Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home
Jan Hartman

Jan Hartman

Podstawy etyki

[Rozdział drugi książki Bioetyka dla lekarzy, Warszawa: Kluwer 2008]

Słowo „etyka” oznacza świadomość moralną danej społeczności lub filozoficzną refleksję nad moralnością. Tutaj będziemy zajmować się etyką w tym drugim znaczeniu. Celem naszym jednakże nie jest zdanie sprawy z historycznej i teoretycznej rozmaitości koncepcji etycznych, lecz wprowadzenie elementarnego porządku w zakresie pojęć o moralności. Tego rodzaju uporządkowania można dokonać na wiele sposobów. Każdy będzie częściowo arbitralny. W zaproponowanym ujęciu kierujemy się potocznym doświadczeniem moralności, starając się jedynie nieco uściślić i rozwinąć te pojęcia moralne, którymi w naszej kulturze posługujemy się na co dzień.

Dwa wymiary moralności i dwa znaczenia słowa „moralny”

Dziedzina moralna ma dwa wymiary. Jeden wiąże się głównie z powinnością i obowiązkiem. Moralność wzięta w tym znaczeniu wyznaczona jest przez nasze zobowiązania wzajemne, wynikające z tego, że jesteśmy podmiotami moralnymi: istotami rozumnymi i wolnymi, domagającymi się, z racji tego wysokiego statusu bytowego, poszanowania swej nietykalności, wolności, własności i innych praw, poszanowania swej ludzkiej (osobowej) godności. Sfera moralna, w tym wymiarze, to sfera naszych uczynków, podlegających ocenie z punktu widzenia norm określających, co powinno się, a czego nie powinno się czynić. To jednocześnie idealna sfera samych tych norm i psychologiczna sfera ludzkich charakterów, rozważanych pod względem zdolności do dobrego działania (cnót). Prawdę mówiąc, etyka skupia się najczęściej na tak właśnie rozumianej moralności.

W drugim znaczeniu, a jednocześnie w drugim swym wymiarze, moralność to przestrzeń, w której przejawiają się wartości, czyli dobra, których pragniemy i które czcimy. Pożądamy, na przykład, miłości i przyjaźni. Podziwiamy piękno, w tym piękno ludzkich uczynków i charakterów. Chcemy żyć pod rządami sprawiedliwego prawa i przestrzegać dobrych obyczajów. Wszystko to są przykłady idealnych (niematerialnych) dóbr, zwanych często dobrami moralnymi. W owym drugim, szerszym znaczeniu, sfera moralna to najogólniejsza dziedzina idealnych dóbr, czyli wartości, które wynosimy ponad dobra materialne. Nauka o tych wartościach częściowo należy wprawdzie do etyki, ale bardzo często wychodzi poza nią. Na przykład sprawiedliwy ustrój jest oczywistą wartością moralną społeczeństwa, ale zajmujemy się nim zwykle na terenie filozofii polityki, rzadziej zaś w etyce. Trzeba jednak pamiętać, że obie sfery moralne (mówiąc skrótem: działania i wartości) przenikają się wzajemnie i w zasadzie należy rozważać je łącznie. Jeśli często tak się nie dzieje, to z racji niezwykłej rozległości i uniwersalności problematyki etycznej, a także z powodu fluktuacji znaczeniowych słów „moralność”, „moralny” i „etyka”, „etyczny” w różnych językach.

