Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home

Jan Hartman

Tylko dla dorosłych

[Opublikowane jako posłowie w: R. Descartes, Rozprawa o metodzie, przeł. T. Żeleński-Boy, Kraków: Zielona Sowa 2002.]

 

„Rozprawa o metodzie”... to kilka pokoleń wstecz brzmiało cokolwiek dwuznacznie, a nawet ekscytująco. To tak, jakby dziś jakaś mała, zgrabna książeczka nosiła tytuł „Rozprawa o pozycjach”... Dlatego wielki przekładca dzieła Kartezjusza, Tadeusz Żeleński-Boy – felietonista, krytyk, satyryk, a przede wszystkim tłumacz z górą setki dzieł z klasyki literatury francuskiej – uruchomiwszy swą filuterną nieco fantazję, opasał pierwsze wydanie swego tłumaczenia Rozprawy banderolą z napisem „Tylko dla dorosłych”. Tym sposobem powiększył grono czytelników o szerokie kręgi młodzieży pragnącej naukowo zabrać się do rzeczy.

Czy się młodzi zawiedli? Jeśli chodzi o przydatność tytułowej metody do jakichś zajęć praktycznych i życiowych, to owszem. Jeśli zaś chodzi o nadzieje wejrzenia w jakieś intymne głębie – to jednak nie. Najistotniejszą cechą filozofii René Descartes’a jest bowiem jej osobisty, autobiograficzny ton, odsłanianie przed czytelnikami całości procesu psychicznego, w którym rodzi się myślowa treść dzieła, a nie tylko czystego logicznego rezultatu tego procesu, czyli ciągu argumentów i tez. Był w tym Descartes podobny do największego ze starożytnych filozofów chrześcijańskich, św. Augustyna, a i wiele przekonań też mieli wspólnych. Mimo to jest Kartezjusz powszechnie uznawany za pierwszego filozofa ściśle nowożytnego, ojca filozofii nowożytnej. Trzeba to będzie wyjaśnić.

Descartes zmienił wszystko w filozofii, postawił milowy krok w rozwoju matematyki, był jednym z największych fizyków i fizjologów swego czasu, pozostaje największą chlubą nauki francuskiej. Nazywa się go „ojcem filozofii nowożytnej” i doprawdy trudno znaleźć kogoś, kto w ciągu ostatnich czterech stuleci wywarł większy wpływ na nasze rozumienie świata i nasze pojęcie o zadaniach nauki (być może kimś takim byłby Kant). Życiowym marzeniem Kartezjusza było stworzenie jednego wielkiego systemu naukowego, który zaczynałby się od filozoficznej refleksji na temat zasad naukowego poznania oraz od określenia fundamentalnych prawd o świecie, a następnie obejmowałby fizykę, poszukującą matematycznie ścisłych praw rządzących światem materialnym, wszystkie szczegółowe dyscypliny przyrodoznawcze, medycynę oraz naukę o duszy ludzkiej. System ten miał być jak drzewo, którego korzenie to filozofia, pień – fizyka, a gałęzie – dyscypliny szczegółowe. Nie udało mu się w pełni zrealizować swego zamiaru, ale zrobił ogromnie wiele, i to w wielu odległych od siebie dziedzinach, od teorii poznania po matematyczną teorię muzyki.

René Descartes był raczej drobny i słabego zdrowia. Z charakteru był dość chimeryczny i trudny – przeczulony na swoim punkcie, impulsywny, raczej zarozumiały niż skromny. Jednocześnie jednak był człowiekiem wielkiej wrażliwości, delikatnym i szczerym. Do przyjaciół i uczniów zwracał się z tkliwością, a głębokie załamanie, jakie przeżył po śmierci zmarłej na szkarlatynę pięcioletniej córeczki Francine, uchodziło zawsze za szczególny dowód delikatności uczuć, zwłaszcza zważywszy, że śmierć dzieci była jeszcze w tamtych czasach zjawiskiem powszechnym. Descartes szukał zawsze kontaktu z ludźmi, ale jednocześnie nade wszystko cenił sobie odosobnienie i spokój, pozwalający oddawać się w skupieniu studiom i pracy naukowej, którą uważał za jedyny i wyłączny cel swego życia; zamiarom tym sprzyjało zresztą szlacheckie pochodzenie i zamożność rodu. W rezultacie żył zwykle sam, ciągle zresztą zmieniając miejsce pobytu, lecz korespondował bez mała z całym kulturalnym światem. Nie założył nigdy normalnej rodziny, lecz za to bardzo emocjonalnie oddawał się licznym przyjaźniom z kolegami-uczonymi, a również z uczonymi paniami. Był też zapewne dość kochliwy, zwłaszcza że posunął się kiedyś, we Włoszech, do pojedynku o dobre imię pewnej damy. Podczas tej samej podróży do Italii odbył jednak również pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Loreto, co pokazuje, że mimo złożonych i burzliwych stosunków z katolickim i protestanckim światem duchownym, był bardzo religijny. Problematyka Boga, a zwłaszcza dowody na istnienie Boga, zajmują zresztą w jego filozofii poczesne miejsce.

