poświęcającym temu czemuś uwagę, troszczącym się o to (ten
moment znaczeniowy obecny jest również w angielskim słowie business:
zainteresowanie, uwaga, zajmowanie się czymś, interes). W tej trosce o
przedmiot, który tworzy i czyni w przedsię-wzięciu swą własnością, czymś
przed-się-wziętym, człowiek pragnie, aby mu się udało, powiodło (to jego
przedsięwzięcie), pragnie dokazać czegoś, osiągnąć coś, uczynić dobro z tego, co
przed się wziął, czym się zajął (oddaje to łaciński czasownik proficere -
nadawać się, być zdatnym, udatnym, niejako posuwającym nas do przodu). I taki
jest chyba głęboki sens profitu, zysku. Zysk jest pierwotnie, jak sadzę, nie
tyle moim dobrem, ile dobrem uczynionym przeze mnie dzięki własnym staraniom,
uczynieniem z pierwotnego, niczyjego i nieukształtowaniego przedmiotu - dzięki
przedsięwzięciu - czegoś dobrego, tak jak z ugoru dzięki pracy czyni się pole.
Ale przedsiębiorca to również ten, który tworząc swój
przedmiot, działa własnym przemysłem, a więc zmyślnie, roztropnie,
pomysłowo. Przedsiębiorca jest przemysłowcem, człowiekiem, który akuratnie,
sprytnie myśli, chciałoby się powiedzieć: kombinatorem.
Wszystkie te językowe konotacje wskazują na to, że
przedsiębiorstwo, przedsiębranie przedsięwzięć, jest w swej istocie tym samym co
działanie rozumu praktycznego w zastosowaniu wytwórczym - tym, co w klasycznej
filozofii greckiej nazywa się poiesis. Przedsiębiorstwo, czy też
przedsiębiorczość, jako poiesis jest wobec tego przedmiotem umiejętności
- technai - a więc cnót poietycznych (wytwórczych), po łacinie
artificium. Przedsiębiorczość jako sfera umiejętności, jako techne,
ars, to po naszemu „rzemiosło"; bezpośredni związek z rdzeniem łacińskim
ars zachował się we francuskim i angielskim artisan - rzemieślnik.
Rzemieślnik to ten, który przedsiębierze swoje dzieło własną pracą i własnym
przemysłem. Działanie własnym przemysłem, indywidualna przedsiębiorczość
wytwórcza, do której dokłada się wszelkich starań, nazywa się industria,
czyli właśnie przemysłem.
Rzeczą, która może zostać wedle sztuki (ars)
przedsię-wzięta, zagospodarowana, może być ziemia, surowiec naturalny, choćby
drewno lub ruda, może też nią być człowiek. Wzięcie władzy nad człowiekiem i
wzięcie władzy nad rzeczą jest jednym i tym samym prastarym przedsięwzięciem
ludzkim. Wprawna sztuka - rolnicza i rzemieślnicza - oraz dobry rząd odmierzane
są jedną i tą samą miarą, stosowną do każdego przedsięwzięcia. Jest nią
należytość, stosowność, która w odniesieniu do stosunków między ludźmi nazywa
się też sprawiedliwością, co znaczy oddawanie każdemu, co się mu należy.
Od tysięcy lat przedsięwzięcie społeczeństw składa się z
dwóch połówek: gospodarstwa i rzeczpospolitej, a mówiąc dzisiejszym językiem:
gospodarki narodowej i państwa. Są one nieoddzielne i są przedmiotem
nieoddzielnych od siebie cnót społecznych: sprawiedliwości, roztropności, męstwa
oraz szczegółowych umiejętności. Gdy przedsiębiorca, człowiek aktywny, stosuje
swą cnotę do natury i rzeczy, to wtedy buduje gospodarstwo; gdy stosuje je do
ludzi, to buduje rzeczpospolitą. Gospodarstwo buduje się pierwotnie w obrębie
swych osobistych włości, a więc indywidualnie; rzeczpospolitą buduje się
pierwotnie wespół z innymi, społecznie. I chociaż bardzo często zaciera się
granica między indywidualnym działaniem gospodarczym a społecznym działaniem
politycznym (niejeden książę traktował swój kraj jak swe prywatne włości) - i
należy to do istoty wzajemnej przynależności do siebie gospodarstwa i
rzeczpospolitej to przecież z natury rzeczy działanie indywidualne jest
początkiem i zawsze czymś innym niż działanie grupowe, a różnicy tej nie wolno
niwelować. Ludzkie przedsięwzięcie musi być zarazem indywidualne i kolektywne, a
każde naruszenie równowagi pomiędzy tymi jego stronami prowadzi do jego
osłabienia.
