Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home

Jan Hartman

Energia libidinalna a moralność akademicka

Przystąpieniu do dyskursu psychoanalitycznego towarzyszy dreszcz emocji, tej samej, która zapowiada każdą perwersję. Moje wystąpienie jest filozoficzne i dlatego jego głównym tematem musi być to, co jest w nim nietematyzowalne i nieustannie dewiujące ku marginesowi. Tematem filozoficznym mojego wystąpienia jest mianowicie perwersyjność, przetrwała, choć uznana społecznie, przewrotność mowy analitycznej, a ściśle: jej każdorazowej trawestacji, której jedym z niezliczonych przykładów jest niniejsza wypowiedź; analiza bowiem nie ma żadnych centralnych paradygmatów należących do tekstu głównego kultury, reprodukuje się zaś właśnie przez trawestujące, czasem wręcz ironiczne, przedrzeźniające powtórzenia. Takie jak ten mój wywód als ob, będący tylko filozofa nieodpowiedzialną zabawą z analizą, próbą jej doświadczenia.

Tak, analiza nie potrafi żyć inaczej niż jako kontrdyskurs, estetyczny skandal, nieco egzaltowane marginale. Przetwarzając każdy sens kulturowy w ekspijację tego, co przez jego symbolikę przesłonięte i wyparte, nurza się nieuchronnie i ku najwyższemu własnemu wstrętowi w otchłani toposów brudnego demaskatorstwa. Analityk miota się jak w szklanej klatce - jego całkowicie już zaakceptowane poczynania krytyczne i terapeutyczne zawdzięczają swoją siłę oddziaływania i legalność całokształtowi tych samych mieszczańskich i akademickich uwarunkowań, których krytyka dotyczy; inaczej mówiąc analityk jest dłużnikiem miasta i uniwersytetu, wstydząc się tego, tak samo jak artysta wstydzi się swego mecenatu. To miotanie się, w którym potwierdza się niechciana (jak każda!) rola społeczna i dyskursywna symbolizuje w historii psychoanalizy pewien na wpół bezwiedny gwałtowny gest Freuda. Oto pewnego razu Freud porwał jedną z figurek ze swej kolekcji i rzucił nią w gablotę stojącą w pokoju. Oczywiście już w trakcie tej czynności wiedział, że figurką płaci cenę uwiarygodnienia pewnej analizy, do której przeprowadzenia posłuży mu ten właśnie autobiograficzny przykład. Mój tekst też jest rzuceniem figurki.

Powierzchowna skandaliczność dyskursu analitycznego w istocie jest prawdziwym skandalem. Analiza nie odziera kultury z jej sensu i nie demaskuje jego przedsensownych, biologicznych i nieświadomych uwarunkowań, lecz przeciwnie - obrazuje emotywno-symboliczną genealogię sensu oraz solipsystyczny dramat jego powrotu ze sfery publicznej do psychiki jednostkowej. Opowieść o sensie kultury, opowieść opowiadająca się zawsze za biednym człowiekiem jednostkowym, za skołataną egzystencją źle radzącą sobie z własną zdolnością rozumienia i symbolizowania, nie może znaleźć dla siebie żadnej godnej mównicy ani ambony. Nie ma analizy oficjalnej ani analizy na serio, wolnej od małego skandalu. I to jest właśnie ów jej prawdziwy skandal.

Będę więc mówił niemożliwe o niemożliwości analizy, o ile miałaby ona znaczyć coś poważnego i pokrywającego się z sobą samym w pełnym poczuciu i afirmacji własnej tożsamości jako dykursu - będę to mówił w jedyny dostępny sposób, jakim jest udawanie analizy. Będę pokazywał, a nie rozważał; nie zajmę pozycji w centrum własnego dyskursu, lecz poza nim, wymiatając go jakby ze swych zasobów pojęciowych i językowych. Będę więc wypowiadał całkowicie redundantny naddatek, bez którego wszycy dokonale by się obeszli, tak jak przed 25 stuleci obchodziliśmy się bez analizy, która zresztą - zwłaszcza biorąc pod uwagę jej scjentyczne pretensje - sama miała niczego nie zmienić w kulturze. Jako filozof będę więc mówił rzeczy niepotrzebne. Będę tylko głośno skandalizował i spazmował głosem umierającej analizy, odchodzącej wraz z całym starym dobrym światem. Do kogo kierować tę skargę na sponiewieranie analizy? Oczywiście do akademików. Bo będąc częścią świata akademickiego, psychoanaliza żyje tak naprawdę z niego i dla niego, a jej głos i tak zawsze do niego jest kierowany. Jej najgłębszą może potrzebą jest słowne przetworzenie skrytych pragnień ludzi akademickich, autoterapia i relaksacja wmawiająca, że nauka jest ostatnią przestrzenią, gdzie jeszcze da się żyć, gdyż wolno w niej powiedzieć wszystko.

