Jan Hartman
Jan Hartman
W telewizji trwam
[Marketing w Praktyce 2010]
Bez Internetu? To chyba nie do pomyślenia. Marka nieobecna w sieci nie
istnieje w świadomości konsumentów. Tak właśnie gotów jest myśleć nowoczesny
marketer, będący wszak na ogół osobą młodą i w sprawach komputerowych biegłą.
Owszem, Internet to nie tylko przyszłość marketingu, ale również jego dobrze już
ugruntowana teraźniejszość. Nie da się zaprzeczyć, że części rynku niepowiązane
z siecią powoli dryfują na margines, by kiedyś zapewne osunąć się w nicość.
Zresztą czy w przyszłości będą w ogóle istniały jeszcze środki komunikacji nie
będące online oraz rynek „poza siecią”? No, może warzywniaki... Warto jednak
spojrzeć trzeźwo na ten bodajże nieuchronny proces obumierania klasycznych
mediów i związanych z nimi metod promocji. Czy będzie on burzliwy, czy też na
tyle rozwlekły, że warto jeszcze inwestować w rozwój pozasieciowej komunikacji
marketingowej?
Być może z perspektywy Warszawy sprawa wygląda na beznadziejną. Niemniej
jednak w Polsce małych miast i wsi telewizor i radio bodaj przez wiele jeszcze
lat będą uważane za najbardziej autorytatywne i oczywiste źródła informacji,
także tej marketingowej. Na razie to telewizor i radio „chodzą” całymi dniami w
domach Polaków, nie zaś Internet. To adres i telefon przepisane do notesu z
gazetowej reklamy, a nie link zapisany w elektronicznym notatniku są
mnemotechniką i drogą masowego konsumenta do zakupu polecanego mu produktu.
Połowa pieniędzy jest dziś w rękach ludzi czterdziestoletnich i starszych.
Potrwa jeszcze kilka lat, zanim większość konsumentów będzie nawykowo szukać
informacji o produkcie oraz dokonywać zakupów za pomocą sieci. A te kilka lat to
w biznesie jeszcze jedna cała epoka.
W czasach przejściowych, w jakich znajduje się dzisiejszy marketing, trzeba
stale na nowo definiować sektory działalności marketingowej i wciąż na nowo
oceniać ich pozycje z punktu widzenia potrzeb naszej branży, marki i produktów.
Bardzo łatwo bowiem ulec złudzeniom i przesądom na temat tego, co jest
„nowoczesne”, a co jest „zacofane”. Nasze uprzedzenia lub fascynacje nie powinny
nam przesłaniać realiów, a tym bardziej nie muszą być podzielane przez
konsumentów. Zdobądźmy się więc na obiektywizm w ocenie wartości klasycznych
nośników informacji marketingowej, a zwłaszcza reklamy. Jakiego rodzaju marki i
w jaki sposób mogą one dzisiaj skutecznie promować?
