Jan Hartman
Tożsamość etyka, czyli uprawianie etyki jako problem moralny
[Napisane wiosną 2007 dla Diametrosa]
I. Wątpliwości wokół moralnych motywacji „filozofii
praktycznej”
Motywy, dla których uprawia się refleksję moralną, powinny
być moralnie godziwe, a nauki o moralności głoszone ze stanowiska moralnie
wątpliwego stają się tym samym niewiarygodne. Czy teza ta jest a priori
założeniem wszelkiej etyki? Owszem, jest tak, jakkolwiek o tyle tylko, o ile
wpisujemy się we wzorzec etyki jako filozofii praktycznej, czyli przyjmujemy, że
etyka z zasady ma przywodzić nas (etyków) oraz tych, których mamy tak czy
inaczej pouczać, do moralnego zbudowania. Jeśli podejmujemy się
uprawiania etyki w tym klasycznym sensie, musimy zgodzić się na to, iż czasami
będzie nam przypisywane (słusznie bądź nie) przeświadczenie, iż uprawiając etykę
stajemy moralnie wyżej niż ci, którzy zdani są w swym postępowaniu na
przypadkowe i niesystematyczne refleksje, towarzyszące bardzo roztropnemu nawet
i odpowiedzialnemu kierowaniu swym postępowaniem przez kogoś, kto w zawiłościach
myśli etycznej nie ma orientacji. Jeśli faktycznie sądzimy, że kompetencje etyka
w jakiś sposób ułatwiać mogą rozeznania kwestii moralnych, a pośrednio również
moralnie dobre postępowanie (pokusa, by tak sądzić, przyznajmy, jest duża), to
wtedy jednakże wypadałoby nam uznać, że kształcenie się w kunszcie uprawiania
etyki jest obowiązkiem moralnym każdego człowieka, który jest intelektualnie
zdolny do podjęcia takiego trudu. Co najmniej zaś musielibyśmy za moralny
obowiązek inteligentnych ludzi uznać pobieranie lekcji etyki. Tego rodzaju
stanowisko, nawet implicite tylko przyjmowane, nie jest czymś dla nas,
demokratów nowoczesnego świata, szczególnie zręczne. Zarzut pychy wisi nad nami
jak miecz nad Damoklesem. Chcąc go uniknąć, zmuszeni jesteśmy powtarzać rzeczy w
rodzaju „etyk wcale nie musi być moralnie doskonalszy od innych”, „uprawianie
etyki nie jest gwarancją cnoty”, „etyk może jedynie pomóc nam rozeznać się w
moralnie złożonych sytuacjach”. Deklaracje tego rodzaju nie są jednakże spójne z
ideą filozofii praktycznej, a deklarowana w nich skromność może być
interpretowana jako uchylanie się od odpowiedzialności, a nawet jako skromność
fałszywa. W istocie, trudno byłoby wyjaśnić, dlaczego uprawiamy etykę,
ograniczając się do oderwanych rozważań i mając na uwadze cele wyłącznie
teoretyczne, unikając zaangażowania się z naszym kunsztem w zwalczanie zła,
którego tak wiele jest wokół nas. I tak źle (tzn. gdy przyznajemy się do idei
filozofii praktycznej), i tak niedobrze (tzn. gdy głosimy, że interesuje nas
jedynie teoretyczne poznanie moralności).
Przyznajmy, że nasz ewentualny akces do projektu „etyki jako
filozofii praktycznej”, czyli etyki jako refleksji sprzyjającej moralnemu
doskonaleniu, pociąga za sobą konieczność wytłumaczenia się z mentorskich
aspiracji i dokonania ich moralnej oceny – zwłaszcza w świetle bardzo
ograniczonych starań, jakie faktycznie podejmują etycy, aby wystąpić publicznie
w roli moralistów i wziąć na siebie związane z tym ryzyko i odpowiedzialność.