Odnotowana tu dwoistość sfery moralnej jest bardzo dobrze uchwytna w języku angielskim: w odniesieniu do sfery działań i powinności używa się zwykle przymiotnika „etyczny” (ethical), a w odniesieniu do dóbr moralnych przymiotnika „moralny” (moral). W języku polskim słowa „etyczny” i „moralny” nieco konkurują ze sobą i nie ma jasności, co do poprawnego sposobu ich używania. Warto wszelako odnotować, że etycy polscy unikają używania słowa „etyczny” w znaczeniu „moralnie dobry”, „moralny”, „chwalebny”, jak czyni to język potoczny. Ulegając wpływowi potocznej polszczyzny coraz częściej używają jednak słowa „nieetyczny” w znaczeniu „niemoralny”. Wiąże się to z pewną niedogodnością semantyczną (znaczeniową) słów „moralny”, „moralność” w języku polskim. Zawiera się w nich mianowicie pewien archaiczny element obyczajowo-religijny, widoczny zwłaszcza w formie negatywnej („niemoralny”). Element ten wiąże w potocznej świadomości moralność ze sferą obyczajnego zachowania i seksualności; „niemoralny” znaczy przeto głównie „nieobyczajny”. Jest to bardzo niekorzystna inklinacja języka, zważywszy, że niemoralne jest przecież także kłamstwo, kradzież, niedotrzymywanie obietnic, okazywanie lekceważenia innym ludziom i wiele innych występków dnia codziennego. Tymczasem nazywanie ich niemoralnymi jest niezręczne, podobnie jak nazywanie ich, nie mniej religijnie i anachronicznie brzmiącym słowem „grzech”. Wydaje się, że język broni się przed słownictwem moralnym, odzwierciedlając tendencję jednostki do pozostawiania własnych zachowań bez kłopotliwej, niełatwej refleksji i moralnej oceny. Ten stan rzeczy daje do myślenia. Jeśli chodzi o sposób używania słów „moralność” oraz „etyka” przez samych etyków, to „moralność” zwykle rozumie się opisowo, a więc jako konkretny stan norm obyczajowych w pewnej społeczności, natomiast „etyka” oznacza albo refleksję nad moralnością, albo zbiór zasad, które w świetle refleksji, a szerzej: kultury moralnej etyk uważa za obowiązujące (uniwersalnie lub dla pewnej grupy, np. zawodowej), bez względu na faktyczne obyczaje i stan ich przestrzegania.

 

Dobre i złe uczynki

Przypisywać jakimś uczynkom znaczenie moralne znaczy oceniać je jako dobre bądź złe pod paroma względami. Kryteria tej oceny obejmują:

Intencje i motywy działającego, z uwagi na jego stosunek do siebie samego i innych osób, a więc jego dobrą wolę. Czyn jest dobry moralnie, kiedy jego sprawca kierował się życzliwością, szacunkiem do kogoś, poczuciem obowiązku albo poczuciem sprawiedliwości, czyli chciał dobra nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Kto zaś działa wyłącznie z pobudek egoistycznych, innych ludzi używając jako środka dla swoich celów lub wręcz świadomie wyrządzając im szkodę, ten postępuje niegodziwie.

Zalety (cnoty) moralne, które dochodzą do głosu w danym uczynku. Dany postępek uważamy za moralnie dobry, gdy przejawia się w nim roztropność, odwaga, łagodność lub inna zaleta działającego. Uważamy wtedy, że czyn daje świadectwo moralnej wartości spełniającej go osoby, a także daje dobry przykład innym. Dlatego oceniamy go dodatnio, a nawet podziwiamy. Jeśli zaś jakiś czyn wydaje nam się manifestować wady swego sprawcy, np. tchórzostwo albo nieuczciwość, uważamy go za zły. Czyny dobre nie tylko są przejawami cnót swych sprawców, lecz również cnoty te umacniają. Tak na przykład człowiek odważny staje się coraz odważniejszy z każdym odważnym czynem. Dobry uczynek jest więc sam przez się nagrodą dla spełniającej go osoby.

Wartości moralne, które realizowane są przez dany uczynek. Czyn uważamy za chwalebny lub dobry, gdy manifestują się w nim wartości dodatnie; potępiamy zaś takie uczynki, w których wartości te nie dochodzą do głosu, lecz realizuje się w nich jakaś postać zła. Zachodzi tu ścisły związek z cnotą jako kryterium dobrego działania. Zalety działającego związane są bowiem właśnie z umiejętnością realizowania wartości, które nazywamy moralnymi. Oczekujemy więc, że postępowanie człowieka cnotliwego będzie ucieleśniać te wartości, a co najmniej nie będzie wchodzić z nimi w kolizję ani realizować złych „antywartości”, jak egoizm, hipokryzja czy okrucieństwo. Wśród wartości moralnych można wymienić pokój, szacunek wzajemny między ludźmi, respekt dla wolności, równość, sprawiedliwość, uczciwość, spolegliwość, sumienność, odpowiedzialność, praworządność, panowanie prawdy w stosunkach międzyludzkich, odwagę cywilną, życzliwość, troskę i współczucie. Niektóre z tych wartości są trudne do ścisłego ujęcia intelektualnego, niemniej wielu z nas dysponuje rozwiniętą zdolnością ich rozpoznawania, dając tym świadectwo swej kultury moralnej.

