Jan Hartman
Energia libidinalna a moralność akademicka
Przystąpieniu do dyskursu psychoanalitycznego towarzyszy dreszcz emocji, tej
samej, która zapowiada każdą perwersję. Moje wystąpienie jest filozoficzne i
dlatego jego głównym tematem musi być to, co jest w nim nietematyzowalne i
nieustannie dewiujące ku marginesowi. Tematem filozoficznym mojego wystąpienia
jest mianowicie perwersyjność, przetrwała, choć uznana społecznie, przewrotność
mowy analitycznej, a ściśle: jej każdorazowej trawestacji, której jedym z
niezliczonych przykładów jest niniejsza wypowiedź; analiza bowiem nie ma żadnych
centralnych paradygmatów należących do tekstu głównego kultury, reprodukuje się
zaś właśnie przez trawestujące, czasem wręcz ironiczne, przedrzeźniające
powtórzenia. Takie jak ten mój wywód als ob, będący tylko filozofa
nieodpowiedzialną zabawą z analizą, próbą jej doświadczenia.
Tak, analiza nie potrafi żyć inaczej niż jako kontrdyskurs, estetyczny
skandal, nieco egzaltowane marginale. Przetwarzając każdy sens kulturowy w
ekspijację tego, co przez jego symbolikę przesłonięte i wyparte, nurza się
nieuchronnie i ku najwyższemu własnemu wstrętowi w otchłani toposów brudnego
demaskatorstwa. Analityk miota się jak w szklanej klatce - jego całkowicie już
zaakceptowane poczynania krytyczne i terapeutyczne zawdzięczają swoją siłę
oddziaływania i legalność całokształtowi tych samych mieszczańskich i
akademickich uwarunkowań, których krytyka dotyczy; inaczej mówiąc analityk jest
dłużnikiem miasta i uniwersytetu, wstydząc się tego, tak samo jak artysta
wstydzi się swego mecenatu. To miotanie się, w którym potwierdza się niechciana
(jak każda!) rola społeczna i dyskursywna symbolizuje w historii psychoanalizy
pewien na wpół bezwiedny gwałtowny gest Freuda. Oto pewnego razu Freud porwał
jedną z figurek ze swej kolekcji i rzucił nią w gablotę stojącą w pokoju.
Oczywiście już w trakcie tej czynności wiedział, że figurką płaci cenę
uwiarygodnienia pewnej analizy, do której przeprowadzenia posłuży mu ten właśnie
autobiograficzny przykład. Mój tekst też jest rzuceniem figurki.
Powierzchowna skandaliczność dyskursu analitycznego w istocie jest
prawdziwym skandalem. Analiza nie odziera kultury z jej sensu i nie
demaskuje jego przedsensownych, biologicznych i nieświadomych uwarunkowań, lecz
przeciwnie - obrazuje emotywno-symboliczną genealogię sensu oraz solipsystyczny
dramat jego powrotu ze sfery publicznej do psychiki jednostkowej. Opowieść o
sensie kultury, opowieść opowiadająca się zawsze za biednym człowiekiem
jednostkowym, za skołataną egzystencją źle radzącą sobie z własną zdolnością
rozumienia i symbolizowania, nie może znaleźć dla siebie żadnej godnej mównicy
ani ambony. Nie ma analizy oficjalnej ani analizy na serio, wolnej od małego
skandalu. I to jest właśnie ów jej prawdziwy skandal.
Będę więc mówił niemożliwe o niemożliwości analizy, o ile miałaby ona znaczyć
coś poważnego i pokrywającego się z sobą samym w pełnym poczuciu i afirmacji
własnej tożsamości jako dykursu - będę to mówił w jedyny dostępny sposób, jakim
jest udawanie analizy. Będę pokazywał, a nie rozważał; nie zajmę pozycji
w centrum własnego dyskursu, lecz poza nim, wymiatając go jakby ze swych zasobów
pojęciowych i językowych. Będę więc wypowiadał całkowicie redundantny naddatek,
bez którego wszycy dokonale by się obeszli, tak jak przed 25 stuleci
obchodziliśmy się bez analizy, która zresztą - zwłaszcza biorąc pod uwagę jej
scjentyczne pretensje - sama miała niczego nie zmienić w kulturze. Jako filozof
będę więc mówił rzeczy niepotrzebne. Będę tylko głośno skandalizował i spazmował
głosem umierającej analizy, odchodzącej wraz z całym starym dobrym światem. Do
kogo kierować tę skargę na sponiewieranie analizy? Oczywiście do akademików. Bo
będąc częścią świata akademickiego, psychoanaliza żyje tak naprawdę z niego i
dla niego, a jej głos i tak zawsze do niego jest kierowany. Jej najgłębszą może
potrzebą jest słowne przetworzenie skrytych pragnień ludzi akademickich,
autoterapia i relaksacja wmawiająca, że nauka jest ostatnią przestrzenią, gdzie
jeszcze da się żyć, gdyż wolno w niej powiedzieć wszystko.