Jeśli jednak odmawiamy udziału w klasycznym projekcie etyki budującej, czyli
etyki jako filozofii praktycznej, musimy zmierzyć się z możliwością, iż nasze
rozważania o moralności nie będą miały meliorującego wpływu na praktykę moralną,
a co więcej – że nie będzie nam to przeszkadzać. Nie byłoby to niczym dziwnym w
przypadku kogoś, kto najzwyczajniej nie jest stronnikiem perfekcjonistycznej
etyki cnót. Oznaczałoby to jednak zgodę się na to, iż udoskonalona przez
teoretyczne zdyscyplinowanie zwyczajna praca roztropności (codzienna refleksja
moralna) wcale nie musi prowadzić do żadnego moralnego dobra. Etyk nie miałby
więc większych możliwości moralnych ani większych moralnych zobowiązań niż
pozostali. Po co więc zajmuje się etyką? Zapewne po to, by zwalczać ideę etyki
autonomicznej, pryncypialistycznej, intuicjonistycznej... Istotnie, odcięcie się
od idei filozofii praktycznej musiałoby mieć oparcie w jakiejś tezie etycznej na
temat natury dobra moralnego oraz metaetycznej – na temat etycznej wartości
refleksji moralnej jako czynnika determinującego działanie. Pytanie brzmi: czy
tezy tego rodzaju wygłasza się jeszcze jako etyk, czy też może przeciw etyce?
Czy pojęcie etyki poza kontekstem idei „filozofii praktycznej” (i teoretycznego
sporu z nią, ze względów formalnych traktowanego jako część tradycji etyki) ma w
ogóle sens? Są to pytania o „etykę poza etyką”, analogiczne do pytań o
„metafizykę poza metafizyką”.
Przewaga idei eudajmonistycznej w samym projekcie etyki jako
takiej (sytuacja analogiczna jak w metafizyce: i tu, i tam podstawowe znaczenie
terminu narzucił nam Arystoteles, z którego doktrynami musimy tym bardziej się
liczyć uprawiając którąś z tych dyscyplin) dyktuje nam heurystyczne (ale i
moralne) warunki uprawiania etyki. Uprawiając etykę albo wspieramy, albo
zwalczamy to, co mieści się w pierwotnym (eudajmonistycznym) koncepcie, zawartym
w samym znaczeniu założycielskiego słowa „etyka”. W obu przypadkach oddajemy się
akademickiemu zajęciu, które samo w sobie nie może uchodzić za przejaw moralnej
wrażliwości, a więc i nie może zasłużyć sobie na jakieś szczególne społeczne
uznanie. Tym bardziej, że konstrukcja wszystkich etyk uznających
nieredukowalność sfery moralnej (do prawideł psychologicznych, prawa etc.) oraz
jej racjonalność, zakłada a priori, że ład moralny daje się apodyktycznie
określić, jeśli nie kodeksowo, to przynajmniej na poziomie reguł formalnych.
Założenie to jest samo w sobie apodyktyczne i budzi moralną podejrzliwość.
Jednocześnie stawia ono wszystkich etyków-utylitarystów bądź
etyków-irracjonalistów w niekorzystnym świetle, sprawiając, że zdają się oni
jako wrogowie pryncypialnie i klasycznie rozumianej etyki także wrogami ładu
moralnego – sceptykami moralnymi, a nawet nihilistami, gotowymi podważać
samoistny i absolutny charakter moralnej powinności. Dlaczego właściwie
irracjonaliści i rozmaici redukcjoniści mieliby podawać się jeszcze za etyków?
Czy tylko dlatego, że ich działalność instytucjonalnie zamyka się w kręgu „etyki
akademickiej”? A może jednak liczą mimo wszystko na zachowanie jakichś
prerogatyw należnych moralnemu mentorowi? Wszyscy tu są, jak widać, cokolwiek
moralnie podejrzani.
Zasadnicza moralna trudność uprawiania etyki jest wszelako
wspólna dla zwolenników filozofii praktycznej, narzucających pozostałym
heurystyczne warunki dyskusji, oraz dla jej przeciwników, którzy wchodząc z tymi
pierwszymi w spór, zamykają ich i siebie w kręgu „sporów o etykę”, sporów
metaetycznych, wypierających z czasem rzeczową etykę „pierwszego rzędu”. „Spory
moralne” zdają się oto przekształcać w „spory etyczne”, te zaś w „spory
metaetyczne”, by w końcu sublimować w „spory meta-metaetyczne”, czyli od kwestii
zła i dobra możliwie najbardziej oddalone. Nikt bodaj nie zaprzeczy, iż jest to
wysoce niepokojące. Werbalizując więc niniejszym spór meta-metaetyczny, biorę na
siebie odpowiedzialność za nadanie mu na powrót autentycznego charakteru sporu
etycznego, a nawet charakteru ściśle moralnego, przez podniesienie wątpliwości
moralnej: czy godzi się być etykiem?
