Jan Hartman
„Sprawiedliwość społeczna” czyli pogoda dla ubogich
Pojęcie sprawiedliwości społecznej jest znamienne dla języka
lewicy, gdzie oznacza stosunki, w których jedne grupy społeczne nie dominują
ekonomicznie nad innymi. Chodzi zwłaszcza o eliminację nędzy i wyzysku. Co do
tego, że należy z nimi walczyć, nie toczymy dziś sporów. Już w średniowieczu
władcy poczuwali się do częściowej odpowiedzialności za dobrobyt materialny
obywateli, a przynajmniej za ich biologiczne przetrwanie. Magazynowali żywność
na wypadek głodu, wspierali szpitale i przytułki. Doktryna etyczna Kościoła
nakazywała to wyraźnie. Jednak w XIX i XX w. zobowiązania materialne państwa
bardzo się poszerzyły, a począwszy od lat 20. XX w. zaczęły przekraczać granicę
„zabezpieczenia biologicznego”, przybierając formę gwarancji „zabezpieczenia
socjalnego”. Nie chodziło już tylko o litość nad nędzarzami, lecz właśnie o
budowę sprawiedliwego ładu i postęp w stronę powszechnej zasobności
społeczeństwa. Uważano, że sam ideał demokratyczny, choć w pierwszym rzędzie
odnosi się do samorządności społecznej, implikuje ustrój społeczno-gospodarczy,
w którym państwo powinno dbać o wszystkich, w imieniu których i nad którymi
sprawuje rządy. Państwa socjalistyczne, takie jak np. Austria, tworzyły więc
„programy socjalne”, obejmujące dotowane przez rząd budownictwo, szkolnictwo,
służbę zdrowia. Z czasem programy socjalne pojawiły się nawet w państwach od
socjalizmu dalekich, jak USA czy Wielka Brytania.
O ile jednak dawniej pomoc socjalną państwa dla ubogich
obywateli rozumiano właśnie jako pomoc, później zaczęto ją pojmować
inaczej – albo jako moralnie obowiązkową „solidarność społeczną”, albo wręcz
jako egzekwowanie przez ubogich swych uprawnień względem zamożnych. Te
lewicowe motywy wzmacniała jeszcze inna idea, a mianowicie idea „sprawiedliwości
dziejowej”, wedle której krzywdy historyczne klas uciskanych powinny być obecnie
wyrównane, a nawet zrekompensowane pewnymi przywilejami. W istocie, największymi
beneficjentami programów socjalnych byli rolnicy, potomkowie wyzyskiwanych przez
stulecia chłopów.
Szczególna pozycja chłopów w doktrynie sprawiedliwości
społecznej wiąże się z tym, że w kwestii chłopskiej właśnie mogli podać sobie
ręce działacze ateizującej lewicy oraz religijnej prawicy. Ta druga bowiem
odwoływała się do doktryn narodowych i historiozoficznych – wywodzących się ze
średniowiecza, ale bardzo spopularyzowanych przez romantyzm – przyznających
chłopom szczególny status „narodotwórczy”. Nie bez znaczenia był też fakt, że
duchowieństwo chrześcijańskie w dużej mierze bywało chłopskiego właśnie
pochodzenia.
Sojusz lewicy z prawicą w tzw. kwestiach społecznych i
socjalnych jest czymś zupełnie naturalnym. Socjalizm przejął bowiem z doktryn
chrześcijańskich najważniejszą ideę uzasadniającą wysokie opodatkowanie i daleko
posunięte zobowiązania „redystrybucyjne” państwa. Chodzi o koncepcję własności,
wywodzącą się jeszcze od Arystotelesa. W myśl nauczania katolickiego własność
prywatna, nawet znaczna, jest usprawiedliwiona wtedy, gdy przynosi pożytek
społeczności i w jakiś sposób przyczynia się do dobra wspólnego. Posiadanie
rzeczy i pieniędzy nie jest więc absolutne i nie zawsze jest moralnie godziwe.
Jest niegodziwe, gdy bogactwo niczemu nie służy lub służy zbytkom oraz wtedy,
rzecz jasna, gdy pochodzi z niegodziwego źródła. Takim źródłem może być wyzysk,
ale także spekulacje finansowe i tzw. lichwa. Skoro tak, to w pewnych
okolicznościach usprawiedliwione jest odbieranie ludziom ich własności i
przekazywanie tak uzyskanych środków potrzebującym.