René (a imię to znaczy „odrodzony”; po polsku mamy tylko żeńską formę Renata) wychowywała babka ze strony matki oraz dobra niania, o której byt zadbał w ostatnim liście, napisanym na łożu śmierci. Matka bowiem osierociła go, gdy miał rok, a ojciec, Joachim Descartes, będąc wysokim urzędnikiem w stolicy Bretanii, Rennes, głównie tam przebywał, założywszy drugą rodzinę. René miał starszą siostrę Jeanne i brata Pierre’a. Idylla dziecinna trwała krótko. Rodzina rozsypała się, a uraz do ojca zachował René do końca życia.

Dom Descartes’ów znajdował się w La Haye (dzisiaj: Descartes), niedaleko Poitiers, w środkowozachodniej Francji. Była to okolica hugenocka, lecz Descartes’owie byli katolikami. Niezwykle skomplikowane stosunki i spory doktrynalne pomiędzy rozmaitymi odłamami katolicyzmu oraz poszczególnymi wyznaniami protestanckimi stanowiły nieodłączne tło życia Kartezjusza już od dzieciństwa, wiele razy dramatycznie wpływając na jego los. Wyrazem tego rodzaju konfliktów społeczno-ideowych była wojna trzydziestoletnia, w której Kartezjusz będzie brał udział jako oficer na służbie książąt wiernych katolickiemu cesarzowi. Najpierw w 1618 roku zaciągnął się do wojska holenderskiego, otrzymując przydział do korpusu inżynieryjnego, który stacjonował w Bredzie, w południowej Holandii. Znajdowała się tam również szkoła oficerska, w której być może Descartes nawet uczył, a w każdym razie uczył się sam. Prawdopodobnie zajmował się jednak głównie projektowaniem uzbrojenia. Tam też właśnie stał się matematykiem, a zawdzięczał to kontaktom z wybitnym uczonym Isaakiem Beeckmanem, który uczył go matematyki oraz wiedzy muzycznej. Wkrótce Descartes będzie miał okazję zadedykować swemu mentorowi młodzieńcze dzieło, zatytułowane Kompendium muzyki.

Musimy jednak cofnąć się jeszcze do dzieciństwa i lat młodzieńczych René. Jak wspomniałem, niedługo cieszył się dziecięcą beztroską. Już w wieku ośmiu lat posłano chłopca do szkoły z internatem w La Flèche. Było to ogromne kolegium królewskie, prowadzone przez jezuitów – zapewne najlepsza szkoła we Francji. Uczył się tam pilnie wszystkich przedmiotów – od literatury i muzyki, poprzez matematykę, inżynierię i administrację wojskową, po metafizykę i teologię – lat dziesięć. Był uczniem wybitnym i uprzywilejowanym, a tradycyjna, scholastyczna treść nauczania zarówno ukształtowała umysłowość Kartezjusza, jak i wywołała w nim głęboki sprzeciw wewnętrzny, z którego wyrosła jego rewolucyjna filozofia. W La Flèche ukształtowały się też religijne i moralne przekonania Descartes’a, w jakimś stopniu zmodyfikowane później przez wpływ różokrzyżowców, wśród których znajdzie kiedyś przyjaciół. Po maturze udał się Descartes na dwuletnie studia prawnicze do pobliskiego uniwersytetu w Poitiers (ojciec chciał widzieć w swym synu parlamentarzystę), a później na roczne studia matematyczno-inżynierskie do Bredy, połączone, jak już wiemy, z pracą dla wojska.