Struktura sumienia akademickiego
Swoboda stosunków w obszarze akademii sprawia, że niewiele jest treści
represjonowanych, które muszą być interioryzowane w psychice jednostki
akademickiej jako samo-karząca instancja sumienia. Złagodzona, zrelaksowana
postać sumienia, cechująca ego wchodzące w funkcje i role akademickie, zachowuje
przede wszystkim ów ogólny fundament sumienia będący pierwotnym tabu: zakaz
kazirodztwa, a dokładnie nietykalność córek. Powtórzenie relacji ojciec -
córka w zluzowanej i nieformalnej, często wprost właśnie familiarnej strukturze
instytucjonalnej: wykładowca - studentka jest bardziej powtórzeniem
terapeutycznym niż neurotycznym. Istotą bowiem tego odtwórczego stosunku
akademickiego jest jego tymczasowość i rozwiązywalność, w odróżnieniu od
sztywnej i nieusuwalnej relacji ojcostwa. Dzięki temu, że student przestaje być
kiedyś poddany władzy wykładowcy-rodzica, staje się legalnym obiektem, i to
zachowującym ślady tej atrakcyjności, którą posiada potomstwo biologiczne.
Rozkosz dostarczana przez wyobrażenie uwolnienia od tabu kazirodczego jest
podstawą więzi akademickiej i nagrodą scalającą tę zbiorowość. Jej
uzewnętrznieniem jest podstawowe prawo moralności akademickiej, stanowiące, iż
studentki są nietykalne, lecz po ukończeniu przez nie studiów stosunki z nimi
stają się legalne. Relacje te ucieleśnia najpełniej wzorowy romans akademicki
polegający na czystej miłości wykładowcy i studentki, potwierdzonej legalnym
małżeństwem po ukończeniu przez nią studiów. Z lekka wstydliwa apoteoza takich
ekscytujacych wydarzeń towarzyskich najlepiej przekonuje nas o naturze
dokonującej się tu transakcji libidinalnej.
Żywym źrodłem rozkoszy akademickiej jest więc świadomość bezsilności tabu
kazirodczego poza granicą wyznaczoną czasem uwięzienia kobiet w roli
córek-studentek. Po rytualnym wyzwoleniu, ukończeniu studiów, tabu przestaje
działać, a córki stają się wolnymi kobietami, do których mężczyźni akademiccy
mają pełny i nie obciążający sumień dostęp. To przetworzenie i zluzowanie zakazu
kazirodztwa jest pierwszym wymiernym zyskiem psychicznym, jakiego dopracowała
się akademia.
Drugą, obok nietykalności studentek-córek, zasadą funkcjonalną moralności
akademickiej, służącą jako gwarancja tej pierwszej, jest zasada słabości.
Wymagana w społeczności akademickiej słabość polega na ogólnej łagodności,
subordynacji, wyrozumiałości i obliczalności zachowania, które gwarantują - jako
szczególnie kulturalne obejście - bezpieczeństwo całej wspólnoty i swobodne
praktykowanie rozkosznej gry z tabu kazirodzczym, z zachowaniem pewności, że nie
wydarzy się nic drastycznego. Zasada słabości ma też głębsze znaczenie, czyniąc
z akademii komfortową przestrzeń bezpieczeństwa libidinalnego, o czym
mowa będzie dalej.
Wreszcie trzecią zasadą składającą się na sumienie akademickie jest oralna
płodność zastępcza. Zastępcza praktyka oralna, nawet udramatyzowana w
scenach dominacji lub przemocy, jak wykład, a zwłaszcza egzamin, z jednej strony
manifestuje płodność i libidinalną gotowość wydających złożone sekwencje
wydźwięków mężczyzn akademickich, a z drugiej niesie w sobie powtarzany wciąż
komunikat, że do akcji cielesnej nie dojdzie. Słowotok akademicki nie jest więc
impotentnym surogatem czynności seksualnej, lecz raczej manifestacją libido -
tym groźniejszego i płodniejszego, że poddanego odraczającej spełnienie kontroli
ego. W rezultacie libidinalna ekonomia przestrzeni akademickiej jest
niesłychanie oszczędna, żeby nie powiedzieć ascetyczna. Trudno znaleźć
zbiorowość funkcjonalną oferującą tak mało seksualnego spełnienia swoim członkom
jak społeczność wykładowców; odpowiednio do tego charakteryzuje się też ona
wyjątkowo silnym napięciem libidinalnym.