Jak widzimy, kontrowersji wokół absolutnej swoistości i
poznawalności sfery moralnej towarzyszy kontrowersja wokół możliwości etyki jako
narzędzia umacniania moralności, a następnie właśnie wytaczana tu kwestia
moralnej oceny przedsięwzięcia etyki jako takiej. Odpowiedzialność moralna etyka
zależy w decydującym stopniu od tego, czy doktryna etyczna może pretendować do
prawdziwości, a jej ewentualne normatywne następstwa – do słuszności (jako
postulaty moralne). Gdyby odpowiedź miała wypaść negatywnie, jeśli przeto
kondycji moralnej nie można by efektywnie doskonalić poprzez użycie rozumu w
refleksji nad moralnością, to co właściwe mogłoby zastąpić rozum w tej roli?
Udzielenie odpowiedzi na to z kolei pytanie, odpowiedzi konstruktywnej,
wskazującej jakąś pozaintelektualną drogę doskonalenia moralnego, tak czy
inaczej oznaczałoby intelektualny wkład w doskonalenie moralne, czyli samo przez
się zaprzeczyłoby tezie, iż uprawianie etyki doskonalić nas nie może. To
dialektyczne zapętlenie świadczy o tym, że projekt etyki jako nauki praktycznej
jest następstwem pewnego apodyktycznego ustanowienia, czyli postulatu
kształtowania cnoty przez teorię.
Odpowiednio do wymogów apodyktycznej figury intelektualnej
ustanowienia, apodyktycznie przedstawiają się również konstytutywne dla
teorii etycznej kategorie: cnota, powinność, dobra wola czy grzech. Raz
ustanowione jako absolutne, nie mogą zostać obalone, gdyż naruszenie ich surowej
bezwzględności zawsze spotka się z tą samą odpowiedzią: skoro nie respektuje się
konstytutywnego dla nich momentu bezwzględnego obowiązywania, to zmienia się
zasadniczo ich sens. Krytyka całego projektu etyki jako takiej oraz
wspierających go doktryn szczegółowych (jak eudajmonizm) jest przeto
strukturalnie niemożliwa. Niestety, rys dogmatycznej apodyktyczności lub
mentorstwa nie przydaje etykowi wiarygodności. Podobnie zresztą jak
niezdecydowanie, relatywizm i skłonność do nadmiernej abstrakcji, a także
wpisana w naturę wolnego życia naukowego niekonkluzywność (otwartość
sporu in aeternum), na którą bez oporów godzimy się w etyce, mimo pełnej
świadomości, że w życiu dyskusje zawsze się kończą, a decyzje muszą być
konkretne. Wydaje się wobec tego, że etyka w ogólności jest przedsięwzięciem
społecznie niewiarygodnym. Nazbyt pragnąc być wiedzą, uchyla się od moralnego
zaangażowania i ocen, a schodząc na poziom moralistyki łatwo przestaje być
teorią. Nie mówiąc (na ogół) „tak” ani „nie” w konkretnych sprawach – zdaje się
publiczności jałowa i tchórzliwa. Etyk staje przeto w obliczu zasadniczego
pytania: jaką przyjąć ma pozycję heurystyczną (jako „kto” i „z jakiego miejsca”
wypowiadać się w kwestiach teorii) i czy owej heurystycznej pozycji odpowiada
jakieś rzeczywiste, akceptowalne i wiarygodne (obdarzone pewnym autorytetem)
stanowisko społeczne.
II. Konsekwencje moralne głoszenia teoretycznych przekonań
etyki
Pytanie o moralny status projektu, jakim jest podejmowanie
refleksji moralnej, prowadzi do pytania o moralny status przekonań w samej
etyce. Czy jest moralnie godziwe żywienie poszczególnych typowych przekonań w
zakresie teorii etycznej i do jakich prowadzą one konsekwencji? Czy wypowiadając
tezy etyki, dotyczące natury moralnego dobra, przyjmujemy pewną postawę wobec
ludzi jako podmiotów moralnych, na przykład wyrażającą się w gotowości do
oceniania ich postępowania? Jeśli tak, to jaka konkretnie (w poszczególnych
przypadkach żywionych przekonań etycznych) jest ta postawa i czy daje się ona
zawsze usprawiedliwić moralnie? A jeśli uchylamy się od generalnych ocen (sądów
o ludzkości) oraz od konkretnych ocen (moralnych komentarzy do zaistniałych
wydarzeń), to jak moralnie ocenić owo uchylanie się?