Począwszy od roku 1619, kiedy to neutralna wcześniej Holandia stanęła po stronie protestantów, Kartezjusz porzucił służbę u holenderskiego księcia Maurycego Nassauskiego i zaciągnął się u katolickiego Maksymiliana Bawarskiego. Odtąd podróżował po Niemczech i Europie, „studiując księgę świata”. W pobliżu Ulm 10 listopada 1619 roku miał owe słynne prorocze sny, które uznał za nadprzyrodzone wezwanie do poświęcenia się misji poszukiwania prawdy w świetle naturalnego rozumu.

Poruczenia wojenne zawiodły Kartezjusza między innymi na Węgry, na Śląsk i do Pragi, bo to właśnie Czechy były największą ofiarą tamtej wojny. Do wojaczki zresztą niezbyt się przykładał, uważając ją właściwie za głupie i niegodne zajęcie, a w najlepszym wypadku za okazję do podróży, na czym to właśnie mu zależało. Najlepsze chyba lata tego okresu życia Kartezjusza to pobyt w Paryżu (1622-1628, z przerwami na podróże, w tym w 1623 roku do Włoch). Pędził tam światowe życie, nie stroniące od rozrywek, poświęcone jednak głównie nauce oraz naukowym i światopoglądowo-religijnym sporom, którymi żyła wówczas Europa. Należał do kręgu uczonych skupionych wokół sławnego jezuickiego uczonego Marina Mersenne’a. Tam poznał największych, poza sobą samym oczywiście, filozofów swoich czasów: Pascala Hobbesa, Arnaulda i Gassendiego; w zebraniach brał udział także ojciec Kartezjusza. A jednak, mając już dość swawoli oraz intelektualnych awantur, Descartes opuścił Francję – i to na długo, bo na całe 16 lat – udając się na emigrację do Holandii, gdzie słusznie spodziewał się więcej spokoju i więcej wolności słowa. W Paryżu coraz bardziej bowiem dawała się we znaki katolicka ortodoksja, kontrreformacja i pruderia. Prześladowano żydów i protestantów, a krytyka Arystotelesa została nawet prawnie zabroniona. Cóż, jako miłośnik świeckich nauk i krytyk arystotelizmu, Descartes nie mógł czuć się w ojczyźnie całkiem bezpiecznie. Wracał do niej tylko na krótkie pobyty w latach 1644, 1647 i 1648.

W Holandii Descartes spędził w sumie 22 lata, mieszkając aż w 18 miejscach i przeprowadzając się zawsze w poszukiwaniu świętego spokoju. Jak bowiem napisał w Rozprawie o metodzie, starał się „być raczej widzem, niż aktorem we wszystkich komediach, jakie się [w świecie] odgrywa”. Pobyt w Holandii rozpoczął od studiów i pracy na uniwersytetach – najpierw we Franeker, a potem w Lejdzie. W 1631 roku odbył naukową podróż do Danii, a w okresie 1633-1634 znów przebywał w Niemczech – tym razem nie dla wojny i snów proroczych, lecz dla nauki. Był już w owych latach całkiem dojrzałym uczonym i zdobył sobie tyle autorytetu, że zaczęto wykładać jego system na holenderskich uniwersytetach. Właśnie wykłady profesora medycyny Henryka Regiusa, propagującego kartezjanizm na uniwersytecie w Utrechcie, wywołały święty gniew prominentnego protestanckiego teologa Gisbertusa Voetiusa, który z pozycji fundamentalistycznych zwalczał Kartezjusza wszelkimi dostępnymi środkami, łącznie z procesem sądowym. Bezpośredni spór z Voetiusem i jego poplecznikami trwał pięć lat, przybierając niekorzystny dla Descartes’a obrót. Zaczęło się od ataków na Regiusa, wykładającego kartezjanizm, na co z czasem musiał zareagować sam Descartes, tym bardziej że Regius dopuścił się plagiatu z Kartezjusza. Jedyna dobra rzecz, jaka z całej sprawy wynikła, to dzieło List do Voetusa, które napisał Kartezjusz w reakcji na opublikowane przez Voetusa i spółkę napastliwe i niesprawiedliwe książki, zarzucające Descartes’owi amoralny sceptycyzm i ateizm. Właśnie List do Voetusa spowodował oskarżenie Descartes’a przed sądem o oszczerstwa. Było to w 1643 roku. Ostatecznie dopiero interwencja zaprzyjaźnionego z Kartezjuszem ambasadora francuskiego w Holandii pozwoliła mu uniknąć skazania.

