Sprawa wieku wciąż jest niewymowna. Nawet najbardziej wyzwolone od pruderii i
przesądów przekazy medialne, wliczając w to wszelkie komunikaty marketingowe,
dławią się od hipokryzji, gdy na horyzoncie zjawia się starość. Wszak starość to
prawie już śmierć, a od śmierci uchowaj nas Boże! Niby to w dobrej wierze tak
się wiele mówi o wykluczeniu ludzi starych, o potrzebie aktywnego życia w późnym
wieku, o zmianie wizerunku starości. Wszystko to jednak obłuda – wszak aktywna i
radosna starość dostępna jest dla zamożnych i zdrowych, a i to z ograniczeniami,
które lepiej przemilczeć, jeśli ma być miło.
Starzy (czy – jak mówimy eufemistycznie – starsi) ludzie w przekazie
medialnym w ogóle, a marketingowym w szczególności, są wprawdzie obecni i
hołubieni, ale pod surowym warunkiem, że będą uparcie swej starczej kondycji
zaprzeczać i gorliwie pokazywać, iż są „młodzi duchem”, „mają tyle lat, na ile
się czują”, „akceptują siebie”, „czują się potrzebni” i w ogóle tak naprawdę to
są jeszcze młodzi. Starość w mediach i reklamie jest czymś, czemu nie wolno się
poddawać, co trzeba z życia wyprzeć i odwlec na nigdy nie nadchodzącą
przyszłość. I co to oznacza? Ni mniej ni więcej, tylko napiętnowanie i
wykluczenie starości prawdziwej, wypchnięcie w cień groźnego tabu tego
wszystkiego, co o starości stanowi: znużenia życiem, codziennego cierpienia i
niedołęstwa, poczucia zbędności, pełnego rezygnacji wspominania lepszych czasów
i uporczywych myśli o śmierci. Stary człowiek, jak każdy, ma byś trendy, wobec
czego powinien stosownie się namęczyć i wydać dość pieniędzy, aby spełnić
stawiane mu wymagania. Musi mieć bialutkie zęby, biegać, chodzić po górach,
prowadzić samochód, a najlepiej jeszcze uprawiać seks. Powinien się ustawicznie
odmładzać, a dzięki cudownym specyfikom mają nie boleć go korzonki ani stawy,
proteza ma mu nie wypadać, mocz ma być trzymany, pamięć ma dopisywać. Nie ma
zmiłowania –wszędy, z plakatów i spotów telewizyjnych, starych ludzi dopadają
szatańskie obrazy pięknych sześćdziesięciolatków, szczerzących piękne kły,
biegających rączo lub pływających gondolą, całujących się i brykających jak
młode koźlątka. Nic, tylko siąść i zapłakać nad swą prawdziwą starością, której
nikt nie chce znać, o której nikt nie chce słyszeć, której sam jestem winien.
Podkłady dla obłożnie chorych i pieluchy dla dorosłych należą do najczęściej
kupowanych środków medycznych. Na niebieskich opakowaniach tych utensyliów nie
widzimy uśmiechniętej zalotnie, zadbanej starszej pani ani zażywnego i wciąż do
rzeczy jeszcze starszego pana. Nie widzimy nic. Po prostu pusta powierzchnia.
Marketing i reklama wysiadają. Biała plama bezradności marketingu, a może plama
hipokryzji? Jakiż tu może być bowiem „pozytywny przekaz”? Owszem, są trudne
tematy – podpaski nasiąknięte niebieskim płynem, papier toaletowy miękki jak
aksamit, pigułki na męskość. W każdym z takich przypadków mamy jednak do
czynienia z produktem, który poprawia coś w życiu, a więc przygotowuje na
dalsze, lepsze życie. Ona ma komfort, on ma erekcję, oni mają seks. Życie się
toczy. Cóż jednak począć z produktem, który towarzyszy człowiekowi w degradacji,
cierpieniu, beznadziei i śmierci? „Z nami moczysz się do woli!”, „Nasze kule
wyprowadzą cię z domu!”, „W naszym domu spokojnej starości babcia odejdzie
cichutko!”. Potworność wszelkiego nekromarketingu (także tego dosłownego:
„usługi pogrzebowe 24x7”” – czyż może być dosadniejsze memento mori?) wynika nie
tylko z łamania tabu śmierci, lecz z szokującego dysonansu, jaki zachodzi
pomiędzy optymistyczną istotą komunikatu marketingowego a pesymistyczną naturą
myśli o starości i umieraniu. Uwięziony w gorsecie „pozytywnego myślenia”
marketing staje się plastikowy, niewiarygodny, daleki od prawdziwego życia.
