Jan Hartman
Filozofia w życiu społecznym
Ukazało się w Forum Akademickim 11/2004
Termin „filozofia” łatwo prowadzi do nieporozumień.
Czasami używa się go na oznaczenie tego, co w ludzkim poznaniu najbardziej
doniosłe, krytyczne i trwałe. W tym znaczeniu „filozofia” to nauka par
excellence, szczyt osiągnięć intelektualnych ludzkości. Nie zalicza się
wtedy do niej ani rzeczy miałkich, ani jałowych, ani pod żadnym innym względem
poślednich. Nie ma też sensu pytać wtedy, po co jest filozofia ani poddawać jej
jakiejś ogólnej ocenie. Pytanie „po co?” sugeruje bowiem, że może być coś
godniejszego i lepszego, w stosunku do czego filozofia byłaby tylko drogą czy
narzędziem. Ocena zaś musiałaby zakładać jakiś wyższy punkt widzenia. Cóż jednak
miałoby być donioślejszego od krytycznego poznania istotnej prawdy i cóż miałoby
być podłożem oceny wartości takich poznań, jak nie ta sama kultura
intelektualna, która się na nie zdobywa, a więc właśnie filozofia? W tym
radykalnym znaczeniu filozofia jest absolutnie wartościowa i suwerenna - nie
dopuszczając żadnej niefilozoficznej dyskusji na swój temat, żadnego nad sobą
sądu. Nie dopuszczając ze względów logicznych - cokolwiek osądowi takiemu
miałoby się poddawać, albo musiałoby nie zasługiwać na miano filozofii, albo ów
osąd byłby po prostu częścią samej filozofii, wyrazem jej koniecznego
samokrytycyzmu.
Poza tym jednak termin „filozofia” ma sens opisowy,
odnosząc się do całokształtu dzieł i praktyk instytucjonalnych (np.
dydaktycznych), które występują pod tą nazwą. Tutaj już zewnętrzne oceny zdają
się możliwe, chociaż trzeba pamiętać, że znaczna część tego, co nazywa się
filozofią, jest nią w tym pierwszym znaczeniu i odnoszenie się do tych
najlepszych rzeczy w historycznym dorobku filozofii z jakimś dystansem,
unikającym rzeczywistej dyskusji, a w zamian oferującym jakiś „socjologiczny
opis”, zakrawa na mędrkowanie. Krótko mówiąc, oba znaczenia „filozofii”
nakładają się na siebie. Stanowi to o specyfice wszelkich rozważań, które
filozofię jako taką obierają sobie za temat. Chciałbym powiedzieć tu kilka słów
o tym, jak funkcjonuje filozofia we współczesnej kulturze i życiu społecznym -
dlatego musi być jasne, że mówiąc „o filozofii w ogóle” bynajmniej nie stawiam
się ponad ani nawet poza nią, a jeśli mówię krytycznie, to tylko o tej stronie
„widzialnej”, nie zawsze z dobrym prawem pod nazwą filozofii występującej. Nie
zmienia to faktu, że z samej zasady konstrukcyjnej pojęcia filozofii, podpada
pod nie prima facie to tylko, co w naszym poznaniu najbardziej istotne i
najlepiej uzasadnione.
Do XVIII, a na dobrą sprawę do XIX wieku pojęcie filozofii
było równoznaczne z pojęciem nauki. Pierwszym odkryciem czy może raczej
wynalazkiem filozofii była sama nauka, czyli racjonalna i krytyczna działalność
poznawcza. Nadano jej w Grecji nazwę „filozofii”, w odróżnieniu od mądrości
religijnej, opartej na autorytecie wiary. Nie znaczy to, że powszechnie uważano,
że zachodzi między nimi antagonizm, a tylko, że respektowano różnicę, jaka tu
występuje. Względną odrębność w całokształcie działalności naukowej miała tylko
matematyka z astronomią oraz medycyna, a w późniejszym okresie jeszcze prawo i
teologia. Cała reszta nauk to była właśnie „filozofia”. Odzwierciedla to
struktura dawnego uniwersytetu, który składał się z wydziału ogólnego, przez
który musieli przejść wszyscy studenci, zwanego Wydziałem Sztuk lub
Filozoficznym, oraz wydziałów prawa, medycyny i teologii. Do dziś w krajach
anglosaskich doktorat z jakiejkolwiek dziedziny poza prawem, medycyną i teologią
nazywa się doktoratem z filozofii. W Polsce było tak do lat pięćdziesiątych XX
w.