Cofnijmy się teraz kilka lat. Rok 1635 był jednym z najszczęśliwszych w życiu Kartezjusza. Służąca Helena, z którą żył w na poły rodzinnym związku, urodziła mu córeczkę, a on uznał i pokochał dziecko; w tym samym też właśnie czasie jego nauka zaczęła być wykładana w Utrechcie przez jednego z jego uczniów, H. Reneriego, oraz przez Regiusa. Kartezjusz, który nigdy nie miał regularnych wykładów na uniwersytecie, zawsze zabiegał o powodzenie w tych kręgach, a swe najważniejsze dzieło filozoficzne – Medytacje o filozofii pierwszej – chciał nawet zarekomendować teologom z Sorbony do oficjalnego uznania przez ten konserwatywny, katolicki uniwersytet. Nic z tego jednak nie wyszło. Publikacja Medytacji (1641), z którą wiązał wielkie nadzieje, przyszła zaraz po śmierci Francine, jak również ojca i siostry Descartes’a. Lata poprzedzające smutny rok 1640 nie były jednak złe. W 1637 roku Kartezjusz ściągnął Helène i Francine do Holandii i przez pewien czas mieszkał z nimi. Wtedy też ukazała się Rozprawa o metodzie.

Życie Kartezjusza poświęcone było prawie wyłącznie nauce. Mimo to miał on także bardziej ludzkie namiętności. Największą z nich była znajomość i korespondencja z piękną księżniczką Elżbietą Czeską z rodu Stewartów (córką palatyna reńskiego, przez krótki czas króla Czech Fryderyka V), trwająca od 1643 roku do śmierci Descartes’a. W stosunkach tych łączyły się fascynacja niezwykłą kobietą z prawdziwą pasją intelektualną, wyrażającą się w poważnej polemice wokół podstawowych tez Kartezjusza. Księżniczka była bowiem filozofką, bystrym krytykiem słabości Kartezjuszowego systemu. Dla niej też napisał on swe dzieło psychologiczne Namiętności duszy, w którym m.in. stara się odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób świadomość, pozbawiona wszelkich własności materialnych, może wpłynąć na zachowanie ciała, które jako coś materialnego podlega ścisłym prawom mechaniki. Kartezjusz poznał Elżbietę w Hadze, gdzie przejściowo, z powodu okoliczności wojennych, znajdował się dwór jej matki; sam filozof mieszkał tymczasem tuż za rogatkami tego miasta. Niestety dla siebie, a z korzyścią dla nas, po jakimś czasie przeprowadził się i znajomość spełniała się dalej tylko w korespondencji; dzisiaj możemy ją czytać, również w polskim przekładzie. Są to listy głównie o treści naukowej i moralnej, chociaż często dochodzą w nich do głosu sprawy osobiste. Losy księżniczki były niełatwe – jej wuja, króla Anglii, ścięto, a ona sama w związku z dworskimi intrygami musiała powrócić do rezydencji w Krośnie Odrzańskim, gdzie spędziła dzieciństwo. Potem dworskie losy rzucały tę niezwykła kobietę w różne miejsca, z których ostatnim był kalwiński klasztor.

Jeszcze możniejsza pani, i trochę tylko mniej od Elżbiety uczona, pragnęła poznać sławnego męża: szwedzka królowa Krystyna, córka Gustawa Adolfa II Wazy – tryumfatora wojny trzydziestoletniej. Zmęczony i pognębiony sporami z kalwińskimi teologami, a może też licząc trochę na to, że nowe wielkie koneksje pomogą zawikłanym sprawom Elżbiety, Kartezjusz zdecydował się skorzystać z zaproszenia swej nowej admiratorki i w 1649 roku udał się na dwór w Sztokholmie. Proszono go na lato – udał się na zimę. Okazało się, że popełnił wielki błąd.

