Jan Hartman
Pytanie główne filozofii a dezyderat główny człowieka
(O zagadnieniu istnienia Boga i zbawienia duszy
nieśmiertelnej)
[Opublikowane w: Kwartalnik
Filozoficzny t. XXVIII, z. 1, 2000, ss. 51-57.]
Istnienie Boga jest nominalnie głównym zagadnieniem
filozoficznym. Określa je jako takie status logiczny samego pojęcia Boga.
Powiedzenie, że istnienie Boga jest najważniejszym problemem filozofii, jest
tautologią, bo samo pojęcie Boga założone jest jako pojęcie tego, co
najważniejsze. Jednakowoż Bóg to zarazem pojęcie religii, i to określone przede
wszystkim wyobrażeniowo. I właśnie o rzeczywistość tego wyobrażenia
chodzi w pytaniu głównym. Pytanie to brzmi: czy jest ten Bóg żywy, który
jest Stwórcą, wszechwiedzą wszystkiego i gwarancją zachowania wszelkiej jaźni w
zbawczej współobecności z Nim? Takie pytanie ma za podstawę ogólny akt woli
duszy, określający tę wolę jako absolutną, czyli jako wolę zbawienia. Nie jest
to więc, po prostu, pytanie o prawdę, lecz przybierający formę zapytywania
dezyderat główny jaźni skończonej. Odróżniajmy zatem sam dezyderat główny i
związane z nim wyobrażenie boskiej osoby zbawczej od problemu głównego: czy to,
co absolutne, stanie się udziałem naszych jaźni po śmierci, udziałem przeżywanym
jako absolutna i wieczna szczęśliwość?
Dezyderat główny formułuje się w postaci pytania dlatego, że
warunkiem woli jest niepewność jej spełnienia. Wola (rozum praktyczny) pyta: co
ze mną będzie? I uzupełnia to pytanie wyobrażeniem boskiej osoby i boskiej
opieki. Wtedy już formułuje pytanie następująco: czy jest Bóg, który mnie zbawi?
Ale wola absolutu, zwana też pragnieniem zjednoczenia z Bogiem lub miłością
Boga, jako taka nie zna wątpliwości intelektualnej, owego stanu empirycznej
niepewności, czy coś przedstawionego istnieje rzeczywiście; nie można „nie być
pewnym” istnienia Boga w podobny sposób, jak bywa się niepewnym, czy zastanie
się kogoś w domu. Taki modus pytania, pozostawanie w doskonałej
indyferencji w determinacji odpowiedzi: tak lub nie, jest czymś całkowicie
teoretycznym, jest ideą intelektu, określającą istotę wiedzy empirycznej,
pozytywnej, jako wiedzy nieuprzedzonej przez roszczenie rozumu, lecz całkowicie
obiektywnej. Niczego podobnego nie może być w pytaniu głównym, bo niczego
takiego nie ma w dezyderacie głównym. Wola absolutu nie zna wyobrażenia
swego niespełnienia, wyobrażenia Boga nieistniejącego, bo wtedy byłaby jedynie
wolą empiryczną, a nie wolą absolutną. Wola absolutna to wola jako taka, a więc
wola w swej istocie, w istocie swej samowiedzy. Nawet jeśli zostanie
sformułowana w postaci pytania, pytania: czy jest Bóg, który mnie zbawi, to nie
będzie to pytanie w sensie teoretycznym, dopuszczające odpowiedź negatywną. Wola
bowiem nie może sobie samej zaprzeczyć. Wola jest modus samej jaźni, a w
istocie jaźni leży samoafirmacja: w postaci samowiedzy i w postaci woli
wiecznego zachowania życia. Istnienie absolutu to dla woli nic innego jak czysty
warunek pozytywnego, a nie negatywnego, zniesienia woli (siebie
samej) przez jej absolutne spełnienie, zaspokojenie. To pozytywne zniesienie
woli nazywa się właśnie zbawieniem.
Czy zatem pytania głównego nie da się postawić jako
pytania? Oczywiście, nie, o ile oczekiwałoby się, że odpowiedź mogłaby mieć
jakieś rozstrzygające znaczenie dla stanu wiary, a więc dla mocy woli i
towarzyszącego jej wyobrażenia. Nie jest możliwe, aby myśl zachwiała istotnie
wiarą, choć może ją istotnie podbudować, umocnić. Jednakowoż wola, która raz
określiła się jako zależna od prawdy, pozostanie już jakoś w tej zależności.