Osądzający (przynajmniej potencjalnie) charakter teorii
etycznej nie tylko rodzi pytanie o godziwość samych przekonań etyka i owych
wypływających (lub co gorsza: nie wypływających) z nich ocen, ale jeszcze
trudniejsze pytanie o to, w jaki sposób hipotetycznie założona w każdym
przekonaniu (w tym również w przekonaniu moralnym) gotowość ujawnienia go
modyfikuje daną sytuację moralną, w obrębie której do takiego ujawnienia
dochodzi. Mam tu na myśli zarówno przypadek, gdy etyk jest komentatorem jakiejś
interakcji moralnej, ingerując w nią przez wypowiadanie swego sądu na jej temat,
jak również o przypadek, gdy jest jej bezpośrednim uczestnikiem.
Zacznę od tego ostatniego przypadku, by następnie „oddalić”
etyka od konkretnej sytuacji moralnej, przypisując mu już tylko rolę
uczestnika-komentatora relacji moralnej, a następnie „oddalić” jeszcze bardziej,
już na pozycję teoretyka (w której czuje się najlepiej, co, jak wskazałem wyżej,
rodzi wątpliwości moralne), przywołując pytania wymienione na początku tego
rozdziału, czyli kwestię moralnej oceny etyka jako głosiciela określonych
przekonań ogólnych na temat ludzkiego postępowania. Na końcu podejmę więc
kwestię następującą: kimże jest etyk, by osądzać ludzkość? Jest to, rzecz jasna,
tylko upraszczające, anegdotyczne streszczenie wymienionych już wyżej pytań.
Warto jednak taką potoczną formułę tu przywołać, by tym wyraźniej zabrzmiała
meta-metateoretyczna i moralna kwestia, do której odnieść muszę się
bezwarunkowo, jeśli w ogóle dyskurs niniejszy miałby pretendować do statusu
teorii: kimże jestem ja, by osądzać etyków?
Wyobraźmy więc sobie sytuację, gdy oto nam, będącym etykami,
przychodzi uczynić coś moralnie dobrego (rara avis), a jednocześnie
uważamy za stosowne uzupełnić moralnie godziwy czyn (niechaj będzie nim
udzielenie bezinteresownej pomocy osobie potrzebującej) wyjaśnieniem, jakie
nasuwa nam nasza kompetencja etyka. Możemy wprawdzie zdawać sobie sprawę z tego,
iż teoretyzowanie przy okazji spełniania dobrego uczynku może zakłócić jego
atmosferę (z pewnością tak właśnie jest!), lecz czy mamy jakąś dobrą rację po
temu, by z takiego trywialnego (psychologicznego) powodu zrezygnować z szansy na
to, by uzupełniając nasz postępek wyjaśnieniem oddziałać wychowawczo na adresata
naszego czynu, dzięki temu, że wzmocnimy jego świadomość moralną? Zresztą sam
fakt, że wyjaśnienie naszych motywów z powołaniem się na teorię, może wywołać
jakąś konfuzję, jak najbardziej daje do myślenia. Dlaczego etyka jest taka, że
może być czymś zawstydzającym tłumaczenie naszych własnych uczynków na gruncie
jej teorii? Czyżby było w etyce coś niesprawiedliwie demaskatorskiego lub
wstydliwego? Przejdźmy jednak do zapowiedzianego eksperymentu. Oto więc
spełniliśmy jakiś akt bezinteresownej pomocy. Zależnie od naszych przekonań jako
etyków moglibyśmy uzupełnić nasz czyn na przykład takimi oto objaśnieniami:
1. Objaśnienie eudajmonistyczne (perfekcjonistyczne):
„Udzieliłem ci pomocy, upewniwszy się, że korzystanie przez ciebie z jej
efektów, a także dobry przykład jaki ci niniejszym daję (a swym
wyjaśnieniem jeszcze wzmacniam), pozwoli ci stać się lepszym
człowiekiem; co więcej i ja sam, spełniając kolejny dobry uczynek
pomocy, ćwiczę się w cnocie. Nie sam uczynek więc jest tu może
najważniejszy ani płynące z niego doraźne korzyści, ale rezultat, który
obaj osiągamy, umacniając się w cnocie, w gotowości spełniania podobnych
uczynków w przyszłości. Kształtując swe charaktery podnosimy na wyższy
poziom nas samych i całą społeczność, której każdy z nas jest częścią”.