Młoda królowa nakazała starszemu panu uporządkować wszystkie dzieła, jakie napisał (ale zostawił je w domu!), a także zaprojektować organizację akademii nauk. Trochę się na gościa boczyła, kto wie, czy nie z zazdrości o Elżbietę. Po dwóch miesiącach zarządziła jednak wreszcie dworskie lekcje z zakresu etyki. Trwały one aż pięć godzin, trzy razy w tygodniu, począwszy od piątej rano! Kartezjusz miał od dziecka szczególną namiętność do ciepłej pierzyny i porannego wylegiwania się, wobec czego taka pora zajęć była mu nie w smak. W dodatku ostry klimat i krótki dzień źle wpływał na jego nastrój. Na początku 1650 roku przeziębił się, a następnie zachorował na zapalenie płuc. Umarł 11 lutego 1650 roku. Odchodził w glorii geniusza. Ten, który sam z wielką namiętnością krajał zwłoki ludzi i zwierząt, sam doczekał się skalpela. Kartezjuszowi odcięto głowę, a wypreparowaną czaszkę zachowano. Znajduje się w Musée de l’Homme w Paryżu. Czaszka jak czaszka...

Filozofia (w znaczeniu metafizyki, czyli teorii bytu, z etyką, bo w szerokim znaczeniu słowo „filozofia” do niedawna znaczyło tyle co „nauka”) nie miała w czasach Kartezjusza zbyt dobrej opinii, bo też i większość ludzi, nawet dobrze wykształconych, niewiele o niej wiedziała; nie inaczej jest zresztą teraz. Właśnie z racji niezbyt wysokiej społecznej pozycji filozofii świat pamięta i czci Kartezjusza więcej za jego wielkie wynalazki matematyczne niż za filozofię, z której zachował głównie jedno zdanie: cogito, ergo sum, sądząc zresztą zwykle, iż znaczy ono mniej więcej: „godność człowieka i wyjątkowość jego egzystencji polega na konsekwentnym kierowaniu się rozumem” – cóż, nie o to chodzi, a wiedzą to wszyscy, którzy przeczytali Rozprawę o metodzie. Nie ma za to nieporozumień co do sensu dwójeczki w górnej frakcji, oznaczającej drugą potęgę, ani znaku pierwiastkowania (oba wprowadził do użytku Descartes), co do idei wykreślania funkcji w układzie współrzędnych ani co do znaczenia równania koła czy elipsy. Nieśmiertelność zapewnia zaś Descartes’owi elementarne pojęcie matematyczne, nazwane spersonalizowanym terminem iloczyn kartezjański. Miliony ludzi na całym świecie myślą więc o Kartezjuszu jako o wielkim matematyku, który sobie – wedle ówczesnej mody – filozofował i nosił bujną perukę. Dla filozofów taki kształt pamięci o Descarcie jest dość egzotycznym zjawiskiem, ale trzeba też pamiętać, że tak naprawdę sam Kartezjusz nie miał skłonności do zastanawiania się, kim jest bardziej: matematykiem, fizykiem, lekarzem czy filozofem. Jego pragnieniem było wiekopomne dokonanie, polegające na takiej reformie wszelkich nauk, aby odtąd wieczyście stanowiły one logiczną całość, doskonale spójną i osadzoną na fundamencie pierwotnej, wyjściowej wiedzy, której niepowątpiewalność i pewność były tego rodzaju, że kto chciałby je podważać, ten popadałby w sprzeczność lub absurd – najlepiej już w samym sformułowaniu takich „wątpliwości”; ta zreformowana i nareszcie całkowicie pewna i wolna od niekonkluzywnych sporów, błędów i niejasności nauka powinna być w dodatku całkowicie lojalna w stosunku do teologii i uzyskać akceptację stróżów katolickiego porządku. Jej godność polegałaby zresztą nie tylko na tym wielkim jakościowym skoku w dziedzinie intelektualnych możliwości rodzaju ludzkiego oraz na moralnym dobrodziejstwie, jakie płynie z ostatecznej racjonalizacji naszego ziemskiego życia i – co również bardzo ważne – uzyskania rozumowej pewności istnienia Boga i życia wyższego, ale wiąże się też z kapitalnymi zastosowaniami nauki – w technice i medycynie.