Zgodność uczynku z obowiązującymi zasadami postępowania oraz podjętymi zobowiązaniami. Jeśli czyn jest zgodny z prawem i obyczajami (w przypadku osób wierzących również z religijnymi normami zachowania), a także z obowiązkami, które wzięliśmy na siebie, zwykle zasługuje w naszych oczach na aprobatę lub tolerancję. Bywa jednak inaczej, np. wtedy, gdy mimo legalności i obyczajności danego czynu, przebija spoza niego zła wola lub egoizm. Oczekujemy więc zgodności uczynków z innymi jeszcze zasadami, które mają głębszą naturę i są ogólniejsze niż normy obyczajowe i prawne. Ogólne podporządkowanie temu, co być powinno, czyli normatywność moralności jako takiej daje się wyrazić w postaci metazasady moralności: dobro czyń, zła unikaj! Jest to czysto formalne sformułowanie, gdyż nic konkretnie z niego nie wynika. Przypomina co najwyżej, co znaczą słowa „dobry” i „zły”, a mianowicie, że dobrem nazywa się przedmiot miłości i dążeń, a złem jego przeciwieństwo. Większe znaczenie mają zasady choć trochę bardziej określone. Taką zasadą jest wspomniana wyżej dobra wola jako podstawa działania, a także zasada obowiązkowości, czyli posłuszeństwa słusznym nakazom (znaczenie szersze) oraz wykonywania powziętych zobowiązań (znaczenie węższe). Inną taką zasadą jest zasada sprawiedliwości, nakazująca, aby nasze postępowanie każdemu oddawało to, co mu się należy z racji potrzeb, roszczeń wynikających z prawa (np. zawartej umowy), czy też z racji zasług. Widzimy, że zasada sprawiedliwości wykracza swymi wymaganiami daleko poza samą tylko zgodność z prawem (praworządność, legalność) uczynku. Wielką wagę ma też zasadza dotrzymywania umów oraz zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy, jak również fundamentalne zasady o charakterze negatywnym, nakazujące powstrzymywania się od morderstwa, niewolenia, kradzieży, kłamstwa i poniżania innych. Oznaczają one, że moralność i normy moralne chronią nie tylko same cnoty, wartości moralne z cnotami związane (sprawiedliwość, troskliwość itd.) oraz dobrą wolę jako taką, lecz również pewne wartości i dobra fundamentalne, które same przez się nie są natury moralnej w węższym sensie: życie, wolność, własność, prawdę, godność. Jest ponadto niezwykle istotne dla rozumienia moralności, aby dostrzec, że jej zasady chronią wartości, a tylko ubocznie, niejako tytułem przykładu, opisują treść uczynków zakazanych i nakazanych. Dlatego nie da się ich stosować machinalnie (np. „skoro powiedziałeś świadomie nieprawdę, to znaczy, że jesteś kłamcą”), a czym są one ogólniejsze i bardziej bezwzględne, tym trudniej czasami rozstrzygnąć, na czym konkretnie polegać będzie w danym wypadku zastosowanie się do takiej zasady moralnej. Mamy na przykład mocną i uniwersalną zasadę zakazującą nam używania innych osób, nie biorąc pod uwagę ich dobra. Czy pożyczając pieniądze od kolegi naruszam tę zasadę? Trudno powiedzieć. Co więcej, bardzo często nie da się działać w sposób respektujący wszystkie zasady moralne jednocześnie. Trudno na przykład być matką troszczącą się o swoje dziecko, które staje przed sądem i zostaje skazane, a jednocześnie być w stosunku do niego osobą sprawiedliwą i bezstronną, domagającą się słusznej kary dla winowajcy.