Akademia przestrzenią bezpieczeństwa libidinalnego
Płodność oralna, rozszerzona na aktywność pisarską, jest zasadą ustalania
hierarchii w strukturze zbiorowości akademickiej. Najpłodniejsi, czyli mówiący i
piszący najwięcej, są predestynowani do pełnienia ról uprzywilejowanych, a ci,
którym brak potencji oralnej (a ściśle: daktylo-oralnej) są karani
marginalizacją. Nigdy jednak nie są karani wykluczeniem, jakkolwiek kardynalne
przestępstwo przeciwko płodności, czyli plagiat, czasem spotyka się z represją.
Nawet naruszenie tabu nieczęsto kończy się banicją, co zresztą tłumaczy się
łatwo zluzowaniem i częściowym unieważnieniem tabu kazirodczego w interesującym
nas obszarze. Pierwotnej sile tabu akademia przeciwstawia bowiem
zobiektywizowaną i uzewnętrznioną w jej strukturze społecznej zasadę słabości,
czyli bezpieczeństwo libidinalne. Nadrzędnym interesem spajającym całą tę
społeczność, ponad wszystkimi konfliktami, jest zinstytucjonalizowana łagodność,
gwarantująca trwałą rozkosz (lecz i trwałą frustrację) odroczenia spełnienia,
wyrażającą się w nietykalności córek. Jeśli oralna sublimacja libido i w efekcie
eliminacja aktów seksualnych z życia zbiorowości, przynajmniej w poprzek granicy
oddzielającej studentów od wykładowców, ma być trwała i pewna, konieczne są
gwarancje bezpieczeństwa dla tych, którzy nie dopuszczają się występku głównego.
W bardzo szerokich granicach wyznaczonych przez tabu kazirodcze oraz zasadę
słabości dopuszczalne są w zasadzie wszelkie zachowania i strategie libidinalne,
łącznie z zastępczą perwersją dyskursu analitycznego. Gdyby tak nie było, łatwo
dochodzić by mogło do desperackich i straceńczych naruszeń tabu i związanych z
tym niepokojów. Gdy jednak nie ma ryzyka wykluczenia ze społeczności
akademickiej za drobne przewinienia lub bezpłodność, nie ma też okazji do
manifestowania zachowań zaburzonych, do których zachętą jest przede wszystkim
sytuacja, gdy człowiek, jak to się powiada, nie ma już nic do stracenia.
Tęsknota za przywództwem
Dyscyplina libidinalna mogłaby zostać osiągnięta w sposób bardziej, zdawałoby
się, naturalny, poprzez silne przywódzwto. Ale właśnie osobliwością akademii jet
brak przywództwa, a raczej słabe przywództwo - obsadzające tymczasowo i w
funkcji jawnie zastępczej wyobrażone przywództwo autentyczne, w którym można by
jawnie czcić własne wyidealizowane ego. Tajemnica braku autentycznego
przywództwa (czyli wyobrażonego idealnego ego zbiorowości) tkwi w wysokim
poziomie abstrakcji akademickiej więzi społecznej i struktury akademii. Jej
rzeczywistość jest rzeczywistością wyobrażenia - akademia jest ciałem
wyobrażonym i każda postać dojmującej realności (w tym realność silnego
przywództwa) zadawałaby kłam, podważałby tę jej abstrakcyjną naturę. Silne
przywództwo oznaczałoby realną siłę przeciwstawną wysublimowaniu i, by tak
rzecz, eteryczności świata akademickiego, prowadziłoby więc do jego destrukcji.
Nie znaczy to jednak, że akademia może się obyć w ogóle bez pewnych imaginacji
przywództwa, bez ideału ego i projekcji swej psychiki zbiorowej. Sądzę, że
najbardziej konsekwentny ideał, jaki spotykamy w zbiorowych marzeniach
społeczności akademickiej, łączy cechy zakazanej córki-studentki i władającego
haremem byłych studentek ojca-wykładowcy. Taką postacią, Gradivą Akademii, jest
kobieta-profesor, obdarzona insygniami akademickiej pozycji, lecz jednocześnie
młoda i piękna, pożądana przez kolegów oraz studentów i niedotykalna dla obu
tych grup. Jako taka posiada ona władzę nad wszystkimi mężczyznami (co jest
naczelnym atrybutem przywództwa), a pośrednio - poprzez zawiść jaką wzbudza -
również nad kobietami. Oczywście zachodzi tu inwersja libidinalna:
ojciec-wykładowca czcząc swój ideał i wyobrażając go sobie w roli przywódcy
zmienia jego płeć, by móc go pożądać. Z analogiczną inwersją mamy do czynienia w
kulcie religijnym, gdy postacie bogiń wypierają męskie obiekty kultu.