2. Objaśnienie hedonistyczne: „Udzieliłem ci pomocy,
gdyż miło jest pomagać. Powinniśmy wzajemnie okazywać sobie pomoc i móc
liczyć na siebie wzajemnie w potrzebie, bo czyni to nasze życie
bezpieczniejszym i zbliża nas do siebie. Nie ma zaś większej
przyjemności niż harmonijny współbyt z przyjaciółmi, którym się ufa i na
których można zawsze liczyć. Pomaganie sobie wzajemnie należy do sztuki
dobrego życia, która zawsze przynosi korzyść i temu, kto już żyć dobrze
umie, i temu, kto będąc w zasięgu jego oddziaływania może się przez
dobry przykład sztuki tej nauczyć”.
3. Objaśnienie deontologiczne: „Udzieliłem ci pomocy,
gdyż takie zachowanie bezwarunkowo dyktuje mi poczucie obowiązku w tym
konkretnym wypadku. Nie uczyniłem tego dlatego, że cię lubię bądź cenię
i z pewnością uczyniłbym to samo nawet wtedy, gdybym cię nie lubił i nie
cenił ani się od ciebie nie spodziewał wzajemności. Chcieć dobrego to
bezwzględna powinność, którą odczytuję całym swym rozumem lub, jak
wolisz, swym sumieniem. „Chcieć dobrego” to suma i forma wszystkich
możliwych powinności moralnych. Dobra wola jest moim nakazem
wewnętrznym, któremu poddaję się gorliwie i dobrowolnie. Chcąc dobrze,
uczyniłem to, co chciałbym, aby zawsze ludzie wzajem sobie czynili w
podobnych okolicznościach. Kierowany dobrą wolą rozum praktyczny nie
tylko bowiem odczytuje jednostkową powinność, lecz i ogólną zasadę prawa
moralnego. I nie tylko odczytuje, ale afirmując ją i potwierdzając,
staje się prawdziwym jej autorem – staje się moralnym prawodawcą”.
4. Objaśnienie aksjologiczne: „Udzieliłem ci pomocy,
gdyż pomaganie bliźniemu jest świadectwem pięknego charakteru, a co
najmniej pewną konkretną realizacją ideału braterstwa. Powinniśmy bowiem
zawsze podążać w naszym postępowaniu za ideałami moralnymi,
symbolizowanymi przez wyobrażenia cnót, moralnie pięknych charakterów
oraz prawych uczynków. Moralność jest powołaniem do realizacji wartości
szczególnego rodzaju, które manifestują się w relacjach międzyludzkich i
samych osobach ludzkich jako wchodzących w te relacje. Wartości te stają
się ideałami naszego działania i tak było w tym przypadku, gdy okazałem
ci pomoc”.
5. Objaśnienie teologiczne (intuicjonistyczne):
„Udzieliłem ci pomocy, gdyż Bóg, który jest samym Dobrem, wzywa nas do
tego, byśmy i my dobro czynili. Zawsze i wszędzie należy czynić to, co w
sumieniu rozpoznamy jako dobro, bo idąc za głosem sumienia odpowiadamy
na wezwanie Boga, który obdarował nas normami słusznego postępowania i
władzą odróżniania dobra od zła. Jeśli nie potrafimy w każdym przypadku
samodzielnie powziąć słusznego osądu, pomoże nam autorytet objawienia
oraz łaska boża, o którą się modlimy. Nagrodą za dobry czyn będzie mi
nie korzyść, jaką być może w przyszłości uzyskam dzięki twej
wdzięczności, ani nagroda w Niebie, lecz sam ów dobry uczynek, który
spełniłem i który umacnia mnie w cnocie, a przede wszystkim w wierze w
Boga, w miłości do Boga i ludzi oraz w nadziei zbawienia”.
6. Objaśnienie personalistyczne: „Udzieliłem ci
pomocy, gdyż jako istota wolna i rozumna, a więc obdarzona godnością
wzywasz mnie do poszanowania i uznania w tobie osoby. Jako osoby,
odpowiedzialne podmioty wolnego działania, wolne do czynienia dobra i
zła, winniśmy sobie wzajemnie uznanie w sobie nawzajem celów naszych
aktów, czyli uznanie w sobie nawzajem bezwzględnego dobra, któremu
powinniśmy służyć i któremu podporządkować powinniśmy każde nasze
działanie. Pomagając ci, uznaję w tobie osobę i obieram sobie twoje,
jako osoby, dobro za cel. W osobie bowiem odczytuję źródło i cel każdego
działania – w każdej osobie, w osobie jako takiej”.