 

Struktura sumienia akademickiego

Swoboda stosunków w obszarze akademii sprawia, że niewiele jest treści represjonowanych, które muszą być interioryzowane w psychice jednostki akademickiej jako samo-karząca instancja sumienia. Złagodzona, zrelaksowana postać sumienia, cechująca ego wchodzące w funkcje i role akademickie, zachowuje przede wszystkim ów ogólny fundament sumienia będący pierwotnym tabu: zakaz kazirodztwa, a dokładnie nietykalność córek. Powtórzenie relacji ojciec - córka w zluzowanej i nieformalnej, często wprost właśnie familiarnej strukturze instytucjonalnej: wykładowca - studentka jest bardziej powtórzeniem terapeutycznym niż neurotycznym. Istotą bowiem tego odtwórczego stosunku akademickiego jest jego tymczasowość i rozwiązywalność, w odróżnieniu od sztywnej i nieusuwalnej relacji ojcostwa. Dzięki temu, że student przestaje być kiedyś poddany władzy wykładowcy-rodzica, staje się legalnym obiektem, i to zachowującym ślady tej atrakcyjności, którą posiada potomstwo biologiczne. Rozkosz dostarczana przez wyobrażenie uwolnienia od tabu kazirodczego jest podstawą więzi akademickiej i nagrodą scalającą tę zbiorowość. Jej uzewnętrznieniem jest podstawowe prawo moralności akademickiej, stanowiące, iż studentki są nietykalne, lecz po ukończeniu przez nie studiów stosunki z nimi stają się legalne. Relacje te ucieleśnia najpełniej wzorowy romans akademicki polegający na czystej miłości wykładowcy i studentki, potwierdzonej legalnym małżeństwem po ukończeniu przez nią studiów. Z lekka wstydliwa apoteoza takich ekscytujacych wydarzeń towarzyskich najlepiej przekonuje nas o naturze dokonującej się tu transakcji libidinalnej.

Żywym źrodłem rozkoszy akademickiej jest więc świadomość bezsilności tabu kazirodczego poza granicą wyznaczoną czasem uwięzienia kobiet w roli córek-studentek. Po rytualnym wyzwoleniu, ukończeniu studiów, tabu przestaje działać, a córki stają się wolnymi kobietami, do których mężczyźni akademiccy mają pełny i nie obciążający sumień dostęp. To przetworzenie i zluzowanie zakazu kazirodztwa jest pierwszym wymiernym zyskiem psychicznym, jakiego dopracowała się akademia.

Drugą, obok nietykalności studentek-córek, zasadą funkcjonalną moralności akademickiej, służącą jako gwarancja tej pierwszej, jest zasada słabości. Wymagana w społeczności akademickiej słabość polega na ogólnej łagodności, subordynacji, wyrozumiałości i obliczalności zachowania, które gwarantują - jako szczególnie kulturalne obejście - bezpieczeństwo całej wspólnoty i swobodne praktykowanie rozkosznej gry z tabu kazirodzczym, z zachowaniem pewności, że nie wydarzy się nic drastycznego. Zasada słabości ma też głębsze znaczenie, czyniąc z akademii komfortową przestrzeń bezpieczeństwa libidinalnego, o czym mowa będzie dalej.

Wreszcie trzecią zasadą składającą się na sumienie akademickie jest oralna płodność zastępcza. Zastępcza praktyka oralna, nawet udramatyzowana w scenach dominacji lub przemocy, jak wykład, a zwłaszcza egzamin, z jednej strony manifestuje płodność i libidinalną gotowość wydających złożone sekwencje wydźwięków mężczyzn akademickich, a z drugiej niesie w sobie powtarzany wciąż komunikat, że do akcji cielesnej nie dojdzie. Słowotok akademicki nie jest więc impotentnym surogatem czynności seksualnej, lecz raczej manifestacją libido - tym groźniejszego i płodniejszego, że poddanego odraczającej spełnienie kontroli ego. W rezultacie libidinalna ekonomia przestrzeni akademickiej jest niesłychanie oszczędna, żeby nie powiedzieć ascetyczna. Trudno znaleźć zbiorowość funkcjonalną oferującą tak mało seksualnego spełnienia swoim członkom jak społeczność wykładowców; odpowiednio do tego charakteryzuje się też ona wyjątkowo silnym napięciem libidinalnym.

