Jan Hartman
Rasiści i potwarcy
[Tekst ukazał się w Rzeczpospolitej, 15-16.04.2004]
Nie trzeba, a może wręcz przeciwnie:
nigdy nie dość mówić, że rasizm jest złem. Ale rasizm nie jest jedynym złem,
jakie wiąże się z „kwestią rasową”. O tym zaś nie mówi się prawie w ogóle.
Tymczasem pokłady agresji i głupoty zalegają nie tylko w głowach rasistów, ale
często również w umysłach wrogów rasizmu. Zbyt łatwo przychodzą im i zbyt łatwo
są im darowane niezliczone potwarze i oszczerstwa kierowane wobec domniemanych
rasistów. Oskarżenie o rasizm rzucić łatwo - bronić się przed nim trudno, bo
ten, który to oskarżenie rzuca podlega jakby szczególnej ochronie: wszak
występuje się jako ktoś, kto zwalcza rasizm, jako obrońca uciśnionych i rzecznik
powszechnie uznanej przez cywilizowanych ludzi prawdy. Dlatego oszczerca,
rzucający niesłuszne oskarżenie o rasim, jest może gorszy od samego rasisty. Ten
ostatni jest bowiem poniekąd bezbronny - kulturalni ludzie nie tylko odmawiają
mu racji, ale nie tolerują jego rasitowskich przekonań i bez wahania wykluczają
ze swego grona. Potwarca tymczasem zwykle ma się dobrze. Można wręcz zbić mały
polityczny kapitalik na szermowaniu nieuczciwymi posądzeniami o rasizm.
Lecz posądzenia takie biorą się nie
tylko ze złej woli. Czasami są wynikiem nieporozumień. Zanim do tego przejdę,
chciałbym wpierw zastanowić się nad tym, czym właściwie jest rasizm i co w nim
jest takiego złego. Zwykle przez rasizm rozumiemy nienawiść lub choćby
uprzedzenia w stosunku do ludzi innych ras niż nasza, a zwłaszcza przejawy
agresji lub dyskryminacji na tym tle. Czasem jednak pojęcie rasizmu rozszerza
się na inne przejawy nietolerancji wobec dużych grup ludzkich, np. narodów albo
mniejszości seksualnych. Takie rozszerzenie, zwłaszcza na gruncie języka
angielskiego, jest i przez język, i przez obyczaje prasowe akceptowane,
jakkolwiek uprzedzenia narodowe (np. antysemityzm) wolno nam określić tym
oskarżycielskim epietetem „rasizm” dopiero wtedy, gdy sięgają aż do sfery
biologicznej, a więc gdy idzie za nimi fizyczny wstręt czy pogarda dla
cielesności znienawidzonych ludzi. W takim znaczeniu będę też mówił o rasizmie w
dalszych ciągu. Terminem tym obejmuję więc również skrajne postacie wrogości
narodowej, wyznaniowej i seksualnej. Co złego jest w rasizmie? Właśnie pogarda i
nienawiść, które są jego podstawą. Rasizm jest złem moralnym i
niesprawiedliwością, a nie błędem intelektualnym. Nie polega na niewiedzy czy
nierozumieniu, że wszystkie rasy są równe. Bo gdyby nie były równe, to, co? Czy
wtedy dyskryminowanie kogoś z powodów rasowych byłoby uzasadnione? Zresztą
równość, żeby tak powiedzieć, na pstrym koniu jedzie. Wszystko zależy od
dokładności mierzenia. W dziedzinie pomiarów empirycznych „równy wynik” to
rzadki ptak, w dodatku ze względów metodologicznych zwykle niepożądany. Rzecz w
tym, że z ewentualnych nierówności ras pod jakimikolwiek względami nie wynikają
żadne ograniczenia obowiązku poszanowania jakichkolwiek osób i ich praw!
Jedno z nieporozumień, o których
chciałbym tu mówić wiąże się z samym terminem „rasizm” i sposobem jego używania.