Formułując wolę w postaci pytania, a nie żądania, a więc pytając, czy Bóg
istnieje, w miejsce bezpośredniego domagania się zbawienia, w miejsce modlitwy,
określamy już swą zależność od prawdy. Nie jest to ta zależność, którą
spotykamy na gruncie projektu poznania obiektywnego, gdzie dopuszczona jest
możliwość, że realnie jest inaczej, niż to sobie wyobrażamy, Nie, bynajmniej,
takiej zależności od prawdy, od prawdy pozytywnej, obiektywnej tu nie ma. Jest
jednak zależność od prawdy w tym znaczeniu, że istnienie Boga ma (to jest
forma ultymatywna, dezyderat) okazać się prawdą, to znaczy Bóg się okazać
prawdą, żywą, rzeczywistą prawdą. Inaczej mówiąc, sformułowany pytajnie, lecz
tylko pozornie teoretycznie dezyderat główny: czy Bóg istnieje? ma
następujący sens spekulatywny: jest roszczeniem jaźni do prawdy absolutnej,
wprowadzonym od strony zewnętrznego odkrycia idei prawdy: odkryłem ideę prawdy –
lecz czy na pewno prawda istnieje? Pytam więc: czy jest prawda absolutna, Bóg,
który jest prawdą? W tym miejscu dezyderat spotyka się z pytaniem głównym.
Pytanie o istnienie prawdy absolutnej jest czysto tautologiczne, jest tylko
nieudolnym sposobem stwierdzenia, że celem myślenia jest to, co absolutne, idea
absolutna. Niemniej prosta tautologia: absolut istnieje – absolut nie da się
pomyśleć jako nieistniejący – absolut jest tym, czego nie da się pomyśleć bez
istnienia, jest tezą spekulatywną, należy do wiedzy. W tej tautologicznej
figurze jednoczy się wola poddana idei prawdy z czystym myśleniem; wiara, czyli
wola poruszana wyobrażeniem, oddaje się tu we właściwym sobie zakresie
wychowaniu przez myśl. Określa to słynna formuła fides querens intellectum –
wiara poszukująca zrozumienia.
Wszystkie te momenty ujmuje syntetyczny tekst Anzelma z
Proslogionu. Mamy tam niemożność pomyślenia Boga bez istnienia (a
więc to, co przede wszystkim się w tym tekście widzi – banał, że Bóg założony
jest w swym pojęciu jako byt konieczny). Ponadto niemożność pomyślenia Boga w
ogóle... Bóg bowiem jest ponad pojęciem, nie ma pojęcia Boga. Tak twierdzi
Anzelm: „Jesteś czymś większym niż mogę pomyśleć [...]. To, co jest większym,
niż mogę pomyśleć, nie może być tylko w samym umyśle”. (Nie chodzi więc o to, że
wyprowadza się istnienie Boga z pojęcia Boga, lecz raczej — z „niepojęcia
Boga”.) Bóg jest doskonałością ponad wszelkie pojęcie – taka jest Anzelmiańska
definicja absolutu. To, co niepojęte, z natury rzeczy myślane jest jako byt,
jest czymś, co jest i jest niepojęte – właśnie w swym bycie
niepojęte: jest, lecz my tego nie pojmujemy. Natomiast że w ogóle to coś
niepojętego jest – to samo nie jest akt pojmowania, to jest oczywiście
akt wiary. To nie abstrakcyjna idea czegoś ponad pojęcie wymusza na nas
logicznie tezę „to, co ponad pojęcie, jest istniejące”, lecz wiara w
istnienie takiego bytu sama określa się – dzięki logicznemu argumentowi – jako
wiążąca dla pojęcia. Ten argument brzmi: byt najdoskonalszy nie może być
pomyślany jako nieistniejący ani nawet mogący nie istnieć, bo istnienie i
konieczne istnienie są doskonalsze (odpowiednio) od nieistnienia i istnienia
tylko przygodnego. Uznawanie tezy „Bóg istnieje” jest więc wprawdzie formalnie
wymuszone przez pojęcie Boga jako z konieczności istniejącego bytu doskonałego i
przekraczającego swą doskonałością wszelkie pojęcie, lecz nie o tę logiczną
konieczność chodzi, a raczej o to, że wiara – mimo iż zechciała się
podporządkować prawdzie – jest dla myślenia wiążąca: gdyby myślenie chciało
zaprzeczyć pojęciu Boga, to po prostu wyrzekłoby się wiary; jeśli jednak
je przyjmuje, to musi je przyjąć wraz z wiarą, a nie hipotetycznie. Istnienie
Boga nie jest hipotezą – taki jest wniosek ze spekulacji Anzelma, spekulacji
wyrażonej w modlitwie. W tezie naczelnej „Bóg istnieje”, porządek
racjonalny określa warunek prawomocności swych roszczeń do ważności przez
ustanowienie ważności bytowej swego przedmiotu. (Notabene szkoda, że Kant
nie zrozumiał intencji Anzelma i zadziwiającej logiki dowodu ontologicznego.)