Tymczasem całą swą siłę marketing czerpie z wierności prawdzie życia, z owych „insajtów”,
których autentyzm zjednuje zaufanie konsumenta do produktu i marki. W jaki więc
sposób nie popadając w zakłamanie lub infantylizm mówić o rzeczach
najtrudniejszych, optymizmem bynajmniej nie tchnących? Otóż skoro nie wypada
udawać, że jest miło, to zawsze jest jeszcze miejsce na dowcip. Gdy umiera
nadzieja, żyje jeszcze poczucie humoru. W nim jest właśnie klucz do komunikacji
w sprawach drażliwych, ze starością na czele.
Zamiast pouczać starych, że mają polubić starość albo udawać młodych, lepiej
pokazać im serdecznie-satyryczny obraz ich świata. Bez hipokryzji, bez
sztucznego optymizmu, bez podlizywania się. Dobry żart, autentyczny komizm
jednoczy ludzi stojących po różnych stronach: młodych ze starymi, producentów z
konsumentami, nowoczesnych z konserwatywnymi. Taka jest siła humoru – nie boi
się niczego, bo znamionuje wolność i inteligencję, które stoją ponad obłudą,
zakłamaniem i oportunizmem. Jak wszystkim, również ludziom starym trzeba
pokazywać prawdę o ich życiu – zachowując prawo do uwypuklania stron
jaśniejszych i delikatnego woalowania tych ciemnych, jednak bez przekraczania
granic obłudy. Skoro starość nie radość, nie ma co stawiać na młodzieńczą werwę
i wielkie marzenia o miłości, szczęściu i bogactwie. To fałsz, który zasmuca,
frustruje i w końcu odstręcza starych ludzi od nadawcy komunikatu. W marketingu
dla najstarszych lepiej być szczerym i sympatycznym, wrażliwym i serdecznym,
choć nie czułostkowym. Nade wszystko zaś pogodnym. Niechaj stary człowiek w
reklamie będzie stary, a nie staro-młody, niechaj jego ruchy będą starcze a
włosy siwe. Zamiast wciągać na siłę starych ludzi na pokład fregaty młodości, a
więc okazywać im akceptację pod warunkiem, że się zasymilują w świecie rządzonym
przez młodość, należy zaakceptować starość taką, jaka ona jest: idąca o lasce,
siedząca w domu, pachnąca naftaliną i lekarstwami, nierzadko biedna. Dobry
humor, bez błazeństw i złośliwości, sam przez się wyraża akceptację i dobrą wolę
trzymania się prawdy. Fałsz bowiem nigdy nie jest zabawny.
Wielka i wciąż niezagospodarowana przestrzeń potrzeb ludzi starych stanowi
wyzwanie dla każdej poważnej firmy myślącej o własnym wizerunku w skali
dziesięcioleci. Rynkowe upodmiotowienie najstarszego pokolenia, stworzenie
starym ludziom szansy, by wydali swe pieniądze na samych siebie, a nie na swoje
dzieci (albo zgoła wcale), wymaga wysiłku, czyli przygotowania odpowiednio
skrojonej oferty, ale ostatecznie sowicie się opłaca. Starzy ludzie nie tylko
bowiem mają trochę pieniędzy, lecz jednocześnie stanowią ostoję „pamięci
marketingowej”, utrzymując prestiż trwałych marek oraz przekazując ich dobry
wizerunek młodszym pokoleniom, które mając dowody na to, że marka jest stara,
mają też powody sądzić, że jest szacowna.
Aby nastąpił przełom i marketingowe „wyzwolenie starości”, podobne jak w USA,
potrzeba wpierw przełomu mentalnego wśród samych marketerów. To nie może być
zajęcie symbolizujące triumf młodości i nowoczesności nad starością i
zacofaniem. W marketingu potrzebni są ludzie różnych pokoleń. Ci starsi nie boją
się już starości, lepiej ją rozumieją. Że tak powiem, wiedzą, że życie zaczyna
się i kończy w pampersach. Dajmy starym marketerom głos w marketingu, stwórzmy
starym konsumentom godne miejsce na rynku, a wszyscy na tym dobrze wyjdziemy –
zwłaszcza zaś my, młodzi