Otóż czasem uważa się samo mówienie o rasach za przejaw rasizmu. Rzekomo, jeśli
przestaniemy mówić o rasach, to przestaniemy je w ogóle dostrzegać, wyróżniać i
odróżniać od siebie (bo i po co?), zamykając usta rasitom, zanim je jeszcze
otworzą. Ale jednak różnic rasowych ani się nie da, ani nie ma potrzeby
przemilczać. Nie zawsze mówienie rasach i ich swoistościach czy różnicach służy
antagonizowaniu ras albo choćby ryzykownemu porównywaniu. Gdy mówię „nie
podobają mi się Murzynki”, relacjonuję jedynie pewien fakt dotyczący mych
upodobań estetycznych czy erotycznych i w żaden sposób nie mogę tego wyrazić
inaczej; co najwyżej mogę nie mówić nic. Nie znaczy to jednak, iż twierdzę, że
Murzynki de facto są gorsze czy brzydsze. Po prostu mi się nie podobają,
tak jak mogą mi się nie podobać kobiety tęgie albo rude. Zupełnie niedorzeczne
jest już natomiast dezawuowanie pojęcia rasy jako nienaukowego i nie mającego
interpretacji genetycznej. Nikt o taką interpretację się nie ubiega ani nie
rości sobie pretensji do naukowści mówiąc „Murzyni”, „Biali”, „Żółci”! To są
zwykłe terminy potoczne, dość nieostre, podobnie jak większość naszych pojęć,
jakkolwiek na ogół zdatne do użycia w komunikacji codziennej. Inaczej mówiąc,
zazwyczaj nie wahamy się i nie kłócimy o to, czy dany człowiek jest Murzynem czy
Azjatą ani co pod tymi określeniami rozumiemy. Słowa tego rodzaju odnoszą się do
wyraźnych cech wyglądu i żadnych dalej idących pretencji nie mają.
Najważniejszy jest jednak inny kłopot
z posługiwaniem się terminami określającymi rasy. Polega on na tym, że czasem
termiu takiego używamy tylko i wyłącznie jako narzucającego się nazwania jakiejś
grupy ludzi, których z jakichś zupełnie niezwiązanych z rasą powodów chcemy
skrytykować. Wynikają stąd rozliczne nieporozumienia i nadużycia. Znanym
przykładem jest parkan zbudowany przez mieszkanców Usti nad Łabą, którym chcieli
się oni odgrodzić od osiedla cygańskiego. Zamiarem tych ludzi było po prostu
odizolowanie się od otoczenia, którego nie akceptowali, w tym wypadku z powodu
brudu i hałasu. Dokładnie takie same motywy kierują właścicielami niezliczonych
posesji, ogradzającymi je wysokimi nieraz murami. Także całe osiedla, i to
liczne, również w Polsce otoczone są płotem, dla częściowej izolacji od
biedniejszego i mniej kulturalnego otoczenia. W Usti jednak to otoczenie miało
narzucającą się definicję „rasową”: tam mieszkają Cyganie. Oczywiście
można było przemilczeć termin „rasowy” i mówić o „uciążliwych sąsiadach”. Wtedy
trudniej byłoby oskarżać mieszkańców osiedla o rasizm. Mimo takiego zabiegu
retorycznego, znaleźliby się potwarcy, służalczy wobec panujących trendów,
rzucający to starszne oskarżenie. Ostrożność na niewiele by się zdała. Byłaby
też niepotrzebna i oportunistyczna. Mamy pełne prawo używać zbiorczego
określenia każdej grupy ludzkiej, biorącego pod uwagę rzucającą się w oczy ich
cechę wspólną. Jeśli sąsiednia dzielnica zamieszkana jest przez Żydów, powiemy,
że jest to dzielnica żydowska i wcale nie znaczy to, że na wszystko, co dotyczy
tych ludzi, patrzymy pod kątem właśnie ich narodowości i wyznania, choćbyśmy
zawsze mówiąc o nich używali nazywy „Żydzi”. Jeśli więc sąsiednia dzielnica jest
zamieszkana przez Cyganów, to również powiemy, że jest to dzielnica cygańska. A
jeśli mamy coś mieszkańcom tej dzielnicy do zarzucenia, to wcale nie znaczy, że
zarzucamy im to dlatego, że są Cyganami, chociaż nadal możemy, całkiem
naturalnie, określać swych sąsiadów tym samym, narzucającym się, określeniem
zbiorczym: Cyganie, dzielnica cygańska. Gdy powiemy więc „Cyganie hałasują i
brudzą” to chociaż pojawia się w tym wyrażeniu termin typu rasowego, to wcale
nie o „rasę” (czy narodowość) tu chodzi (lecz o brud i hałas), a terminu tego
użyto wyłącznie dla zidentyfikowania grupy osób, w najnaturalniejszy,
narzucający się sposób. Nie ma to nic wspólnego z rasizmem.