Zgodność uczynku z sumieniem. Sumieniem nazywamy właśnie umiejętność kojarzenia konkretnych postępków (zamierzanych bądź już spełnionych) z obowiązującymi nas zasadami. Umiejętność tę posiadamy w różnym stopniu (choć trudno tu o rzetelną samoocenę, a niełatwo też ocenić sumienie innej osoby), niemniej jednak generalnie żywimy przekonanie, że gdy spełniamy czyn, który jest niezgodny z naszym sumieniem (wywołuje wyrzuty sumienia), to jest on moralnie naganny. Wielu z nas tak dalece ufa swojemu własnemu sumieniu jako władzy rozeznań moralnych, że twierdzi nawet, iż o moralnej wartości czynu decyduje wyłącznie jego zgodność z sumieniem. Niestety, nie jest to prawdą, gdyż czyn zgodny z sumieniem sprawcy często bywa nieroztropny, niezgodny z powziętymi zobowiązaniami czy w inny sposób moralnie wadliwy.

Korzystne skutki uczynku. Czyn uważamy za dobry także pod tym warunkiem, że nie prowadzi do niczyjej krzywdy i cierpienia, a wręcz przeciwnie – sprawia, że ktoś osiąga jakąś korzyść biologiczną (bezpieczeństwo, zdrowie), materialną, psychiczną (przyjemność pewnego rodzaju) lub moralną (w sensie realizacji jakiegoś dobra natury duchowej, jak w przypadku uhonorowania, bądź w sensie moralnego zbudowania dobrym przykładem). Najwartościowszym moralnie skutkiem działania jest uratowanie komuś życia bądź zdrowia. Dużą wagę przywiązujemy też do uczynków mających wartość wychowawczą (dobrego przykładu) i dydaktyczną. Ze względu na to, że jesteśmy istotami rozumnymi, zdolnymi planować swoje działania i przewidywać ich skutki, oczekujemy od siebie samych i od innych, że tak właśnie będziemy czynić. Pewne wartości moralne i zalety (cnoty) są specjalnie związane z tym oczekiwaniem. Są to roztropność (zdolność stosownego doboru środków do celu) i odpowiedzialność (zdolność do wykonywania zobowiązań oraz do naprawiania wyrządzonych szkód). Nie przypisujemy natomiast tak wielkiej wartości samej skuteczności naszych działań jako takiej. Zalet w rodzaju zaradności czy ogólnej sprawności działania, choć nie są błahe, zwykle nie traktujemy jako moralnych. Są jednak z moralnością związane. Z uwagi na moralne znaczenie następstw naszych uczynków (głównie świadomych i wolnych, ale nie wyłącznie!) formułujemy ważne pryncypium moralności, a mianowicie (wspomniane już) pryncypium zadośćuczynienia za wyrządzone przez nas szkody i krzywdy.

W związku z wymienionymi kryteriami moralności należy dodać, co następuje.

1. Żadne kryterium moralnej wartości czynu nie jest niezależne od pozostałych – ani logicznie, ani faktycznie. Czyn, który spełnia tylko jedno albo dwa spośród nich (jeśli to w ogóle możliwe), nie jest w pełni wartościowy moralnie. Tym samym każda teoria moralności, która absolutyzuje jedno z kryteriów (np. głosząc, że czyn moralnie dobry, to wyłącznie taki, który prowadzi do maksymalnie korzystnych skutków) jest dogmatyczna i jednostronna, a przez to fałszywa (a może nawet niemoralna). Można też powiedzieć, iż przykładanie do własnych czynów jednego tylko kryterium moralności, wystawia złe świadectwo moralne działającemu. Jest tak zwłaszcza w przypadku kogoś, kto sądzi, że aby postępować dobrze, wystarczy nie łamać prawa i obyczajów. Podobnie jest jednak, gdy ktoś rozgrzesza się ze swych uczynków i uchyla od odpowiedzialności za ich złe skutki tylko dlatego, że w momencie podejmowania działania uważał swoje działanie za moralnie słuszne (tj. działał w zgodzie ze swym sumieniem).