W XVII i XVIII w. Powstały jednak w ramach filozofii
teorie przyrody odwołujące się do matematycznych modeli zjawisk, czyli tzw.
matematyczne przyrodoznawstwo. W związku z tym tradycyjna autonomia matematyki
rozciągnięta została z czasem również na tę nową fizykę, a przez to konkurencja
starej i nowej nauki, czyli przede wszystkim arystotelesowskiej i newtonowskiej
nauki o świecie nieożywionym, nabrała jakby ogólniejszych wymiarów,
przedstawiając się jako rzekoma konkurencja filozofii w ogóle z nowymi naukami
przyrodniczymi. Na dyskusję wokół programu matematycznego przyrodoznawstwa
nałożył się bardzo dramatyczny spór ogólniejszej natury, a mianowicie spór
między filozofami na temat słuszności doktryn Arystotelesa o największym stopniu
ogólności, dotyczący tego np., co to znaczy być przedmiotem i istnieć, jakiego
rodzaju przedmioty, poznawalne zmysłowo bądź nie, w ogóle występują i w jakiej
mierze są w ogóle poznawalne. Były to spory fundamentalne, a więc należące do
zakresu metafizyki (nauki o tym, co w ogóle istnieje i w jaki sposób) oraz (jak
to się nazywa od XVIII w.) teorii poznania. Krytyka tego, co w nauce stare (i
zwykle związane z imieniem największego autorytetu starożytnej i średniowiecznej
nauki - Arystotelesa) poszła więc niejako dwutorowo, dokonując się na planie
fizyki i metafizyki. Chodziło tu przede wszystkim o podniesienie na najwyższy
możliwy poziom krytycyzmu i wiarygodności poznania naukowego (filozoficznego),
co zawsze było oczywiście celem filozofii, ale od czasów Kartezjusza stało się
jakby ważniejsze od wszystkiego innego. Ofiarą twórczego kryzysu w nauce, w
dobie rozwoju matematycznego przyrodoznawstwa i pokartezjańskiej metafizyki (oba
procesy miały zresztą tych samych bohaterów, jak Leibniz i Newton) padły dwa
słowa: „filozofia” i „metafizyka”. Oba bowiem bywały bardzo często używane w
kontekście krytycznym, jako określenie tych rzeczy wątpliwych i, jak sądzono,
przestarzałych, które teraz „nowa filozofia” albo „nowa nauka” muszą
przezwyciężyć. Tak to „filozofia” z wolna przestała znaczyć wyłącznie „to, co
najlepsze w poznaniu”, a coraz częściej „to, co za naukę uchodziło dotychczas,
jakkolwiek najwyższy czas to zmienić”. Krytycyzm poznania filozoficznego
przełożył się więc na częściowe zdeprecjonowanie samego terminu „filozofia”, tam
mianowicie, gdzie miał oznaczać to, z czego sama filozofia oczyszcza się w swej
krytycznej refleksji. Jeszcze gorszy los spotkał słowo „metafizyka”, która z
wolna zaczęła znaczyć to, co w filozofii najmniej uzasadnione. Ale tym się tu
nie zajmujmy.
Podejrzliwość filozofów, prowadząca do osłabienia
autorytetu filozofii na szerszej arenie intelektualnej, obejmującej coraz
większą liczbę uczonych, którzy bardziej już czuli się fizykami, chemikami czy
biologami niż „filozofami”, wzrosła jeszcze w wieku XIX. Dało to nowy impuls do
odrywania się nowych projektów naukowych od „starej filozofii”. Tak to
filozofowie zaczęli wymyślać nowe nauki, obiecując sobie, że tak zaprojektują
ich metodologię, by była na ile to tylko możliwe niezależna od wiecznych sporów
fundamentalnych, czyli sporów metafizycznych. Filozofowie wymyślili więc
socjologię, psychologię, a w XX w. etnologię czy, ostatnio, kognitywistykę. To
„wypuszczanie balonów”, czyli projektowanie autonomicznych tzw. „nauk
humanistycznych” ostatecznie przekreśliło nie tylko równoważność pojęcia nauki z
pojęciem filozofii, ale nawet centralną pozycję w nauce tych wszystkich
zagadnień, które nie znajdując dla siebie miejsca w obrębie nauk szczegółowych,
nadal rozważane były pod szyldem „filozofia”. Z czasem doszło wręcz do
marginalizacji filozofii i jej deprecjacji. Przyczynił się do tego ostatecznie
projekt filozoficzny zastąpienia metafizyki przez fizykę, związany z ideologią
tzw. pozytywizmu, który to, mówiąc skrótem, próbował zastąpić rozważanie
zagadnień filozoficznych skompromitowaniem ich jako pozbawionych sensu. Dziś
pozytywizm jest już raczej demodé, ale skutki opisanego tu procesu trwają
do dziś.
Rezultat tych wszystkich procesów jest taki, że w stosunku
do nauk filozofia jest dzisiaj zwykle metateorią, dostarczając jej samowiedzy
metodologicznej i epistemologicznej. W istocie, teoria nauki, badania nad naturą
czynności naukotwórczych i zakresem ich poznawczej ważności to integralna część
filozofii. Z drugiej strony, gdy na gruncie konkretnych nauk, zwłaszcza zaś
fizyki, przychodzi do zagadnień fundamentalnych, np. dotyczących tego, dlaczego
w ogóle istnieje przyroda i jaki jest świat w swej najgłębszej istocie, uczeni
opuszczają teren matematyki i eksperymentu, biorąc się do rozważań
metafizycznych. Ich poziom zwykle nieco odbiega jeszcze od profesjonalnej
filozofii, ale to się zapewne będzie zmieniać.