Takie były więc marzenia i zamiary Descartes’a, a ich realizacji oddawał się zwłaszcza pracując, z wielkim sukcesem, na polu matematyki, fizyki i fizjologii – Rozprawa o metodzie, wydana w Lejdzie w 1637 roku, jest właśnie wprowadzeniem do trzech traktatów o treści fizyczno-matematycznej. Zamiary zamiarami. Niezbyt wiele z nich wyszło, choć kartezjanizm jako system obejmujący sobą filozoficzne wprowadzenie i kompleks teorii matematyczno-fizycznych długo był wykładany na uniwersytetach, skutecznie czasem opierając się nowszym teoriom Newtona, a w każdym razie zastępując – co było bezpośrednią ambicją autora – system fizyki Arystotelesa. Doniosłość Kartezjusza dla intelektualnych dziejów ludzkości jest jednak jeszcze większa na innym polu, chociaż właściwie nie jest takim rodzajem sukcesu naukowego, którego mógłby on sobie, przynajmniej jawnie, życzyć. Tę doniosłość zwykliśmy w filozofii nazywać „przełomem kartezjańskim” lub „subiektywistycznym zwrotem w filozofii”. Jego skutki trwają do dziś i właśnie z istoty tej intelektualnej rewolucji musi sobie zdawać sprawę świadomy czytelnik Rozprawy.

Jeśli chcieć sprawę ująć krótko, to należałoby powiedzieć, że istota tego zwrotu polega na tym, że od czasów Kartezjusza uważa się, iż poznanie – świata duchowego, świata zmysłowego (przyrody) i egzystencji ludzkiej – jest prawdziwie filozoficzne, gdy jego uzasadnienie sięga głęboko w to, co dzieje się w samym filozofującym umyśle. Ten jest bowiem jedyną postacią myślącej, żywej rozumności, która jest nam bezpośrednio dostępna, a przez którą możemy dotrzeć do jakiegoś rozumienia czystej racjonalności jako takiej, czyli samego tego ogólnego rozumu, który wyznacza prawo samej prawdzie – i który jest na przykład źródłem i łożyskiem reguł logiki, struktury sądu albo zasad, wedle których uznajemy coś za naukowe, a coś innego za nienaukowe i nieracjonalne. Inaczej mówiąc, w filozofii nowożytnej, pokartezjańskiej, każde poznanie czegoś przedmiotowego, co jawi się umysłowi jako bytujące poza nim (jak „świat” albo „kultura”), musi być ugruntowane w poznaniu warunków doświadczenia i pomyślenia tego, co w ogóle jako owo coś zewnętrznego jest dane, a więc w poznaniu samego podmiotu (ja, ego), bez którego nic nie może zjawiać się ani pozwolić pojąć się jako przedmiot (na przykład jako tzw. „świat” czy „rzeczywistość”). Jednym z takich warunków jest chociażby właśnie to, że aby coś dane było przedmiotowo (obiektywnie), to musi istnieć doświadczający podmiot, któremu to jest właśnie podmiotowo, subiektywnie dane... Taką filozofię, w dojrzałej swej postaci nazywaną od czasów Kanta filozofią krytyczną lub transcedentalną, inicjuje system kartezjański, a nawiązuje do niej, w bardzo znaczącym swym odłamie, światowa filozofia po dziś dzień.