Przedsiębiorczość jest więc czymś z istoty swej indywidualnym
i publicznym jednocześnie, a przez to jest konstytutywnym elementem sfery
publicznej - publicum. Spoiwem całej sfery publicznej jest rozumny rząd,
gubernatio, administratio; jej filarami są: przemysł, własna
praca, czyli industria, oraz ustrój prawny konstytuujący państwo, to, co
jest „rzeczą państwa” - res publica. Dlatego można powiedzieć, że
przedsiębiorca to obywatel jako będący u siebie wśród swych spraw i
doglądający swej własności. I właśnie jako taki jest on podmiotem
współkonstytuującym sferę publiczną, w której swą gospodarską suwerenność i
gotowość zabiegania o dobro przenosi na stosunki społeczne, na rzeczpospolitą. W
swej roli publicznej przedsiębiorca to polityk. Polityk, pracownik na rzecz
dobra rzeczpospolitej, to przedsiębiorca, który czyni swym przedsięwzięciem
dobro rzeczypospolitej, a przez to i swoje własne.
Chciałbym mocno podkreslić, że ta struktura sensu, ten splot
znaczeń językowych i związana z nim konfiguracja, idei ma ważność
powszechnohistoryczną, a nie jest przypisana wyłącznie tzw. ustrojowi
kapitalistycznemu. W strukturze feudalnej, gdzie zatarta została ostra granica
pomiędzy własnością a zarządzaniem, a szlachcic był zarazem czyimś panem i
czyimś wasalem, piecza nad własnymi dobrami i dbałość o pomyślność księcia i
rzeczpospolitej to dwie nierozłączne cnoty dobrego i lojalnego poddanego.
Etos przedsiębiorcy jako współtwórcy życia publicznego i
dobrobytu państwa nie jest wcale pomysłem oświeceniowego liberalizmu, lecz jest
ideą klasyczną. W klasycznym pojęciu życia publicznego sprzężenie indywidulanego
działania i starań o swe dobra z udziałem w życiu politycznym, w sprawowaniu
władzy lub urzędów, jest fundamentalną zasadą. Właściciel i rządca swej
własności to oeconomicus, gospodarz; właśnie jako taki jest on podmiotem
życia politycznego, obywatelem swego miasta, szlachcicem. Oeconomicus est
patricius, gospodarz jest szlachcicem i obywatelem; dobrobyt gospodarza jest
doborobytem państwa. Te związki idei są konstytutywne dla wyobrażenia życia
państwowego jako domeny własności i wolności. Wspólnota obywatelska jest tu
wspólnotą gospodarzy, przedsiębiorców - wolnych w pomnażaniu swego dobrobytu i
wolnych w służeniu rzeczpospolitej, oczywiście w ścisłych granicach lojalności
wobec władzy suwerena.
Czy w ideę przedsiębiorczości wpisany jest więc moment
wyzysku lub co najmniej pominięcia praw pracowników niewolnych albo najemnych?
Może w starożytności tak. Lecz w czasach nowożytnych do przedsiębiorczości, do
budowania dobrobytu państwa poprzez dbanie o dobro własne powołani są wszyscy.
Nie jest to od razu wykonalne, ale na znak tej publicznej woli politycznego i
gospodarczego upodmiotowienia wszystkich mieszkańców kraju obdarzono wolnością w
postaci praw obywatelskich. Integralną częścią praw obywatelskich stało się
właśnie prawo do budowania własnego dobrobytu i dobrobytu państwa zarazem.