2. Nie ma pełnej społecznej zgody co do zakresu moralności ani co do wagi poszczególnych kryteriów moralności. Występują tu również różnice kulturowe, tak jak w dziedzinie obyczajów. Nie ma zwłaszcza zgody, co do tego, jakie czyny podlegają ocenie moralnej. Etycy prawie zawsze sądzą, że każdy czyn, ze względu na to, że może przynieść niepożądane skutki, jest przynajmniej potencjalnie moralnie znaczący (nieneutralny). Większość ludzi uważa jednak, że z moralnością wiążą się tylko istotne postępki w relacjach z bliskimi i przyjaciółmi oraz czyny wchodzące w konflikt z prawem, obyczajem bądź religią. Wielu ludzi nie przypisuje znaczenia moralnego uczynkom drobnym i pozbawionym konkretnego adresata, jak np. wyrzucenie śmieci w lesie. Refleksja moralna wśród szerszych kręgów społeczeństwa w ogóle nie jest zbyt rozwinięta, o czym świadczy ubóstwo potocznego języka moralnego. Słowa tak podstawowe dla moralności jak „cnota”, „grzech”, „występek”, „zasługa”, a nawet sama „moralność” brzmią nieco anachronicznie i uroczyście, kojarząc się z religią. Język potoczny musi zadowolić się zwrotami w rodzaju „porządny człowiek” czy „zrobić komuś świństwo”. W zasadzie, czym większa jest czyjaś kultura moralna, tym bogatszy jego język w mówieniu o moralności i tym większa świadomość, że moralność nie redukuje się do posłuszeństwa prawu, obyczajom i religii. Wrócimy jeszcze do tej kwestii.

3. Zasady moralne mają charakter formalny. To, co moralnie dobre (bądź złe) nie daje się ująć po prostu przez opis pewnych zachowań. Zachowania bowiem są pewnymi faktami (np. „włożył rękę do cudzej kieszeni i wyjął stamtąd portfel”), a z żadnych twierdzeń o faktach nie daje się wyprowadzić postulatów, wskazujących na powinność. Inaczej mówiąc, z opisu żadnego stanu rzeczy nie wynika jego ocena. Wyjmowanie ludziom portfeli z kieszeni jest złe wtedy, gdy jest kradzieżą i dlatego, że jest kradzieżą, czyli naruszeniem własności. Nie sam fakt umieszczenia gdzieś ręki o tym stanowi, lecz całkiem idealny, „niewidzialny” fakt moralny, którym jest dokonanie zamachu na cudzą własność. Jeśli się to rozumie, to nie oczekuje się pełnego kodeksu moralnego, mówiącego nam, co wolno, a czego nie wolno robić, tzn. jakie konkretnie, empirycznie zdefiniowane, zachowania są dobre, a jakie złe. Człowiek wrażliwy moralnie wie, że nie życie moralne jest trudne, a nie łatwe. Byłoby zaś łatwe, gdyby moralna dobroć polegała wyłącznie na posłuszeństwie jednoznacznym i nie wchodzącym ze sobą w kolizje normom. Tymczasem normy moralne wchodzą ze sobą w kolizje, a nawet jeśli tak w danym wypadku nie jest, to i tak wcale nie jest łatwo się do nich stosować. Kierowanie się normami moralnymi wymaga przede wszystkim rozumienia – powtórzmy – iż nie może to być żadne machinalne stosowanie reguł działania. Ponadto wymaga rozumienia, że w sformułowaniach praw moralnych występują elementy opisów działań, lecz faktycznie chodzi w nich o wartości, nie zaś zakazane lub nakazane czynności o pewnych znamionach faktycznych. Tak na przykład zakaz kradzieży – oczywista norma moralna – nie jest sumą jakichś potencjalnych opisów aktów w rodzaju „włamanie się do cudzej piwnicy i wyniesienie stamtąd roweru”, lecz wezwaniem do poszanowania wartości, jaką jest własność. Normy moralne nie są więc materialne (nie dotyczą stanów rzeczy i faktów). Zwykle nie są też bezwyjątkowe. Może łatwo się zdarzyć, że z powodu szczególnych okoliczności zabranie czegoś bez pozwolenia nie będzie kradzieżą, a może się też zdarzyć, że ktoś coś ukradnie, lecz z jakiegoś powodu będzie usprawiedliwiony. Absolutny charakter mają normy odnoszące się do ogólnej intencji działania. Są one jednak raczej postulatami dla nas samych jako podmiotów działania, niż kryteriami pozwalającymi ocenić postępowanie innego człowieka. Mimo to są bardzo ważne, a czasem stanowią wręcz cząstkową definicję moralności. Tak jest z przykazaniami: „bierz odpowiedzialność za swe czyny!”, „nie składaj przysięgi w złej wierze!”, „dąż do wykonania sprawiedliwie zawartych umów!”, „nie wyrządzaj ludziom krzywdy!”, „naprawiaj wyrządzone przez siebie szkody!”, „pomagaj bliźniemu w potrzebie!”, „wystrzegaj się egoizmu!”, „nie używaj ludzi do swych celów, ignorując ich dobro!”, „bądź bezstronny w postępowaniu z innymi i ocenianiu!”, czy też „wykonuj swoje obowiązki!”. Formułowanie tego rodzaju norm pomaga nam postępować dobrze, ale niczego nie gwarantuje. Żeby sobie pomóc w niełatwej orientacji moralnej, zadajemy sobie pytania o stosunek zamierzanych przez nas działań do takich czy innych norm moralnych. Jak wiadomo, najskuteczniejszym probierzem moralnej wartości naszych zamiarów jest przyłożenie do nich miary empatii, wedle reguły „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” lub (w uogólnionym i doskonalszym sformułowaniu): „czyń to, co chciałbyś, aby ludzie wzajem sobie czynili”, ewentualnie: „postępuj wedle reguły, co do której chciałbyś, aby stała się regułą powszechną”. Nie należy wszelako sądzić, że metoda ta jest niezawodna. Często nie wiadomo dobrze, jaka jest właściwie reguła, pod którą podpada planowane przez nas działanie, a poza tym nie jest prawdą, że ludzie powszechnie zgadzają się co do tego, co jest dobre, a co złe i że zawsze to samo uważają za dobre bądź złe dla siebie samych.