 

Akademia przestrzenią bezpieczeństwa libidinalnego

Płodność oralna, rozszerzona na aktywność pisarską, jest zasadą ustalania hierarchii w strukturze zbiorowości akademickiej. Najpłodniejsi, czyli mówiący i piszący najwięcej, są predestynowani do pełnienia ról uprzywilejowanych, a ci, którym brak potencji oralnej (a ściśle: daktylo-oralnej) są karani marginalizacją. Nigdy jednak nie są karani wykluczeniem, jakkolwiek kardynalne przestępstwo przeciwko płodności, czyli plagiat, czasem spotyka się z represją. Nawet naruszenie tabu nieczęsto kończy się banicją, co zresztą tłumaczy się łatwo zluzowaniem i częściowym unieważnieniem tabu kazirodczego w interesującym nas obszarze. Pierwotnej sile tabu akademia przeciwstawia bowiem zobiektywizowaną i uzewnętrznioną w jej strukturze społecznej zasadę słabości, czyli bezpieczeństwo libidinalne. Nadrzędnym interesem spajającym całą tę społeczność, ponad wszystkimi konfliktami, jest zinstytucjonalizowana łagodność, gwarantująca trwałą rozkosz (lecz i trwałą frustrację) odroczenia spełnienia, wyrażającą się w nietykalności córek. Jeśli oralna sublimacja libido i w efekcie eliminacja aktów seksualnych z życia zbiorowości, przynajmniej w poprzek granicy oddzielającej studentów od wykładowców, ma być trwała i pewna, konieczne są gwarancje bezpieczeństwa dla tych, którzy nie dopuszczają się występku głównego. W bardzo szerokich granicach wyznaczonych przez tabu kazirodcze oraz zasadę słabości dopuszczalne są w zasadzie wszelkie zachowania i strategie libidinalne, łącznie z zastępczą perwersją dyskursu analitycznego. Gdyby tak nie było, łatwo dochodzić by mogło do desperackich i straceńczych naruszeń tabu i związanych z tym niepokojów. Gdy jednak nie ma ryzyka wykluczenia ze społeczności akademickiej za drobne przewinienia lub bezpłodność, nie ma też okazji do manifestowania zachowań zaburzonych, do których zachętą jest przede wszystkim sytuacja, gdy człowiek, jak to się powiada, nie ma już nic do stracenia.

Tęsknota za przywództwem

Dyscyplina libidinalna mogłaby zostać osiągnięta w sposób bardziej, zdawałoby się, naturalny, poprzez silne przywódzwto. Ale właśnie osobliwością akademii jet brak przywództwa, a raczej słabe przywództwo - obsadzające tymczasowo i w funkcji jawnie zastępczej wyobrażone przywództwo autentyczne, w którym można by jawnie czcić własne wyidealizowane ego. Tajemnica braku autentycznego przywództwa (czyli wyobrażonego idealnego ego zbiorowości) tkwi w wysokim poziomie abstrakcji akademickiej więzi społecznej i struktury akademii. Jej rzeczywistość jest rzeczywistością wyobrażenia - akademia jest ciałem wyobrażonym i każda postać dojmującej realności (w tym realność silnego przywództwa) zadawałaby kłam, podważałby tę jej abstrakcyjną naturę. Silne przywództwo oznaczałoby realną siłę przeciwstawną wysublimowaniu i, by tak rzecz, eteryczności świata akademickiego, prowadziłoby więc do jego destrukcji. Nie znaczy to jednak, że akademia może się obyć w ogóle bez pewnych imaginacji przywództwa, bez ideału ego i projekcji swej psychiki zbiorowej. Sądzę, że najbardziej konsekwentny ideał, jaki spotykamy w zbiorowych marzeniach społeczności akademickiej, łączy cechy zakazanej córki-studentki i władającego haremem byłych studentek ojca-wykładowcy. Taką postacią, Gradivą Akademii, jest kobieta-profesor, obdarzona insygniami akademickiej pozycji, lecz jednocześnie młoda i piękna, pożądana przez kolegów oraz studentów i niedotykalna dla obu tych grup. Jako taka posiada ona władzę nad wszystkimi mężczyznami (co jest naczelnym atrybutem przywództwa), a pośrednio - poprzez zawiść jaką wzbudza - również nad kobietami. Oczywście zachodzi tu inwersja libidinalna: ojciec-wykładowca czcząc swój ideał i wyobrażając go sobie w roli przywódcy zmienia jego płeć, by móc go pożądać. Z analogiczną inwersją mamy do czynienia w kulcie religijnym, gdy postacie bogiń wypierają męskie obiekty kultu.