7. Objaśnienie naturalistyczne (utylitarystyczne):
„Udzieliłem ci pomocy, gdyż podobnie jak większość ludzi posiadam
psychologiczną skłonność do współdziałania z innymi, do czego pomoc
wzajemna jest niezbędna. Rywalizacja (a nawet walka) oraz współpraca to
podstawy naszego bytu społecznego. Od nas samych i okoliczności zależy
to, z kim zwiążemy się więzami współpracy, a z kim podejmiemy
rywalizację. Uważam cię za osobę na tyle mi bliską, że chcę ci pomagać.
Odczuwam w stosunku do ciebie życzliwość i liczę na to, że również i ty
mnie lubisz, tym bardziej, że okazuję się być ci pomocny. Konsekwencje
mojego aktu pomocy są więc korzystne dla nas obu. Obaj mamy pożytek z
mojego czynu i możemy liczyć na pożytki wypływające z twojej
wzajemności, a następnie z mojej itd. Nie oznacza to, że jestem
interesowny, bo powiadam raz jeszcze: pomogłem ci, bo cię lubię”.
Wszystkie te wypowiedzi łączy jedno: są wysoce niestosowne ze
względów towarzyskich i emocjonalnych. Lepiej, żeby etyce zachowali je dla
siebie, bo do ludzi tak się nie mówi. W szczególności, każda z tych wypowiedzi
(gdyby faktycznie padła) sugeruje, że etyk jest kimś, kto lubi się wymądrzać i
pokazywać innym swą przewagę intelektualną (a może i moralną) nad nimi. Właśnie
dlatego nikt tak nie mówi! Nawet wstępując w dość naturalną dla nas, etyków,
rolę moralistów, unikamy takich tyrad, wiedząc, że dobre uczynki powinny być
raczej spontaniczne i proste. Powie ktoś, że nie są to wypowiedzi ściśle rzecz
biorąc przynależne do teoretycznego dyskursu etyka. Odpowiem, że bardzo łatwo je
w takowe przekształcić, dodając sformułowania wstępne z wyższego piętra
refleksji, sformułowania w rodzaju: „w refleksji poprzedzającej i
przygotowującej mój uczynek odwołałem się do teorii etycznej, w myśl której
słuszność owego aktu pomocy należałoby wytłumaczyć następująco: ...”. To bardzo
ważne! Taka introdukcja wydaje się niezbędna, by etyk mógł zająć właściwą sobie
pozycję, by mógł wystąpić jako teoretyk – ktoś wspinający się w swych aktach
roztropności, w swym życiu moralnym na poziom bardziej ogólny i sięgający swym
krytycyzmem wyżej niż nie-etyk, czyli przeciętny podmiot działania moralnego.
Czymże więc jest ów naddatek refleksyjności i jaki jest jego moralny status? Nie
jest bodaj czymś na tyle szlachetnym, żeby bez zażenowania eksponować go w
codziennym życiu. Nie aż tak wysoka jest godność etyka, by pozwalała mu
występować w roli moralisty na co dzień. Ba, dla pełnienia funkcji moralisty są
wręcz niezbędne pewne szczególne warunki zabezpieczające, pewna izolacja
moralizatora od jego słuchaczy, umożliwiająca wytworzenie pewnego dystansu, jaki
musi oddzielać autorytet od posłusznych mu słuchaczy. Taką izolację i dystans
zapewnia zwłaszcza forma uroczystej przemowy albo liturgii. Bez tego, bez
wyrobienia pewnych oznak przewagi moralisty nad swymi słuchaczami trudno
wyobrazić sobie udałe pełnienie tej roli. Nie wydaje się, by fakt ten przemawiał
szczególnie na korzyść etyków i moralistów.