Wolność w pojęciu libertariańskim, jako wolność ignorowania do pewnego stopnia
państwa i dobra publicznego, jest ideą innej natury niż patriotyczna,
obywatelska wolność liberałów. W pewnym sensie socjaliści mają rację, uważając,
że liberalizm oddaje władzę przedsiębiorcom. Rzeczywiście - ciężar sprawy
państwowej - rei publici, dbałości o dobro powszechne, przeniesiony jest
tu na tych, którzy sami działają, którzy korzystając z wolności, tworzą
bogactwo.
Swoista psychiczna skaza przedsiębiorców, którzy czują się
napiętnowani przez najemnych pracowników jako jednostki nie dość uspołecznione,
którym nazbyt dobrze i w sposób niezasłużony się powodzi, a zarazem jako
przynajmniej potencjalni wyzyskiwacze żyjący z cudzej pracy, a więc ta skaza
dotyka przedsiębiorców niesprawiedliwie. Zasadnicza, istotowa nie-prywatność
przedsiębiorczości wpisana jest bowiem w samą elementarną konstrukcję życia
społecznego zorganizowanego w państwo. Ale da się ona ukazać jeszcze wyraźniej z
innego punktu widzenia. Jest to punkt widzenia, z którego kierujemy wzrok ku
procesowi wzrastania bogactwa i jego cyrkulacji. Chciałbym więc teraz poświęcić
kilka uwag tej sprawie.
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że bogactwo to nie zbiór
przedmiotów, lecz ogół dóbr cywilizacyjnych, a więc pewna jakość duchowa. Nie ma
żadnego takiego dobra materialnego, może z wyjątkiem najprostszego pożywienia,
odzienia i schronienia, potrzebnego do przeżycia ludzkiego zwierzęcia, które
miałoby wartość wyłącznie prywatną, które nie byłoby w jakiś sposób publiczne i
społeczne. Nie ma bowiem czegoś takiego jak absolutnie osobiste posiadanie
rzeczy. Rzecz w obrębie cywilizacji jest zawsze dobrem symbolicznym,
przynależącym do dziedziny ducha. Luksusowy samochód jest niczym bez miejsc, do
których można jeździć, bez dróg, a także bez miary luksusu jako pewnego faktu
społecznego. Własność przedsiębiorstwa jest niczym bez kontraktu z pracownikami,
ktorzy gotowi są w nim pracować, bez popytu na jego produkt, bez pieniądza, za
który ludzie gotowi są go kupić. Wszystkie wymiary bogactwa: surowce i ich
przetwarzanie, technologia i siły wytwórcze, kwalifikacje pracowników i ich siła
robocza, pieniądz i siła nabywcza, struktura potrzeb i realnych możliwości
wykorzystywania dóbr, konsumenci i ich siła konsumpcji - wszystko to są tyleż
materialne, ile i duchowe ustrukturowania społeczne, a więc pewne jakości
publiczne. Na ich szerokim tle prywatność posiadania ogranicza się niejako do
tymczasowego przetrzymywania dóbr i zarządzania nimi. Inaczej mówiąc, z punktu
widzenia globalnego własność jest tylko powierzeniem dóbr, ich przetrzymaniem w
stanie zakumulowanym, w którym chwilowo stają się one czymś
konkretnie-materialnym, by prędzej czy później przestać istnieć - zużyć się (a
więc przemienić się w popyt) albo przejść do swego podstawowego stanu, jakim
jest cyrkulacja, obieg, czyli ruch. Dobra materialne określone są istotowo jako
coś wartościowego (są tym, co wartościowe i mające określoną wartość),
ale wartość ta tworzy się w dynamicznym procesie, w ruchu. Najbardziej wyrazistą
formą tego ruchu jest tworzenie się wartości w wymianie, określone przez zasadę
popytu i podaży. Miarą zaś tego ruchu jest cena, tak jak temperatura jest miarą
ruchu cząstek. Cena, będąc pierwotnie kwantum towaru wymiennego z kupowanym,
stała się następnie czymś bardziej abstrakcyjnym i bardziej dynamicznym - stała
się ceną pieniężną. Z kolei pieniądz to jakby cena cen. Struktura relacji
cenowych jako struktura zamienności dóbr generuje z siebie najbardziej mobilny