 

Sublimacja i transformacja oralna energii libidinalnej

Przestrzeń społeczna akademii jest areną najbardziej bezpośredniej sublimacji popędów w sens kulturowy; płodność dyskursywna jest bowiem właściwą aktywnością członków tej społeczności. Jak już wiemy, głównym popędem, który ulega tu przekształceniu i spożytkowaniu, jest libido kazirodcze. Zostaje ono przekształcone w dyskurs, zwłaszcza w jego formy perwesyjne: refleksyjne, aluzyjne, tak czy inaczej intrygujące i uwodzicielskie przez swą retorykę. Również jednak ogólne pretensje wychowawcze, nieobce akademii, będąc rozszerzeniem stosunków między rodzicami a dziećmi poza granicę ich właściwości (gdyż studenci nie są już dziećmi) mają charakter gry kazirodczej, w której libido zjawia się pod postacią władzy wychowawczej: studenci nie mogąc być dotykani zostają niejako przebrani za niedotykalne z natury dzieci i podlegają odtąd dozwolonym czynnościom wychowawczym, czyli molestowaniu pedagogicznemu. Oczywiście jest to tylko jeden z aspektów złożonych stosunków łączących wykładowców z ich podopiecznymi. Przede wszystkim mają tu miejsce reminiscencje struktur zbiorowości pierwotnej (np. totemicznej), z ich obrzędami inicjacyjnymi i rytuałami przejścia. Nie należą one jednak wprost do interesującej nas tutaj akademickiej ekonomii libidinalnej.

Bezpieczna i odrealniona (abstrakcyjna) przestrzeń akademicka nosi cechy infantylne. Zasada rzeczywistości dochodzi w niej do głosu z oporami i z opoźnieniem, a rozkosz oralna jest prawie zawsze bezpośrednio dostępna. Wypowiedź nigdy nie jest przerywana i nic nie ogranicza jej formy ani treści. Swoboda mowy, zmitologizowana w dyskursie wolności nauki, rekompensuje osobliwą seksualną ascezę tej wspólnoty. Ta rekompensta oralna jest tak pełna, że właściwie traci rację bytu wszelkie wyparcie Erosa, czego dowodem jest swoboda dyskursu analitycznego i jego anarchicznych czy feministycznych transformatów.

Akademia jako infantylne marzenie, sen na jawie, byt wysublimowany i wolny od ciężaru realności, jest zupełnie bezbronna w przestrzeni społecznej. Aby zachować swój status infantylnego azylu, wolnego od cielesnego Erosa, ale i od znoju regularnej pracy, akademia broni się adresowanymi do świata zewnętrznego apodyktycznymi narracjami etosu naukowego, autonomii i służby publicznej. Jeśli nie pretenduje ona do autentycznej władzy i znaczenia, w zaciszu radując się zdobyczami swej ekonomii libidinalnej, narracje te są wystarczającą strażą akademickiego spokoju. Uwodzenie córki, sen o Gradivie, rozkosz oralna i miraże sławy wypełniają spokojne dni akademii. Mijają one w rytmie rutynowych zaspokojeń zastępczych - powtórzeń marzenia sennego lub wspomnień dzieciństwa, w bezpiecznej odległości od realności walki o byt i konkurencji libidinalno-ekonomicznej.

Strukturą marzenia akademickiego rządzi nieuchwytny i nieuświadomiony element ruchomy, ślepa plamka nieświadomości śnienia, której alegorią w mitologii tej zbiorowości jest postać Wielkiego Uczonego albo jeszcze bardziej abstrakcyjna Prawda. Wielki Uczony jest z reguły nieobecny, bo jest martwy lub jest za morzem. Podobnie z Prawdą, która jest zawsze przed nami. Świadomość historyczna, to sumienie plemienia uczonych, rozpamiętuje śmierć Wielkiego Uczonego w wieczystej Interpretacji. Rytuał interpretacyjny dezawuuje grzech współczesnych Wielkiemu Uczonemu, którzy go niedocenili (zabili), by następnie przywrócić go do życia przez pełną czci pamięć i Zrozumienie. Dygresja ta odwodzi nas jednakże od głównego tematu.