Nie muszą mieć rasistowskiego
charakteru nawet takie wypowiedzi, które daną grupę w jakiś sposób krytykują. Na
przykład nie każde złe zdanie o Żydach jest przejawem antysemityzmu. Jeśli
krytyka jest uzasadniona a wypowiadana opinia prawdziwa, nie podszyta
uprzedzeniami i wrogością, to wszystko jest w porządku. Wybitny filozof
izraelski S. Avinieri powiedział niedawno na spotkaniu w Krakowie „my, Żydzi,
jesteśmy aroganccy”, mając na myśli to, że arogancja jest bardzo częstą wadą
przedstawicieli tej nacji. Czy Avinieri jest antysemitą? Podobnie też powiadanie
o kimś, że w swym postępowaniu w jakiś sposób, nawet nieświadomie,
zdeterminowany jest przez swe pochodzenie, wcale nie musi być fałszywe i
nieuczciwe. Bywa tak, np. z żydostwem, że człowiek nie poczuwa się do danej
przynależności narodowej, np. nie czuje się Żydem, ale inni go przez lata jakoś
w to „wrabiają” i czy tego chce czy nie, los głęboko wiąże tę osobę z daną
„kwestią narodową”. Zwracanie na to uwagi nie jest przejawem rasizmu. Dlatego na
przykład zarzut rasizmu sformułowany niedawno przez prof. B. Świderskiego na
łamach Rz w stosunku do K. Kłopotowskiego, autora artykułu o A. Michniku,
był stanowczo niesprawiedliwy.
W krajach Zachodu uczyniono bardzo
wiele dla zwalczenia plagi rasizmu. Jest go w tej części świata nie tylko
znacznie mniej niż dawniej, ale również mniej niż w wielu innych regionach, np.
na terenie Afryki, gdzie występują nie tylko czystki etniczne, ale i
rasistowskie dyktatury. Jedna z nich była w RPA, ale od dziesięciu lat jest
inaczej. Zwalczanie rasizmu wiąże się w wielkimi kosztami, np. z wydatkami na
edukację, i nic dziwnego, że na większą skalę udaje się tylko w krajach
bogatych. Są jednak i koszty moralne. Ceną za przezwyciężenie rasizmu (nie
wszędzie i nie zawsze, ale jednak na ogół tak) było wytworzenie się na Zachodzie
publicznej obsesji antyrasitowskiej i niesprawiedliwego podwójnego standardu.
Wkrótce zapewne będzie to dotyczyć także Polski - jak tylko przybędzie więcej
emigrantów. W USA czarnoskóry wykładowca uniwersytecki raczej nie musi się
obawiać, że jak nie da zaliczenia białemu studentowi, to ten zemści się na nim
oskarżając go o motywy rasistowskie. Biali wykładowcy obawiają się tego bardzo,
bo oskarżenia takie są nagminne. Mieszkaniec osiedla murzyńskiego w USA może
powiedzieć w miejscu publicznym „nie podoba mi się, że wiele domów w naszej
dzielnicy wykupili biali, bo zatraca się przez to jej murzyński charakter”,
gdyby natomiast powiedział coś takiego biały Amerykanin w odniesieniu do
Murzynów, mógłby mieć poważne kłopoty. Strach przed oskarżeniem o rasizm jest
częścią tzw. „kultury poprawności politycznej”. Poprawność polityczna nakłada na
nas restrykcje - kto jej zasad nie przestrzega, może zostać łatwo posądzony o
rasizm, ale poniekąd także nas chroni - kto używa właściwego języka i tonu,
nawet jeśli jest rasitą, oskarżenia może uniknąć. Nie chodzi tu jednak o same
znaczenia wyrażeń, ale o realnie zmieniające się zwyczaje językowe i wzrastającą
wrażliwość na zachowania werbalne. Coś, co było całkiem niewinne dawniej, dziś,
w zmienionych warunkach dyskursu publicznego, może być rażące i nasuwać poważne
podejrzenia o rasizm. Nikt rozsądny nie przypuszcza, że Tuwim był rasistą,
pisząc przed kilkoma dekadami wierszyk o Murzynku Bambo, który „uczy się pilnie
przez całe ranki ze swej murzyńskiej pierwszej czytanki”. Dziś jednak „murzyńska
czytanka” byłaby nie do zaakceptowania, i chyba słusznie.