To, że byt doskonały jest myślany jako istniejący, to nie jest w tej spekulacji
moment najważniejszy. Najistotniejsze w Proslogionie jest właśnie
zawiązanie stosunku między dwoma modi jaźni, modi, w
których przejawia się absolutne roszczenie: modus woli i modus
rozumu; credo ut intelligam – wierzę, aby zrozumieć.
Tekst Anzelma pokazuje, że jedynie w świetle wiary, a więc
woli, możliwe jest przekształcenie pozbawionej rzeczywistości abstrakcji,
mianowicie takiej: w pojęciu Boga zawiera się istnienie konieczne i o ile
poprawnie używa się tego pojęcia, o tyle trzeba uznawać tezę „Bóg istnieje”, a
więc tylko w świetle wiary możliwe jest przekształcenie tej pustej abstrakcji w
realne pojęcie, w pojęcie absolutu jako Boga. Wiara jest
koniecznym warunkiem zaakceptowania pojęcia tego, czego pojęcie jest niemożliwe,
co samo przekracza wszelkie pojęcie. Anzelm chce pokazać, że kto wierzy w Boga,
ten może być spokojny, że gdy rozprawia w filozofii o absolucie, a więc o tym
bycie, który jest Jeden, prosty, pierwszy, konieczny, causa sui,
wieczny, który jest czystym dobrem itd., wtedy mówi o tym Bogu, który jest
Miłością, Ojcem i Zbawicielem.
Sojusz dialektyki z teologią, który ogłasza Anzelm, sojusz
zasadzający się na zapewnieniu, że rozum nawet gdyby chciał rezonować, to i tak
nie pomyśli Boga inaczej niż jako istniejącego, a więc i nie pomyśli świata bez
Boga, sojusz mający jednak swoją spekulatywną i metafizyczną podstawę w
podporządkowaniu się naszej woli idei prawdy, jest wszelako deklaratywny.
Niestety, jednostkowa, egoistyczna wola ludzka nie tego pragnie, co zawiera się
w wierze w Boga prawdziwego, w Boga jako żywą prawdę. Wola nasza pragnie
zbawienia, pozytywnego zniesienia, ale z zachowaniem całej miłości własnej,
całego przywiązania do siebie i swych spraw. Taki bowiem kształt realny
przybiera dezyderat główny człowieka. Jest on jednakże sprzeczny w sobie.
Żadnego przeniesienia do wieczności tego, co skończone, być nie może. Byt
ziemski – ziemska miłość, ziemskie dobra – musi zostać odżałowany, a nawet i
pamięć o nim nie może być wieczna. Że w zaświaty nie zabierzemy swoich statków i
że w stanie zbawienia i tak wcale nie byłyby nam one potrzebne – to zupełnie
jasne. Po co więc wspominać tutaj o tych infantylnych marzeniach? Otóż dlatego,
że wyobrażenie wiary, a z nim i dezyderat główny nigdy nie jest od nich
wolny. Może się, co najwyżej, od nich powoli uwalniać. Powiadamy wtedy, że
przechodzi się od wiary naiwnej do wiary wyższej, mistycznej. Jednakowoż
dezyderat główny nawet w samej swej istocie jest o tyle sprzeczny, że domagając
się wprawdzie pozytywnego zniesienia woli, zatracenia się duszy w Bogu, domaga
się dla duszy zarazem obcowania z Bogiem, a więc zachowania własnej
substancjalności i indywidualności. Dlatego wiara w Boga zawiera szczególny
moment: moment wiary, że sprzeczność ta jest rozwiązana, że w rzeczywistości jej
nie ma. Że Bóg nas zachowa w sobie. Jak to możliwe? Jest to właśnie tajemnica
wiary.
Infantylizm pospolitej ludzkiej wiary i jej egoizm skłania do
pytania, czy dzięki współudziałowi myśli można by zmodyfikować wyobrażenie
będące jej treścią. Zawsze sądzono, że tak. To przekonanie było podstawą
oświeceniowego kontraktu między wiarą i rozumem, między Kościołem i państwem –
zarówno w postaci popularnego deizmu, jak i wyrafinowanego kantyzmu. Niestety,
jest to przesąd. Źródło i podstawa wszystkich rzeczy, przyczyna świata i samego
siebie, ostateczne wytłumaczenie istnienia świata i jego sensu, byt czysto
duchowy i wieczny – tak oto ma wyglądać oświecone wyobrażenie Boga. I co – czyż
do takiego bytu nie można zanosić egoistycznych próśb i spodziewać się od niego
cudów? Czyżby było to nieracjonalne? Jakość wiary zależy nie od stopnia
ucywilizowania wyobrażenia o Bogu, lecz od poziomu idei moralnej, a więc od
tego, o co się Boga prosi. Wynika stąd bardzo ważna konkluzja: nie możemy się
spodziewać, że wiedza, idea pozwoli zmodyfikować wiarę, uczynić ją czymś w
rodzaju „wiary racjonalnej”. Choć wiemy, że nie zachowamy po śmierci dalszego
biegu ziemskich spraw, i to w żadnym stopniu, to nikomu nie przeszkodzi to
wierzyć, że mimo wszystko tak będzie. Niewierzącymi są ci, których bardziej
przeraża wizja udręki życia wiecznego niż wizja śmierci absolutnej, a nie ci,
którzy dostrzegli sprzeczność w idei indywidualnego życia wiecznego i zbawienia.