Powiedzmy sobie, co jest właściwie wstydliwego w
poszczególnych propozycjach teoretycznego ugruntowania moralizatorstwa. Jeśli
moralista to ktoś, kto z pewnego dystansu odnosi się – na wpół zaangażowany w
inkryminowane przez siebie sytuacje moralne, na wpół teoretycznie – do typowych
(na ogół nagannych) zachowań, to wiarygodność jego zależy od tego, czy podstawy
teoretyczne jego moralnych ocen i werdyktów, pozwalają pozytywnie ocenić jego
własne przekonania i sposób ich wyrażania. Chodzi więc o to, czy sam wierzy w
to, co mówi, czy się do tego stosuje występując jako moralista (a wielu
wymagałoby nawet, aby oceniając innych, sam dawał jak najlepszy przykład
osobisty). Spójność jest jednym z warunków wiarygodności etyka w roli moralisty,
ale nie jedynym. Niezbędne jest i to, aby zarzuty moralne w stosunku do jego
koncepcji moralności zostały skutecznie odparte. To zaś, póki trwa wolna
dyskusja o moralności, póki istnieje etyka, jest nie do zrealizowania. Chyba że
takich zarzutów by nie było... Twierdzę jednak, że są, i to w stosunku do każdej
teorii moralnej oraz każdej opartej na niej moralistycznej lokucji. To, co
sprawia, że wypowiedzi 1-7 są niestosowne, polega nie tylko na tym, że gadulstwo
odbiera działaniu spontaniczność i szczerość, ale po prostu na tym, że
wypowiedzi te są niemoralne. Są niemoralne z punktu widzenia innych koncepcji
etycznych, rzecz jasna. I są niemoralne z mojego własnego „punktu widzenia”,
który z zasady się zmienia. Występuję tu bowiem de facto już nie jako
etyk, lecz jako ktoś całkowicie bezstronny, a to w tym sensie, że podatny na
argumenty różnych doktryn etycznych, lecz nie poczuwający się do wierności im, a
za to gotowy przejść na pozycję kolejnej doktryny, uznając chwilowo jej rację. W
takim doświadczeniu „doktrynalnego wędrowania” jestem w stanie zauważyć moralnie
wątpliwy status każdej z nich. Dlaczego jednak w ogóle przyjmuję ową osobliwą
pozycję „ruchliwego i bezstronnego uczestnika życia etycznego”, „paraetyka”,
„perypat-etyka”? Dlatego, że tylko w ten sposób będę mógł połączyć dwie
perspektywy, których rozdzielność działa destrukcyjnie na omawiane tu relacje
między etykiem (resp. moralistą) a zwykłym podmiotem moralnym. Otóż wyróżniony
(a przynajmniej osobliwy) status etyka jako podmiotu moralnego siłą
rzeczy ma coś wspólnego z faktem, że zna on teorie etyczne – nie jedną (tę,
którą głosi), ale wszystkie lub prawie wszystkie. Przyjmując swoją metodę
spełniam ten warunek i to nie tylko in virtu, ale realnie, gdy
przejściowo angażuję się w kolejne koncepcje, na przykład fingując
charakterystyczne dla nich wypowiedzi. Tymczasem czymś charakterystycznym dla
zwykłego podmiotu moralnego jest to, że mimo najlepszych starań wątki
teoretyczne w jego namyśle moralnym są wadliwe (w porównaniu z kunsztem
zawodowego etyka). Z punktu widzenia etyka jest on zawsze w jakimś stopniu
niekompetentny moralnie, a przeto jego dobre uczynki nie do końca są jego
świadomymi celowymi działaniami. Wytworzony tu przez etyków i moralistów
konflikt jest czymś zasadniczo nie do zaakceptowania z moralnego punktu
widzenia. Unikam go dzięki temu, że po pierwsze poruszam się sprawnie (ale
ruchem ciągłym, nie zatrzymując się) w całej przestrzeni teorii etycznych (a
więc poniekąd zdradzam etos dyscypliny, która in ifinitum chciałaby być
konkluzywna), a po drugie decyduję podać w wątpliwość moralny status etyka w
ogólności. W obu przypadkach zbliżam się tu do pozycji nie-etyka, czyli
„normalnego” podmiotu moralnego, który nie życzy sobie być pouczany tonem
wyższości i bynajmniej nie angażuje się w żadną z doktryn etycznych.
Jeśli zgodzimy się nawet (z trudem), że z jakichś
psychologicznych względów, ogłaszanie etycznych komentarzy do spełnianych przez
nas czynów, niekorzystnie modyfikuje ich całościową wymowę, bez względu na
słuszność tych komentarzy, to jednak same koncepcje etyczne, sformułowane
ogólnie (choć hipotetycznie stosowalne w konkretnej sytuacji moralnej) nie
powinny już budzić zastrzeżeń natury moralnej. Czy jest tak w istocie?