towar, najbardziej uniwersalny wymiennik, wobec którego określa się wartość
samej ceny. Ta czysto abstrakcyjna wartościowość, czysta wymienniczość, to
współczesny globalny i zdematerializowany pieniądz, strumień finansowy - stojący
ponad strukturami wymienniczymi towarów, pracy i płacy, ponad strukturami
relacji cenowych w poszczególnych gospodarkach, ponad walutami i ich relacjami,
ponad każdą postacią pieniądza materialnego. Powstanie absolutnego pieniądza
jako wolnego, nie podporządkowanego niczyjej indywidualnej władzy strumienia
finansowego, jest jednym z największych osiągnięć ludzkości. Dzisiejszy
przedsiębiorca zależy w swym działaniu od publicznej wartości, jaką jest
strumień finansowy i tylko w małym stopniu może być jego zarządcą. Jeśli dawniej
posiadało się ziemię i złoto, potem konkretny pieniężny kapitał wymierny w
złocie, to dziś posiada się raczej instrumenty wymiany ekonomicznej i lokalnego
sterowania przepływem (a nie akumulacją) bogactwa, czyli dóbr gospodarczych:
pieniądza, pracy, towaru, technologii, abstrakcyjnej własności akcyjnej, a nawet
popytu, który przecież także podlega regulacji. Majątek przestał się kojarzyć z
ziemią i nieruchomościami; dziś majątek to nie akumulacja, ale dynamiczna siła
zarządcza, obejmująca sterowanie pracą ludzką, przedmiotami materialnymi (takimi
jak środki produkcji, produkty i towary), dobrami intelektualnymi (jak
technologie, patenty czy programy działania gospodarczego) i jakościami
psychiczno-intelektualnymi (jak np. potrzeby stymulowane przez reklamę).
Dzisiejszy przedsiębiorca nie jest więc już w tym stopniu co
dawniej człowiekiem, który gromadzi dobra i zarządza nimi dla przysporzenia
sobie nowych statycznych dóbr. Jest za to w coraz większym stopniu organizatorem
przepływu dóbr gospodarczych, niejako ich sternikiem. Jego zysk nie jest już po
prostu pewną wartością pieniężną, lecz polega na zakresie władzy sterowania
strumieniem pieniądza, pracy, towarów, technologii, myśli gospodarczej, a nawet
wpływów politycznych. Tym większy jest ten zysk, im szybszy jest ruch, w który
wprawia się wokół siebie te strumienie. Inwestor, pracodawca, akcjonariusz,
finansista, filantrop, organizator wynalazczości, propagator nowych potrzeb
cywilizacyjnych - oto dzisiejsze wcielenia przedsiębiorycy, które zastępują
pierwotną gospodarczą funkcję kapitalisty - producenta i sprzedawcy dóbr
gromadzącego coraz większy majątek osobisty. Ta transformacja funkcji
przedsiębiorcy, dezindywidualizacja i deprywatyzacja jego działalności jest
procesem trwającym już od stuleci. Przełomowe znaczenie miało dla niego
powstanie giełdy, wielkich koncernów, karteli i innych złożonych form
przedsiębiorczości kolektywnej.
Współczesność dobitnie potwierdza to, że w istotę
przedsiębiorczości wpisany jest jej publiczny charakter. Dzisiejszy
przedsiębiorca wytwarza ruch w obszarze różnych składników majątku narodowego,
ruch sięgający dna ludzkiej przestrzeni cywilizacyjnej - jej podstaw tkwiących w
dobrach natury i ludzkich siłach do pracy - i unosi z tego dna nowe bogactwa,
jak mieszanie wody unosi muł z dna rzeki. To jest więcej niż tylko wytwarzanie
koniunktury - to jest „pomnażanie ludzkości”, wręcz w dosłownym, demograficznym
sensie. Dlatego przedsiębiorca jest coraz bardziej tym, czym jest w myśl
elementarnych i prastarych idei ustroju ludzkiej społeczności - funkcjonariuszem
rzeczpospolitej.
Ktoś powie: cóż to za idealizm? Czyżby przedsiębiorca miał
być jakimś dobroczyńcą myślącym o dobru innych pierwej niż o własnym? Czyżby nie
otaczał się bogactwem i zbytkiem, czyżby nie zbijał fortuny, jeśli tylko może?