Sublimacja i transformacja oralna energii libidinalnej
Przestrzeń społeczna akademii jest areną najbardziej bezpośredniej sublimacji
popędów w sens kulturowy; płodność dyskursywna jest bowiem właściwą aktywnością
członków tej społeczności. Jak już wiemy, głównym popędem, który ulega tu
przekształceniu i spożytkowaniu, jest libido kazirodcze. Zostaje ono
przekształcone w dyskurs, zwłaszcza w jego formy perwesyjne: refleksyjne,
aluzyjne, tak czy inaczej intrygujące i uwodzicielskie przez swą retorykę.
Również jednak ogólne pretensje wychowawcze, nieobce akademii, będąc
rozszerzeniem stosunków między rodzicami a dziećmi poza granicę ich właściwości
(gdyż studenci nie są już dziećmi) mają charakter gry kazirodczej, w której
libido zjawia się pod postacią władzy wychowawczej: studenci nie mogąc być
dotykani zostają niejako przebrani za niedotykalne z natury dzieci i podlegają
odtąd dozwolonym czynnościom wychowawczym, czyli molestowaniu pedagogicznemu.
Oczywiście jest to tylko jeden z aspektów złożonych stosunków łączących
wykładowców z ich podopiecznymi. Przede wszystkim mają tu miejsce reminiscencje
struktur zbiorowości pierwotnej (np. totemicznej), z ich obrzędami inicjacyjnymi
i rytuałami przejścia. Nie należą one jednak wprost do interesującej nas tutaj
akademickiej ekonomii libidinalnej.
Bezpieczna i odrealniona (abstrakcyjna) przestrzeń akademicka nosi cechy
infantylne. Zasada rzeczywistości dochodzi w niej do głosu z oporami i z
opoźnieniem, a rozkosz oralna jest prawie zawsze bezpośrednio dostępna.
Wypowiedź nigdy nie jest przerywana i nic nie ogranicza jej formy ani treści.
Swoboda mowy, zmitologizowana w dyskursie wolności nauki, rekompensuje osobliwą
seksualną ascezę tej wspólnoty. Ta rekompensta oralna jest tak pełna, że
właściwie traci rację bytu wszelkie wyparcie Erosa, czego dowodem jest swoboda
dyskursu analitycznego i jego anarchicznych czy feministycznych transformatów.
Akademia jako infantylne marzenie, sen na jawie, byt wysublimowany i wolny od
ciężaru realności, jest zupełnie bezbronna w przestrzeni społecznej. Aby
zachować swój status infantylnego azylu, wolnego od cielesnego Erosa, ale i od
znoju regularnej pracy, akademia broni się adresowanymi do świata zewnętrznego
apodyktycznymi narracjami etosu naukowego, autonomii i służby publicznej. Jeśli
nie pretenduje ona do autentycznej władzy i znaczenia, w zaciszu radując się
zdobyczami swej ekonomii libidinalnej, narracje te są wystarczającą strażą
akademickiego spokoju. Uwodzenie córki, sen o Gradivie, rozkosz oralna i miraże
sławy wypełniają spokojne dni akademii. Mijają one w rytmie rutynowych
zaspokojeń zastępczych - powtórzeń marzenia sennego lub wspomnień dzieciństwa, w
bezpiecznej odległości od realności walki o byt i konkurencji
libidinalno-ekonomicznej.
Strukturą marzenia akademickiego rządzi nieuchwytny i nieuświadomiony element
ruchomy, ślepa plamka nieświadomości śnienia, której alegorią w mitologii tej
zbiorowości jest postać Wielkiego Uczonego albo jeszcze bardziej abstrakcyjna
Prawda. Wielki Uczony jest z reguły nieobecny, bo jest martwy lub jest za
morzem. Podobnie z Prawdą, która jest zawsze przed nami. Świadomość historyczna,
to sumienie plemienia uczonych, rozpamiętuje śmierć Wielkiego Uczonego w
wieczystej Interpretacji. Rytuał interpretacyjny dezawuuje grzech współczesnych
Wielkiemu Uczonemu, którzy go niedocenili (zabili), by następnie przywrócić go
do życia przez pełną czci pamięć i Zrozumienie. Dygresja ta odwodzi nas jednakże
od głównego tematu.