Co innego natomiast wygładzanie
języka, który powinien być kulturalny i nikomu nie sprawiać przykrości, a co
innego bałamutne i obsesyjne „meblowanie języka” - tępienie całkiem neutralnych
wyrażeń i promowanie innych, często brzmiących okropnie. Czasem przybiera to
formę agresywną i głupią, zwłaszcza w angielskim. Często jednak opiera się po
prostu na zwykłym nieporozumieniu, tak jak to dzieje się na ogół na gruncie
polszczyzny. Z tego, że jakieś słowo, np. „Murzyn”, „Żyd” czy „Cygan”, bywa
bardzo często używane w kontekstach krytycznych czy wręcz rasistowskich, wcale
nie wynika, że ono samo jako takie jest pejoratywne. Jak ktoś chce mówić rzeczy
niegodne o Cyganach, to będą one nadal niegodne, niezależnie od tego, czy użyje
słowa „Cygan”, czy „Rom”. Otóż w ogóle nie powinno się mówić na Cyganów „Romowie”
(czyli po cygańsku). Jest to piętnujące, sugeruje bowiem, że „coś jest nie tak”.
Przecież na Niemców też nie mówimy „Dojcze” (a więc z niemiecka) i wcale nie
znaczy to, że słowo „Niemiec” ma wydźwięk pejoratywny (choć kiedyś być może tak
było - Niemiec to ten, kto „nie mówi”). Piękna piosenka Garou powiada o Cyganie
- „Gitan”, na grobie Króla Cyganów na cmentarzu osobowickim we Wrocławiu
napisane jest „Król Cyganów”, a nie „Król Romów”, Cyganka zaczepia nas na ulicy
słowami „Caganka powróży”, a nie „Romka powróży”.
Z każdą grupą zagrożoną dyskryminacją
lub wykluczeniem (a Cyganie należą do najbardziej pokrzwydzonych!) jest tak
samo. Mój dziadek nie mówił nigdy „Żyd”, bo wydawało mu się, całkiem
niesłusznie, że słowem „Żyd” mógłby jakiegoś Żyda obrazić; mówił więc
„starozakonni”. Na szczęście nie udało się wykorzenić pochodzącego z
hebrajszczyzny słowa „Żyd” i zastąpić go jakimś politycznie poprawnym (Rosjanie
w czasie wojny kazali mówić Polakom „Jewriej”, nie wiedząc nawet , że „Żyd” to
dokładnie to samo słowo). Z drugiej strony jednak, nie udało się uratować
pięknego słowa „Rusin”. Po polsku „Rusin” brzmi niezwykle szlachetnie. Cóż, źle
pojęta godność narodowa, w tym wypadku idąca ręka w rękę z wymogami sowieckiej
propagandy, zmusiła nas do przyjęcia źle po polsku brzmiącego terminu
„Ukrainiec”, którego przed wojną używali głównie nacjonaliści ukraińscy. Jakby
na złość i na przekór tej manipulacji językiem, słowo „ruski” (dawniej znaczące
tyle, co dziś „ukraiński”; stąd „pierogi ruskie”) faktycznie nabrało ostatnio
odcienia pejoratywnego. Nie ma więc Rusinów, są Ukraińcy. Zanosi się w dodatku
na to, że nie będzie już „Murzynów”, a w to miejsce będą „Czarni”,
„Czarnoskórzy”. Apeluję więc do naszych afrykańskich studentów, w tym do swych
osobistych miłych sąsiadów. Nie dajcie się zwariować. Określenia takie jak
„czarny” czy „czarnoskóry” są paskudne i trywialne („biały” niestety również,
ale nie mamy innego) - nie dajcie się nazywać w ten sposób! Słowo „Murzyn” jest
zaś zupełnie neutralne - żaden słownik języka polskiego nie sugeruje czegoś
przeciwnego. A to że pada wiele obelżywych zwrotów pod Waszym adresem, gdzie
słowo „Murzyn” występuje, to nie nie jest żadne świadectwo rasitowskiego
charakteru tego sowa, lecz jego wrednych użytkowników!
By na koniec powtórzyć najważniejsze.
Rasizm jest moralnie odrażający. Ale złem jest również pochopne piętnowanie
kogoś, kto ośmieli się powiedzieć coś krytycznego o Azjatach, białych
Amerykanach, homoseksualistach, wyznawcach islamu, Żydach, Słowianach czy
Indianach, a już zwłaszcza wtedy, gdy ta krytyka wcale nie dotyczy czegokolwiek
związanego z tym, że są śniadzi czy właśnie biali albo chodzą do synagogi czy
właśnie do meczetu. Pochopne i wynikające z nieporozumień oskarżenia o rasizm
łatwo przechodzą w świadome rzucanie oszczerstw i kalumni. Kto w złej wierze,
zaślepiony nienawiścią, bezpodstawnie oskarża kogoś o rasizm, dopuszcza się
czynu równie ohydnego jak sam rasizm.
|