Odpowiem na to: oczywiście, pragnienie osobistego bogactwa było i pozostaje
wielką siłą motywacyjną przedsiębiorczości, podobnie jak pragnienie władzy na
niwie działalności politycznej. Tylko że tak jak osobista władza w
demokratycznych społeczeństwach rozpływa się i zaciera w złożonej strukturze
urzędowych kompetencji i prawno-publicznych procedur, tak i działanie
przedsiębiorcy jest w pierwszym rzędzie pełnieniem pewnych funkcji w obrębie
gęstej sieci zależności gospodarczych, a samo zatrzymywanie przy sobie jakiejś
części bogactwa w postaci majątku osobistego, choć psychologicznie tak ważne dla
jednostki, obiektywnie ma drugorzędne znaczenie dla całościowo ujętej jego roli
społecznej. Gdy popatrzymy choćby na monstrualną rachunkowość dużego tzw.
prywatnego przedsiębiorstwa, pełną wzajemnych zobowiązań w obrębie firmy i w
relacjach zewnętrznych, to doprawdy wartości będące w osobistej dyspozycji jej
właściciela jako jego zysk osobisty, dywidenda czy w ogóle własność zamienna na
dobra konsumpcyjne będą często czymś dosyć niejasno określonym i na pewno nie
dominującym. Zresztą i właściciele wielkich fortun osobistych ograniczeni są
przez własne możliwości konsumpcji, które nawet gdy uwzględnić rodzinę, są
stosunkowo niewielkie. Każda posiadłość to jakby deficytowe przedsiębiorstwo,
czyjeś miejsce pracy, każdy luksusowy zakup to nie tylko konsumpcja, lecz
również swoista transakcja zawierająca element znaczącej nadpłaty za samą jakość
luksusu. Konsumpcja więc to kolejne działanie w globalnym dynamizmie
gospodarczym, to również postać przepływu bogactwa - wytwarza podaż, miejsca
pracy, krótko mówiąc: wytwarza koniunkturę.
Pierwotne ludzkie przedsię-branie, branie w swoje ręce
przedmiotu natury, aby stworzyć z niego przedmiot cywilizowany, ludzki, owo
czynienie sobie ziemi poddaną jest, fundamentalym sposobem istnienia człowieka.
Ten fundamentalny przemysł, rozumne poczynianie sobie z materią natury i
nadawanie jej dzięki trosce, pomysłowości i pracy cywilizowanej formy jest od
samego początku bytem społecznym. Wszystko bowiem, co rozumne w obchodzeniu się
z rzeczami materialnymi, wszystko, co techniczne, jest z istoty powtarzalne,
dające się odtworzyć, powtórzyć przez innych. Bogactwo nie jest prostym
nagromadzeniem dóbr, lecz produktem ludzkiego przemysłu, który z natury, jako
coś rozumnie wytworzonego, podlega re-produkcji. Dlatego jest - powtórzmy -
tyleż materialne ile duchowe. I zarazem: tyleż indywidualne ile publiczne.
A jednak pierwsza ludzka sprawa publiczna - w rozumnej
współpracy przedsię-wziąć naturę, stworzyć bogactwo - w jakiejś mierze
przeciwstawia się drugiej sprawie czy też drugiej części tej samej sprawy - a
mianowicie uczynieniu sobie poddanymi ludzi. Zagospodarowanie,
ucywilizowanie ludzi, wyrwanie ich z natury i przekształcenie w społeczeństwo
publiczne, a więc związane instytucjami dobra wspólnego, w tym przede wszystkim
państwa - rzeczypospolitej - to przedsięwzięcie objęcia władzy nad ludźmi,
niebezpieczne i moralnie dwuznaczne. Wytwórcy bogactwa oczywście mieli zawsze,
także u zarania cywilizacji, pierwszorzędny udział w tym przedsięwzięciu. Było
ono bowiem naturalną kontynuacją ich wytwórczego, materialnego interesu; oni też
najbardziej potrzebowali nowych, ponadplemiennych instytucji, gwarantujących
przestrzeganie praw i umów ustrojowych chroniących przed przemocą w wewnętrzenej
(krajowej) i zewnętrznej rywalizacji o dobrobyt. Pierwotna rzeczpospolita
stworzona została przez przedsiębiorców (właścicieli i wytwórców) i na ich