Dobre uczynki są albo wykonaniem obowiązku albo zasługą, czyli czynem nadobowiązkowym. W każdym wypadku dobry uczynek jest dobrodziejstwem, czyli uczynieniem dobra. Czynienie zła z natury rzeczy nie może być niczyim obowiązkiem. Złe uczynki są naruszeniem obowiązku, bądź uczynieniem komuś krzywdy (niesprawiedliwym przysporzeniem cierpień) lub szkody (przysporzeniem strat), naruszeniem czyichś praw (zniewoleniem, okradzeniem) albo też niesłusznym pohańbieniem kogoś (poniżeniem, obrazą, kompromitacją). Zazwyczaj czyn niemoralny podpada pod kilka wymienionych kategorii. Należy przy tym dodać, że nie każda przykrość wyrządzona komuś jest krzywdą w sensie moralnym, gdyż np. słuszna i sprawiedliwa kara, wymierzona przez uprawnioną do tego osobę, jest przykrością, lecz nie krzywdą ani szkodą. Hańbę zaś często sprowadzamy na siebie sami, przez nasze złe uczynki. Popełnienie występku szkodzi osobie, której dotyczył dany czyn, ale również sprawcy czynu. Czyni ją bowiem winną, czyli właśnie hańbi. W odróżnieniu od niesłusznego pohańbienia, polegającego na poniżaniu, obrazie, obmowie, hańba winy jest realna i trwa tak długo, jak długo winny nie naprawi swej winy.

Zło domaga się kary i zadośćuczynienia, a gdy ono nastąpi, to zwykle także wybaczenia. Warunkiem przezwyciężenia zła moralnego jest żal i poruszenie sumienia, pozwalające dostrzec własny zły uczynek i cudzą krzywdę przez siebie zawinioną, skrucha i zadośćuczynienie, a końcu przebaczenie przez osobę skrzywdzoną (to ostatnie w pewnych okolicznościach może być moralnym obowiązkiem). Niestety, ci, którzy czynią wiele zła, bardzo rzadko zdolni są przejąć się tym, a tym bardziej naprawić to zło. Osoby, które mają wrażliwe sumienia, odwagę przyznania się do winy i dość determinacji, by zadośćuczynić za popełnione złe uczynki, są z reguły osobami moralnie szlachetnymi, bardzo rzadko dopuszczającymi się przewin. To wielki paradoks moralności: skrupuły moralne mają nie ci, którzy mieć je powinni najczęściej.