Jest wreszcie jeszcze jedno istotne wsparcie ideologiczne dla
programów, lewicowych bądź prawicowych, odwołujących się do „sprawiedliwości
społecznej” lub „solidarności społecznej”, jak chętniej wyraża się ostatnio
prawica. Polega ono na argumencie, że władza ma moralne prawo wywierać daleko
idący wpływ na życie obywateli w rozmaitych dziedzinach, jeśli tylko
służy to ich dobru. Wpływ ten może sięgać nawet kwestii wychowawczych i
obyczajowych. Stanowisko takie nazywa się etatyzmem. Liberała za to najłatwiej
rozpoznać po tym właśnie, że oburza się na daleko posunięte pretensje rządu do
wywierania wpływu na obywateli, zwłaszcza jeśli miałoby to oznaczać odbieranie
mu znacznej części jego własności, celem realizacji jakiegoś programu
wyborczego.
Polska zrobiła już jeden ważny krok w stronę tego, co
liberałowie nazywają „ustrojem wolności” lub „stosunkami liberalnymi”. Ten krok
to zaprowadzenie ustroju demokratycznego. Nie uczyniono jednak kolejnych, a
nawet można mówić o regresie w tej dziedzinie. Tak czy inaczej mamy przed sobą
dwa kolejne kroki do zrobienia, jeśli Polska ma się stać krajem wolnych ludzi, w
którym nic w stosunkach obywatela z państwem, żadne korzyści ani niedogodności
nie zależą od wyznania, pochodzenia czy orientacji seksualnej tegoż obywatela,
jego własność zaś jest szanowana. Drugi niezbędny krok to zagwarantowanie
bezstronności wyznaniowo-światopoglądowej państwa (a więc np. wyrzeczenie się
retoryki religijnej). Trzeci to przestrzeganie zasady, że państwo, szanując
własność obywatela, dokłada wszelkich starań, by minimalizować przymus
podatkowy, a w związku z tym ogranicza swe aspiracje redystrybucyjne.
Jestem przekonany, że sprawiedliwość życia społecznego i
państwa na tym właśnie polega, że szanowana jest wolność i własność wszystkich
grup społecznych. Oczywiście, jeśli nie mamy co jeść i czym się okryć, trudno
korzystać z wolności. Bez wątpienia więc, jakieś „programy społeczne” muszą być
realizowane. Tyle że z umiarem i z zachowaniem szacunku dla własności tych,
którzy będą je finansować, płacąc państwu daniny publiczne.
Jeśli brutalny kapitalizm nazwiemy „pogodą dla bogaczy”,
ustrój państwa opiekuńczego nazwać możemy „pogodą dla ubogich”. Biedni mogą w
nim liczyć na to, że nie tylko dzięki ich własnej pracy i staraniom, ale również
dzięki pomocy zamożniejszych, oddających znaczną część swych dochodów państwu,
ich sytuacja materialna będzie się poprawiać. W powszechnym odczuciu jest to
sprawiedliwe. Jest sprawiedliwe jednak dopóty, dopóki korzystanie z programów
„socjalnych” czy „rozwojowych” uzależnione będzie od statusu materialnego ich
adresatów. Tymczasem w Polsce pokutuje wciąż PRL-owska praktyka sprawiedliwości
społecznej jako „sprawiedliwości historycznej”, polegająca na obdarowywaniu
ogromnymi przywilejami warstwy najbardziej w toku dziejów pokrzywdzonej, czyli
chłopów. Coroczne dotacje, jakie z budżetu otrzymują w Polsce rolnicy, to
kilkanaście miliardów zł. Tymczasem właśnie ta grupa społeczna zwolniona jest od
płacenia podatku dochodowego, i to bez względu na wysokość dochodów. W naszym
niezamożnym kraju najbiedniejsi nawet robotnicy oddawać muszą państwu część
swych dochodów, a z kolei część ich podatków przeznaczona jest na dofinansowanie
działalności najbogatszych nawet rolników, którzy zarazem od podatku dochodowego
są zwolnieni.
Nie sądzę, by ktokolwiek spierał się z intuicją, że nie jest
sprawiedliwe w żadnym sensie, a więc nie jest sprawiedliwe również w sensie
„sprawiedliwości społecznej” to, aby biedniejsi finansowali zamożniejszych, a ci
zamożniejsi w dodatku nie płacili podatków. Sądzę za to, że taki stan rzeczy
jest spośród wszystkich niesprawiedliwości społecznych w naszym kraju
najbardziej nieznośny. Ku memu zaskoczeniu podobnemu przekonaniu dał ostatnio
wyraz również minister finansów, zapowiadając przygotowanie programu
opodatkowania rolników podatkiem dochodowym. Cóż, niechętnie chwalę tę władzę,
ale w tym przypadku – muszę. I trzymam za słowo.
|