Ten sam proces „filozoficznej reedukacji” nauk
szczegółowych i samych uczonych przebiega też w tzw. naukach humanistycznych, w
coraz większym stopniu wykazujących się tym poziomem ogólności i syntetyczności,
który kwalifikuje niektóre przynajmniej prace powstające na jej gruncie do
dziedziny filozofii. W rezultacie wielu filozofów jest dziś jednocześnie
filologami, socjologami, historykami czy właśnie fizykami, pracującymi poza
instytutami filozofii. Paradoksalnie, stanowi to kolejny impuls dla krytycznego
stosunku znacznej części elit intelektualnych do zinstytucjonalizowanej
filozofii. Powiada się, poniekąd słusznie, że filozofia jako odrębna dyscyplina
i odrębna część uniwersytetu jest mało potrzebna, mając się lepiej, gdy
utrzymuje ścisły związek z poszczególnymi dyscyplinami szczegółowymi. Taki
pogląd dominuje na świecie i dlatego wydziały filozoficzne liczą na zachodnich
uniwersytetach zwykle kilku lub kilkunastu pracowników, a nie, tak jak u nas,
kilkudziesięciu. Nie znaczy to oczywiście, że na Zachodzie jest mało filozofów.
Jest ich wielu, tyle że są zwykle kimś jeszcze - socjologami, logikami,
teoretykami sztuki itd.
To rozproszenie filozofii po różnych wydziałach ma z
pewnością pewne dobre skutki, ale ma też i skutki negatywne, obniżając znaczenie
tych, którzy są „tylko” filozofami i pracują na wydziałach filozofii. Tylko
bardzo niewielu spośród tych „filozofów filozofów” osiąga taki autorytet
publiczny, jakim cieszą się liczniejsi wybitni przedstawiciele takich dyscyplin
jak fizyka czy socjologia, będący lub nie będący jednocześnie filozofami. To zaś
obniżenie rangi filozofów powoduje, że spada społeczny szacunek dla tego, co
odróżnia „czystych filozofów” od owych filozofów „zdyscyplinowanych”, czyli
powiązanych z poszczególnymi dyscyplinami naukowymi. A tym czymś jest pamięć i
kult kanonu, czyli zestawu wielkich klasycznych dzieł filozoficznych - od
Platona i Arystotelesa do Husserla i Wittgensteina. Jest to już jednak proces
nieodwracalny. Większość uczonych, jacy kiedykolwiek żyli, to uczeni
współcześni, urodzeni w XX w. Siłą rzeczy, punkt ciężkości filozofii przesuwa
się w stronę dorobku współczesnego, a wielcy filozofowie dawniejszych epok
powoli ustępują miejsca w świadomości elit uczonym naszych czasów. Nikt się
pyta, czy są oni filozofami, czy może raczej psychologami albo socjologami -
ważne, że są mądrzy. W gruncie rzeczy zresztą, to pytanie, kto filozof, a kto
nie, nigdy nie było tak naprawdę ważne. Oczywiście o tamtych dawnych klasykach
filozofii wciąż pisze się prace, i to więcej niż kiedykolwiek, ale wpływ myśli
Platona czy Locke’a na publiczne życie umysłowe i życie polityczne jest teraz
znacznie mniejszy niż dawniej. Są po prostu nowe nazwiska.
A jednak, ogólnie biorąc, pomimo pewnej deprecjacji
kanonu, filozofia pozostaje niebywale wpływowa. Tak jak dawniej, zwłaszcza
wielkie projekty polityczne, narodowe i międzynarodowe, wychodzą z dzieł
filozofów i znajdują odzwierciedlenie w praktyce. Bez Spinozy, Rousseau, Hobbesa,
Locke’a, Hegla i wielu innych nie byłoby nowoczesnej demokracji, a podobnie bez
Szkoły Frankfurckiej, Habermasa, Rawlsa czy Giddensa nie byłoby współczesnego
ładu politycznego. Wpływ filozofów na nasze życie jest tu nie do przecenienia.
W mniejszej skali niż światowa polityka, filozofowie
uzyskują również znaczący wpływ na kulturę i życie społeczne, a nawet porządek
prawny swoich krajów. To ostatnie ma miejsce np. na gruncie bioetyki, czyli
etyki medycznej. Przede wszystkim jednak, wielu filozofów, także w Polsce, ma
wpływ na opinię publiczną, udzielając się jako publicyści i eseiści. Wybitnym
przykładem jest tu polski filozof Leszek Kołakowski czy zmarły niedawno Józef
Tischner. W moim przekonaniu, filozofowie są jednak wciąż za mało widoczni i nie
wykorzystują dostatecznie swych możliwości działania na rzecz wzrostu
racjonalności i moralności życia publicznego. Ktoś może powiedzieć, że nie jest
to ich najważniejsze zadanie. Zgoda, lecz pamiętajmy, że zdobycie większego
szacunku środowisk naukowych, przyciągnięcie uwagi uczonych do dzieł
filozoficznych, w znacznym stopniu uwarunkowane jest przez ogólny autorytet
publiczny, jaki uda się im zdobyć poprzez działalność bardziej praktyczną.
|