Często zdarza się, że nie możemy uniknąć uczynienia zła. Zaniedbujemy przyjaciół, mówimy nieprawdę, nie do końca wykonujemy swoje zawodowe powinności. Często po prostu nie da się inaczej. Czyniąc jedno, nie zdołalibyśmy uczynić czegoś innego, jeszcze ważniejszego. Albo też wykonując swą powinność, ściągnęlibyśmy na siebie kłopoty, na które nie zasługujemy. Wszystko to nie znaczy to jednak, że w owych sytuacjach, gdy „nie możemy inaczej”, gdzie „nie ma idealnych rozwiązań” jesteśmy zwolnieni z odpowiedzialności moralnej. Bynajmniej – życie moralne jest zawikłane i zawsze naraża nas na winę. Zdolność do poczucia winy jest zaś wyjątkowym probierzem naszej doskonałości moralnej.

 

Moralność a prawo i obyczaj

Większość ludzi nie zastanawia się nad swoimi uczynkami w sposób angażujący abstrakcyjne pojęcia etyczne, o których tu wciąż mówimy. Postępują tak, jak dyktuje im serce, przykład innych albo rada kogoś mądrzejszego. Najczęściej jednak po prostu starają się czynić to, co dozwolone, co przyjęło się czynić i co uznawane jest w ich społeczności czy środowisku za obowiązujące, dobre, słuszne czy po prostu normalne. W bardziej zaawansowanych społeczeństwach już przed kilkoma tysiącami lat zaczęły działać, obok norm obyczajowych, specjalnie skodyfikowane i promulgowane (ogłoszone) normy prawne. Były one na ogół zbieżne z tradycyjnymi zwyczajami, ale zawierały ponadto pewne korekty, uściślenia oraz precyzyjne określenia sankcji, a więc kar za złamanie danego przepisu prawa. Z czasem, wraz z przyrostem liczby szczegółowych przepisów prawa, częstokroć arbitralnych i umownych, coraz bardziej poszerzał się rozziew między niepisanym prawem zwyczajowym a owym spisanym i ogłoszonym przez władzę państwową lub religijną prawem stanowionym. Mimo tego rozziewu, starano się utrzymać między nimi więź. Prawo stanowione czerpało bowiem swój autorytet z prawa zwyczajowego i szerzej – z obyczajowości danej wspólnoty. Dostrzeżenie, że prawo (stanowione) wymaga uzasadnienia, a także uświadomienie sobie, że różne społeczności mają bardzo różne obyczaje i prawa, sprawiło, że powstała potrzeba określenia takich zasad, które obowiązują dlatego i tylko dlatego, że są słuszne (sprawiedliwe), a nie dlatego, że są przyjętym zwyczajem albo prawem. Formułując takie zasady, spontanicznie rozumiano je jako pewnego rodzaju fundamentalne, pierwotne prawo, gdyż taką formę (nakazy i zakazy) mają zarówno obyczaje, jak prawa stanowione.

Fundamentalne prawo miało być podstawą i uzasadnieniem zarówno dla zwyczajów, jak praw stanowionych danej społeczności. Przyjmowano, że owo prawo jest objawione przez Boga albo przez Boga wpisane w naturę człowieka („prawo naturalne”). Dopiero w czasach nowożytnych pojawiła się idea, że owo „prawo” to autonomiczna sfera moralna, czyli tego, co obowiązuje dlatego, że obowiązuje. Wśród etyków takie autonomiczne a ponadto świeckie (czy też neutralne w stosunku do wiary) rozumienie uniwersalnego, ogólnoludzkiego fundamentu normatywnego, z którego swą legitymację (uzasadnienie) czerpać musi każdy wtórny system normatywny (obyczaj i prawo), jest dość popularne. W szerokich kręgach społeczeństw jednakże tak nie jest. Większości ludzi nie przychodzi do głowy, że normy „obowiązują, bo obowiązują”, a za to uważają, że obowiązują, gdyż ustanowił je Bóg albo że są korzystne i potwierdzone przez mądrość pokoleń. Dlatego ludzie gotowi są pytać „dlaczego w ogóle mam postępować moralnie?”, dostrzegając w ograniczeniu ich wolności przez wolę Boga lub korzyść ogółu coś niesprawiedliwego. Buntują się więc przeciwko moralności w imię miłości własnej i w imię własnej wolności, a więc w imię pewnej idei moralnej. Kto zaś dostrzega idealność i autonomię moralności (zob. niżej), ten w ogóle nie zada pytania „dlaczego mam postępować moralnie?”.