potrzeby. Było to tak oczywiste, że aż do czasów najnowszych nie uważano, aby
instytucja państwa w ogóle dotyczyła, w ogóle adresowana była - jeśli można tak
powiedzieć - do ludzi pozbawionych majątku, żyjących przeto w zupełnej
zależności od szafarzy ich dobrobytu: kobiet i niewolników. Res publica
była do niedawna jeszcze res oeconomica, rzeczpospolita zlewała się z
gospodarstwem narodowym. Dziś jednak emancypacja polityczna, ujęta w formy
ustrojów demokratycznych, ogarnęła całość społeczeństwa. Rzeczpospolita została
niejako odebrana przedsiębiorcom, stało się to, czego pragnęli pospołu, mimo
wszelkich różnic pomiędzy nimi, zarówno liberałowie, jak i socjaliści. Interesy
ekonomiczne, łącznie z wszelkiego rodzaju interesami politycznymi, w tym
interesami politycznymi pracowników najemnych i w ogóle niepracujących, włączone
zostały w jedną wielką i wspólną strukturę ustroju publicznego, jakim jest
państwo demokratyczne. Najogólniejszą zasadą tego ustroju jest konsensualna
równowaga, będąca demokratycznym kształtem sprawiedliwości, równowaga
zakładająca suwerenność i wolność wszystkich - indywidualnych i zbiorowych -
podmiotów życia publicznego w zabieganiu o swój interes, w przedsię-braniu swego
interesu. Dlatego też wolna i ufundowana na prawie do własności wytwórcza
przedsiębiorczość nadal jest istotowym fundamentem rzeczypospolitej, ale zarazem
jest zrównana w swych gwarancjach politycznych z nieprofitentnymi dziedzinami
sfery publicznej. Jest to sprawiedliwy polityczny stan rzeczy, który nota
bene w zasadzie powinien zaspokajać oczekiwania socjalistów. Nie powiem
nic odkrywczego, napominając, że warunkiem zachowania równowagi pomiędzy
profitentną i nieprofitentną częścią sfery publicznej, pomiędzy industria
i res publica, jest zachowanie równowagi wewnątrz obu tych dziedzin. Na
niwie politycznej oznacza to zrównoważoną konkurencję partii politycznych, na
niwie gospodarczej zaś zrównoważoną i pokrywającą całość gospodarki konkurencję
rynkową. I tak jak w sprawnym systemie politycznym nie trzeba obawiać się
nadmiernej koncentracji władzy w jednych rękach ani samowoli władzy, tak też i w
sprawnym, otwartym i wszechstronnym systemie gospodarki nie należy obawiać się
nadmiernej akumulacji kapitału, monopolu i wyzysku. Gospodarka cywilizacji
zachodniej, jak sądzę, zbliża się do tego stanu, w którym struktura polityczna
demokracji i struktura wolnokonkurencyjna rynku - res publica i
industria - odpowiadają sobie, harmonizują ze sobą, uzupełniają się, ku
powszechnemu pożytkowi.
Etymologia słowa „przedsiębiorca” odwołuje się do idei pracy
pozytywnej, budowania cywilizacji na gruncie natury. Można powiedzieć, że jest
to taka konotacja przedsiębiorczości, która eksponuje statyczną - włościańską
czy agrarną - przedsiębiorczość. Nie należy jednak zapominać i o drugim
cywilizacyjnym źródle przedsiębiorczości, rzec można: myśliwsko-łupieżczym czy
też wojenno-koczowniczym. Bogactwo bowiem nie tylko się tworzy, ale również
zdobywa - w polowaniu, podboju, wyprawie wojennej. Nieokiełznana i
nieumiejscowiona, wędrowna siła zdobywcza jest tym przejawem pierwotnej
przedsiębiorczości, któremu w świecie ucywilizowanym odpowiada jakże wyraźny w
gospodarce aspekt ryzyka, gry, walki konkurencyjnej. Proces cywilizacyjny, który
doprowadził do okiełznania łupiestwa i zdobywczej agresji dokonał się w łonie
przemian ustrojowych regulujących, wspólnie i jednocześnie zarówno polityczne
jak i gospodarcze stosunki społeczne.
|