Otóż jeśli przyjrzymy się historycznemu następstwu
pojawiających się kolejno doktryn etycznych, to zauważymy, że ich wzajemny
stosunek nie polega na sporze argumentów teoretycznych, lecz jest sporem
moralnym. Żeby to sobie uzmysłowić, wypada nam przyjąć pewną postawę, do której
generalnie w życiu akademickim nie znajdujemy bezpośredniej zachęty (a za to
mnóstwo przykładów), jakkolwiek jest to postawa całkowicie naturalna. Chodzi mi
bowiem o taką postawę, w której oddajemy się powierzchownemu, pierwszemu
wrażeniu, jakie wywiera na nas taka czy inna koncepcja, nie przejawiając dość
dobrej woli i pracowitości, by wdawać się w szczegółowy spór. Niestety, to
ogólne wrażenie jest w życiu społecznym czymś rozstrzygającym. Skoro tak, to,
paradoksalnie, uczciwość akademicka nakazuje wziąć to pod uwagę. Tym bardziej,
że również dzieła filozofów znacznie bardziej obfitują w krótkie, nie pogłębione
a mocne osądy teorii innych autorów, niż w zaawansowane ich analizy. W życiu
moralnym i w samej filozofii jest podobnie – opieramy się na prędkich i
stanowczych osądach, od których rozpoczyna się czasem dyskusja i które,
niestety, padają również na jej końcu. Nawet znawca jakiejś problematyki, na
przykład etyk, porządkuje swoje rozeznania wedle upraszczających klisz. Można by
uznać to za słabość i po prostu ignorować, ale w dziedzinie moralnej tak się nie
godzi – musimy się tu przecież trzymać „zasady rzeczywistości”. Jest zresztą i
inny powód, bardziej teoretycznej natury, by „ruchliwy i bezstronny uczestnik”
świata etyków, dokonał przeglądu „powierzchownych osądów” doktryn etycznych.
Powodem jest zasadniczy atrybut wszelkich konkluzywnych ocen moralnych – to
mianowicie, że są notorycznie upraszczające, stanowcze w sposób
nieproporcjonalny do komplikacji każdej sytuacji moralnej. A jeśli takie nie są
i pozostają otwarte, niejednoznaczne – to nie są ocenami w ogóle! Mamy więc do
wyboru: albo oceniać w sposób nieuchronnie uproszczony (a więc niesprawiedliwy),
albo ostatecznie uchylać się od ocen (co również jest niesprawiedliwe, a
przynajmniej wtedy, gdy jakieś zaistniałe zło stanowczo domaga się
napiętnowania). Moralista zachowuje się w takiej sytuacji na ogół
oportunistyczne (a oportunizm nie jest cnotą): wydaje oceny, lecz czyni to w
języku nader powściągliwym. Zyskuje wtedy premię społeczną za roztropność i
wyważony sąd. Jest to nawet bodajże najkrótsza droga do uzyskania autorytetu
człowieka mądrego, przeto wielu nią podąża.
Nie, z pewnością nie jest rzeczą godną etyka, uchylać się od
ocen moralnych akurat dlatego, że są notorycznie niedoskonałe. Powinien tę
niedoskonałość z pokorą przyjąć, wraz z odpowiedzialnością za niesprawiedliwość
swych osądów. Powinien dawać wzór odwagi sądu, tym bardziej że potoczne
przekonania (uchodzące za sąd etyczny) idą w zupełnie innym kierunku. „Nie
sądźcie, bo sami będziecie osądzeni?” „Niechaj pierwszy rzuci kamień, kto jest
bez winy!” Wreszcie: „kto ci dał prawo mnie sądzić?”. Cóż, sprawiedliwy nie boi
się osądzenia, sędzia nie musi być świętym, a prawo do osądzania ma każdy, kto
jest dostatecznie dobrze poinformowany... Sądźmy więc, niesprawiedliwie (bo nie
da się inaczej), popularne teorie etyczne. Eticae, recense te ipsum!
Faktycznie ograniczę się jedynie do kilku przykładów, bo
zależy mi jedynie na pokazaniu, w jakiej sytuacji znajduje się etyk, gdy wyjdzie
spod osłaniającego go klosza autorytetu moralisty albo akademika.
1. Ocena eudajmonistycznej etyki cnót i pięknego
charakteru. Oto mamy poprzez dobre uczynki ćwiczyć się w cnocie i
sprawnym działaniu – dla swojego i powszechnego szczęścia. Moralność
|