Zarówno historyczne obyczaje, jak prawa różnych ludów bardzo często stoją w jaskrawej sprzeczności z naszymi współczesnymi wyobrażeniami i pojęciami moralnymi. Często sankcjonują przemoc, arbitralną władzę jednych nad drugimi, zniewolenie, nierówność. Nie brakuje historycznych społeczeństw szeroko akceptujących zabijanie z różnych powodów, a zwłaszcza branie w niewolę i handel ludźmi. Rozmaite okrutne praktyki wobec ludzi i zwierząt jeszcze niedawno były usankcjonowanie prawnie przez większość społeczeństw. Jeśli wydawały się sprawiedliwe, to dlatego, że każde społeczeństwo silnie wierzy, że jego zwyczaje i prawa nie są arbitralne, lecz takie, jakie być powinny. Ludzie przypisują więc swym systemom normatywnym walor moralności (bezwzględności, a nawet uniwersalności), lecz bynajmniej nie oznacza to, że udaje im się osiągnąć, ponad różnicami kultur, zgodę w kwestii sprawiedliwości. Dziś jednak widać pewne symptomy takiej zgody. Zaczęliśmy w skali globalnej potępiać nierówność, dyskryminację i okrucieństwo, choć wiele naszych zwyczajów i praw szczegółowych wciąż ignoruje te pryncypia. Tendencja jest jednak wyraźna i globalna. Nie zawdzięczamy jej jednak zwycięstwu któregoś z systemów ogłaszających się objawionym bądź „naturalnym”, lecz upowszechnieniu się żądań rozmaitych grup uciskanych i dyskryminowanych, aby traktować je równo. Nawet hinduscy pariasi uzyskali dziś wiele praw (a nawet przywilejów, rekompensujących im społeczną deprecjację), pomimo że nadal popularne jest w tym społeczeństwie przekonanie, iż ich poniżenie jest czymś nakazanym przez Boga. Podobnie jest z prawami kobiet. W większości społeczeństw mogą już pracować i brać udział w życiu publicznym, choć religie i obyczaje wielu krajów nadal stanowią, że „z natury” albo zrządzeniem nadprzyrodzonym ich rolą jest posłuszeństwo wobec mężów i pozostawanie w domu. Można powiedzieć, że motorem postępu moralnego, często na przekór obyczajom i anachronicznym systemom prawnym, jest pragnienie wolności i równości oraz wynikające stąd procesy emancypacji.

Stanowienie prawa zawsze zawiera w sobie element odwoływania się do słuszności bezwzględnej, do tego, co być powinno. Tą bezwzględną sferą normatywną, „starszą” od prawa jest właśnie moralność, a mówiąc ściślej: sferę tę nazywa się moralnością. Ze zgodności z normami moralnymi prawo stanowione czerpie swój autorytet. Nie należy jednakże sądzić, że jest ich kodyfikacją. Kodyfikacja taka jest bowiem, ze względów wskazanych powyżej, niemożliwa. Prawo stanowione zawiera silne elementy umowne i porządkujące, a ponadto zawsze przynajmniej częściowo sankcjonuje istniejące obyczaje, nieraz wątpliwe z moralnego punktu widzenia. Co więcej, kodeksy stanowić mogą jedynie to, czego rząd zdolny jest obronić za pomocą przewidzianych prawem sankcji. Nie mogą więc zakazywać czynów, których w praktyce nie będzie można ścigać

jot@ka