Zresztą niewierzących w życie po śmierci jest niewielu. Jeszcze mniej jest
takich, którzy nie wierzą w Boga, choć znowu nie jest prawdą, jak pospolicie
powiadają duchowni i w ogóle ludzie pobożni, że niewiara w Boga jest pozorem, że
jest sprzecznością. Niewiara w Boga znaczy, po pierwsze: nie wierzę, że jest
ktoś, kto wie, a wręcz decyduje o każdym moim, najbłahszym nawet, kroku. Taka
niewiara jest dość pospolita. Jeśli do tego dołącza się, po drugie, brak
wyraźnej idei absolutu, jej nieznajomość, to można mówić całkiem dosłownie o
niewierze w Boga. Zamiast woli zbawienia mamy wtedy wolę i wiarę, że własne
doczesne życie nasyci się spełnieniem – tu i teraz, w jego skończonych
okolicznościach. Jest to swoją drogą równie infantylne jak wiara w opiekuńczego
Boga. Są jednak i tacy, którzy niczego zdają się nie chcieć, ludzie pozbawienie
wiary w ogóle. Nie ma w tym nic sprzecznego – życie ludzkie może przebiegać
całkowicie machinalnie, mimo używania niektórych funkcji rozumnych.
Filozofia zaczyna się wraz z myślą, że zadaniem myślenia jest
dorównanie absolutnej idei, poznanie absolutne tego, co w sobie i dla siebie.
Filozofia rozpoznaje siebie jako poznawanie absolutu, jako myślenie, które myśli
siebie dla całkowitego odnalezienia się u siebie dla siebie. To, co absolutne,
jest myślą. Myśl zaś jest jaźnią. Taka jest podstawa i koniec filozofii i nikt
temu nigdy tak naprawdę nie przeczył i przeczyć nie może bez popadania w
sprzeczność. Czy pytanie główne tym samym już od samego początku jest
rozstrzygnięte? Czy dlatego, że myślenie najpierw zakłada siebie jako absolut,
tworzy pojęcie absolutu jako bytu koniecznego, któremu nie da się bez
sprzeczności odmówić istnienia? Owszem, tak, ale nie jest to jeszcze powód, aby
uprawiać filozofię jako filozofię Boga po prostu ani nawet aby posługiwać się
zwrotem „Bóg istnieje”. Anzelm ma całkowitą rację, sugerując, że istnienie Boga
nie jest hipotezą, że nie można przyjąć pojęcia Boga hipotetycznego. Ale absolut
jako przedmiot „pragnienia poznawczego” nie przyjmuje z konieczności imienia
Boga. Czysta i całkowicie wewnętrzna myśl, którą jest absolut, jest wprawdzie z
konieczności szczęśliwa w sobie, ale nie musi być zbawicielem indywiduum. Cała
dialektyka wiary i wiedzy jako taka ujmowana jest w pojęcia przez rozum. To
myślenie jest dysponentem pojęć. I to do niego zależy decyzja, do jakiej strony
dialektycznego procesu należą dane wyrażenia. Otóż wyrażenia „Bóg” i „Bóg
istnieje” należą do porządku wyrażania wiary i dlatego jest błędem używać ich w
miejsce wyrażeń „absolut”, „absolut jest rzeczywistą ideą”. Podobnie z
określeniem „dusza nieśmiertelna”. W filozofii powiemy: jest duch i duch jest w
nas, jesteśmy momentem ducha, szczególnie wtedy gdy myślimy lub czynimy dobrze.
Na gruncie nauki musimy powiedzieć naszej woli zbawienia i naszemu wyobrażeniu
Boga: nie – teraz będziemy myśleć, a nie pragnąć. Jest to konieczne,
jeśli stosunki między modus woli i modus rozumu, między wiarą i
nauką mają być rozumnie uregulowane. Wiara mówi wszakże: nie obchodzi mnie, co
powie rozum. Właśnie to „nieobchodzenie” siebie nawzajem wiary i rozumu jest
warunkiem symetrii ich dialektyki, warunkiem działania władzy sądzenia, która
stoi ponad nimi i znajduje upodobanie w ich syntezie.
|