Ale powróćmy do samej Rozprawy o metodzie. Jest ona pod pewnymi względami dziełem nie mającym sobie równych w filozoficznej literaturze nowożytnej. Nie tylko jest dla niej samej archetypiczna, inicjująca – i już z tego tylko względu nadzwyczajnie ważna. Ponadto bowiem jest też najszerzej znanym, najczęściej czytanym nowożytnym dziełem filozoficznym, dorównującym rozpowszechnieniem zabytkom starożytnym, takim jak Biesiada Platona czy Listy Seneki. Zadecydowały o tym względy filologiczne i patriotyczne: Rozprawa to bowiem jedno z pierwszych dzieł naukowych napisanych w językach narodowych, dzieł tworzących nową materię językową na użytek akademicki. W tym wypadku jest to, rzecz jasna, język francuski. Stanowi więc Rozprawa o metodzie zabytek naukowego języka francuskiego, a jednocześnie świadectwo odwagi autora, który chciał być potraktowany poważnie, a jednak zdecydował się zarzucić łacinę, czyli powszechny język nauki (dominujący w jego czasach nieporównanie silniej niż dziś dominuje angielski), na rzecz języka etnicznego, który w ogóle do wyrażania treści naukowych jeszcze nie był przystosowany. Dlatego właśnie pomimo że Rozprawa o metodzie nie jest najważniejszym dziełem filozoficznym Kartezjusza (bo są nimi napisane po łacinie, niewiele obszerniejsze zresztą, Medytacje o filozofii pierwszej), to właśnie ona stała się wizytówką jego samego i poniekąd całej epoki. Sprzyja temu fakt, że Rozprawa jest w gruncie rzeczy tekstem dość przystępnym i szkicowym, a nawet (co w filozofii rzadkie) zajmującym (w końcu usprawiedliwia Descartes napisanie go po francusku m.in. tym, że przeznaczony jest nawet dla osób niewykształconych i... kobiet). Jest przy tym niezwykle lapidarna. Tym bardziej więc nadawała się, by zająć we Francji i krajach z Francją związanych tę pozycję powszechnej i obowiązkowej lektury ludzi wykształconych, jaką ma od stuleci aż do dziś. W krajach tych zresztą zwykle jest czytana po prostu w szkole.

Kartezjusz wyraża się jasno i rozumienie jego myśli (choć już nie rozmaitych aluzji i odniesień autobiograficznych, politycznych i historycznych) nie nastręcza trudności ludziom obytym z filozofią, zwłaszcza że w końcu między innymi czytając Rozprawę obycie to uzyskiwali. A jednak to, co pisze się w podręcznikach o myśli Kartezjańskiej, w tym również o Rozprawie, często uderza stronniczością. Rzecz w tym, że podręczniki powtarzają, co pisano o dziejach filozofii w czasach, gdy dyscyplina naukowa zwana historią filozofii przeżywała swój triumfalny rozkwit, to znaczy przez stu laty. A wtedy dominował na scenie intelektualnej scjentyzm, czyli wiara, że nauki przyrodnicze mogą zastąpić i wyprzeć rzekomo niżej stojącą od nich filozofię. Wielu autorów starano się więc przedstawiać jako protoplastów takiego stanowiska, w tej liczbie i Kartezjusza, który faktycznie z mentalnością scjentystyczną miał coś wspólnego – choćby z uwagi na swą ideę metodycznego i jednolitego systemu nauki, dążenie do matematyzacji fizyki oraz wielkie nadzieje wiązane z zastosowaniami nauk. Sądzę jednak, że wcale nie to jest w „profilu mentalnym” Descartes’a najważniejsze i w przedstawionych tu uwagach do Rozprawy będę zwracać uwagę częściowo na co innego, niż ma to zwykle miejsce w podręcznikach.

Zamiarem moim nie jest oczywiście streszczanie Rozprawy ani nawet krytyczne omawianie jej treści. Nie myślę też, jak można by mylnie sądzić z powyższego, forsować jakiejś „nowej interpretacji”. Zadanie tego posłowia jest znacznie skromniejsze. Przede wszystkim podaję podstawowe informacje o filozofii Kartezjusza i publikowanym tu jego dziele. Ponadto chciałbym jeszcze służyć uwagami towarzyszącymi kolejno wszystkim sześciu częściom Rozprawy, po to, aby ewentualnie uzupełnić i rozszerzyć rezultat lektury tego tekstu – oczywiście, o ile ktoś życzy sobie dopuszczać jakiś zewnętrzny wpływ na własne przemyślenia wynikłe z czytania samego Kartezjusza. Rezygnuję przy tym z balastu erudycyjnego, który tu właśnie byłby balastem, bo mnogość szczegółowych informacji historycznych jest rzeczą specjalistycznych opracowań. Tych ostatnich zresztą bynajmniej nie brakuje, gdy chodzi

jot@ka