Eros perwersyjny akademii
Bezpieczeństwo libidinalne i alibi, jakie daje akademii infantylny status
nierealnego snu sprawia, że (jak to we śnie) może ona pozwolić sobie na znaczną
dozę symbolicznej perwersji. Symbolicznej, gdyż, jak to już podkreślaliśmy w
rzeczywistości cechuje ją znaczna asceza obyczajowa, podoprządkowana zasadzie
łagodności.
Istotą perwersji akademickiej jest brak hamulców w czerpaniu rozkoszy z
mówienia i mimiki. Ściśle rzecz biorąc jest to nie tyle perwersja oralna, ile
ogólniejsza perwersja twarzy i gestu. Organizacja akademii podporządkowana jest
wymogom praktyk oralnych: wykładu, głośnej lektury, rozmowy seminaryjnej,
egzaminu, narady oraz spożywania posiłków. Czynności związane z produkcją
(pracą), rytuały restrykcyjno-represyjne oraz wszelkie inne zaspokojenia, jakim
może oddawać się wspólnota, są tu zawsze na dalszym planie. Aktywność wyczerpuje
się prawie całkowicie w mowie, będącej celem sama dla siebie, nie zobowiązanej
do wywoływania jakichkolwiek skutków.
Organizacja nader wysublimowanych praktyk oralnych akademii sama nosi cechy
wyraźnie perwersyjne. Jej istotą jest ułatwianie spotkań w zamkniętych
pomieszczeniach. Jedne z nich są prawie publiczne, jak wykłady, inne półintymne,
jak seminaria, jeszcze inne bilateralne i dominacyjne, jak konsultacje i
egzaminy. Spotkaniom tym towarzyszy ukryta cyrkulacja pieniądza oraz złożona
struktura wymian i gratyfikacji symbolicznej, w której główną rolę odgrywają
oceny dawane w zamian za narcystyczną satysfakcję oglądania powtórzenia własnej
praktyki oralnej w wykonaniu podporządkowanego nam (np. w sytuacji egzaminu)
obiektu. Analogiczne zjawiska perwersji oralnej spotkamy oczywiście również w
innych zbiorowościach, jak wojsko czy szpital, ale te zinstytucjonalizowane
społeczności jako realne (choćby dlatego, że w ich rutynach biorą udział martwe
ciała) mają więcej możliwości, by podporząkować sobie swoje obiekty. Na pytanie,
jak dochodzi do tego, że iluzorycznej, infantylnej i słabej akademii udaje się
tak skutecznie trwać w swoich praktykach, unikać pracy i uzyskiwać coraz to nowy
kontyngent obiektów, a w tym ogromną liczbę młodych kobiet, odpowiedzi
dostarcza, jak sądzę, sama natura właściwej akademii gospodarki libidinalnej i
wspierającej ją struktury sumienia akademickiego.
Rzesze przyciągane są przez eteryczną i zamkniętą skądinąd w sobie akademię
poczuceim bezpieczeństwa, jakie ona zapewnia. Zasada łagodności i bezpieczeństwo
libidinalne wywiera nieodparty kojący urok, zwłaszcza na rozgorączkowaną
młodzież, której potrzebne jest towarzystwo Erosa słabego i delikatnego,
odpowiadającego jej nieuświadamianej delikatności uczuć. Możliwość przedłużenia
dzieciństwa w otoczeniu przełożonych, ze strony których nie trzeba obawiać się
molestowania innego niż oralne (i to raczej zakamuflowanego) jest wielką
atrakcją, jaką akademia oferuje młodej części społeczeństwa. Ten balsamiczny i
terapeutyczny efekt stanowi w moim przekonaniu najważniejszy pożytek
współczesnego uniwersytetu i słuszny powód do dumy.
Najbardziej bezpośrednią, rzec by można infantylnie szczerą ekspozycją
sumienia akademickiego a jednocześnie ucieleśnieniem całej
nieodpowiedzialności, czyli infantylizmu akademickiej praktyki oralnej i
produkcji symbolicznej jest właśnie analiza. Jestem tylko filozofem. Nie znam
się na analizie. Chciałem jedynie najlepiej jak potrafię złożyć jej należny
hołd, spełniając tę narcystyczną czynność oralną, której byliście Państwo
niemymi świadkami.
|