Eros perwersyjny akademii

Bezpieczeństwo libidinalne i alibi, jakie daje akademii infantylny status nierealnego snu sprawia, że (jak to we śnie) może ona pozwolić sobie na znaczną dozę symbolicznej perwersji. Symbolicznej, gdyż, jak to już podkreślaliśmy w rzeczywistości cechuje ją znaczna asceza obyczajowa, podoprządkowana zasadzie łagodności.

Istotą perwersji akademickiej jest brak hamulców w czerpaniu rozkoszy z mówienia i mimiki. Ściśle rzecz biorąc jest to nie tyle perwersja oralna, ile ogólniejsza perwersja twarzy i gestu. Organizacja akademii podporządkowana jest wymogom praktyk oralnych: wykładu, głośnej lektury, rozmowy seminaryjnej, egzaminu, narady oraz spożywania posiłków. Czynności związane z produkcją (pracą), rytuały restrykcyjno-represyjne oraz wszelkie inne zaspokojenia, jakim może oddawać się wspólnota, są tu zawsze na dalszym planie. Aktywność wyczerpuje się prawie całkowicie w mowie, będącej celem sama dla siebie, nie zobowiązanej do wywoływania jakichkolwiek skutków.

Organizacja nader wysublimowanych praktyk oralnych akademii sama nosi cechy wyraźnie perwersyjne. Jej istotą jest ułatwianie spotkań w zamkniętych pomieszczeniach. Jedne z nich są prawie publiczne, jak wykłady, inne półintymne, jak seminaria, jeszcze inne bilateralne i dominacyjne, jak konsultacje i egzaminy. Spotkaniom tym towarzyszy ukryta cyrkulacja pieniądza oraz złożona struktura wymian i gratyfikacji symbolicznej, w której główną rolę odgrywają oceny dawane w zamian za narcystyczną satysfakcję oglądania powtórzenia własnej praktyki oralnej w wykonaniu podporządkowanego nam (np. w sytuacji egzaminu) obiektu. Analogiczne zjawiska perwersji oralnej spotkamy oczywiście również w innych zbiorowościach, jak wojsko czy szpital, ale te zinstytucjonalizowane społeczności jako realne (choćby dlatego, że w ich rutynach biorą udział martwe ciała) mają więcej możliwości, by podporząkować sobie swoje obiekty. Na pytanie, jak dochodzi do tego, że iluzorycznej, infantylnej i słabej akademii udaje się tak skutecznie trwać w swoich praktykach, unikać pracy i uzyskiwać coraz to nowy kontyngent obiektów, a w tym ogromną liczbę młodych kobiet, odpowiedzi dostarcza, jak sądzę, sama natura właściwej akademii gospodarki libidinalnej i wspierającej ją struktury sumienia akademickiego.

Rzesze przyciągane są przez eteryczną i zamkniętą skądinąd w sobie akademię poczuceim bezpieczeństwa, jakie ona zapewnia. Zasada łagodności i bezpieczeństwo libidinalne wywiera nieodparty kojący urok, zwłaszcza na rozgorączkowaną młodzież, której potrzebne jest towarzystwo Erosa słabego i delikatnego, odpowiadającego jej nieuświadamianej delikatności uczuć. Możliwość przedłużenia dzieciństwa w otoczeniu przełożonych, ze strony których nie trzeba obawiać się molestowania innego niż oralne (i to raczej zakamuflowanego) jest wielką atrakcją, jaką akademia oferuje młodej części społeczeństwa. Ten balsamiczny i terapeutyczny efekt stanowi w moim przekonaniu najważniejszy pożytek współczesnego uniwersytetu i słuszny powód do dumy.

Najbardziej bezpośrednią, rzec by można infantylnie szczerą ekspozycją sumienia akademickiego a jednocześnie ucieleśnieniem całej nieodpowiedzialności, czyli infantylizmu akademickiej praktyki oralnej i produkcji symbolicznej jest właśnie analiza. Jestem tylko filozofem. Nie znam się na analizie. Chciałem jedynie najlepiej jak potrafię złożyć jej należny hołd, spełniając tę narcystyczną czynność oralną, której byliście Państwo niemymi świadkami.

jot@ka