Jak wiadomo, atrybutem, a może jednocześnie wadą i zaletą klasycznych
nośników, czyli gazety, radia, telewizji i ogłoszenia ulicznego (outdoor) jest
niewielka selektywność skojarzona z szerokim zasięgiem. Reklama w telewizji jest
czasem jak zarzucenie wielkiej sieci w akwenie, w którym interesujące nas rybki
pływają w wielkim rozproszeniu. Innym razem jest jak strzelanie na oślep do
wielkiego stada kaczek: kaczek wiele, więc może którąś się utrafi. Są produkty,
na przykład spożywcze, których potencjalnymi nabywcami są prawie wszyscy. Do
nich „strzelamy” na oślep. Są też i takie, których potrzebuje niewielki odsetek
odbiorów reklamy, na przykład lekarstw na nietrzymanie moczu. Amatorów takich
produktów wyławiamy niczym te rzadkie ryby wielką siecią. Do kompletnego opisu
działania klasycznej reklamy masowej brakuje wszak jednego jeszcze, arcyważnego
elementu. Nasza wielka sieć, czyli uniwersalna kampania marketingowa w
klasycznych mediach działa jak trawler, ciągnąc nie tylko złote rybki, które
kupią nasz produkt, ale miliony szarych i srebrzystych rybek, które na razie go
nie kupią, ale dowiedzą się o nim, ale tymczasem ugruntują sobie jakieś
wyobrażenie o naszej marce. Podobnie ze strzelaniem – może i ustrzelimy niewiele
kaczek, strzelając na ślepo, ale zagwarantujemy sobie tyle przynajmniej, że
wszystkie kaczki usłyszą strzał. Wynika z tego, że każda kampania masowa, w tym
telewizyjna i prasowa, jest z definicji kampanią wizerunkową. I już sam fakt, że
stać nas na wykupienie drogiego czasu antenowego lub powierzchni druku daje
poznać konsumentom, że jesteśmy duzi, a więc godni zaufania. Pojawia się efekt
„grubej ryby”. Napompowany wizerunek, ugruntowana rozpoznawalność działa przez
długie lata. Każdy z nas umie wymienić – i to z szacunkiem – wiele marek, które
niegdyś reklamowały się w polskiej telewizji, a dziś obywają się już bez tych
kosztów. Jeszcze za PRL w naszej telewizji zaczęła się reklamować Toyota. Nikt
nie zmierzy, jaki miało to wpływ na sprzedaż tych samochodów po 1989 roku, ale
być może znaczny, skoro sprzedawały się znakomicie. W długookresowej historii
wizerunku marki trudno o ustalanie związków przyczynowych i w ogóle o
jakąkolwiek pewność. Rządzą tu domysł i intuicja, ale przecież nie bezpodstawne.
Wygląda na to, że atrakcyjna kampania w klasycznych mediach odbija się szerokim
i długotrwałym echem. Huk wielkiej armaty słychać długo i daleko. I chociaż są
marki, które nie mogą „pospolitować się” w telewizji, gdyż muszą uchodzić za
wielce elitarne, to w znakomitej większości przypadków fakt, że komunikat
marketingowy dociera daleko poza kręgi społeczne, na których zależy jego
nadawcy, nie psuje, lecz wzmacnia wizerunek. Nawet luksus i elitarność
potrzebują dla swego utrwalenia elementu podziwu i szacunku ze strony wielu
takich, którzy nigdy nie staną się nabywcami tego rodzaju towarów. Społeczeństwo
jest jednością, wobec czego trwałe fenomeny społeczne wymagają zakorzenia w
„bazie społecznej”. Dotyczy to również wizerunku droższych marek.
W obronie czci klasycznych mediów reklamowych warto dodać i to, że ich
selektywność też nie jest taka beznadziejnie słaba. W końcu są pisma branżowe,
programy telewizyjne i radiowe, adresowane do wąskiej grupy widzów czy stacje
radiowe słuchane przez dobrze zdefiniowany „target”. Zresztą nawet największe
media są w pewnej mierze selektywne. Jeśli nawet są programy, które oglądają
„wszyscy”, to jednak rozmaita bywa kultura tego oglądania – to samo „wszyscy
oglądają” raz może znaczyć telewizor włączony jako tło do piwnej biesiady, a
innym razem dość uważne i celowe patrzenie w ekran. Wszystko zależy od miejsca i
czasu emisji – milion tu i teraz nie równy milionowi wtedy i tam. Nie ma
niestety dobrych pomiarów uwagi, z jaką percypowany jest określony komunikat
marketingowy. Owszem, bada się rozpoznawalność reklam i kojarzenie ich z marką
oraz produktem, lecz uwaga, zwłaszcza akceptująca uwaga to zjawisko znacznie
głębsze niż uświadamianie sobie istnienia danej oferty. Tymczasem to właśnie w
rzadkich i tajemniczych, nie wiadomo skąd się biorących chwilach prawdziwej
uwagi w obcowaniu z medium kiełkuje to, co najcenniejsze: zainteresowanie marką
i produktem, zaufanie i szacunek dla nich. Tocząca się w wielkich mediach
klasycznych wojna na kampanie reklamowe w poszczególnych branżach, a także
nachalne i irytujące programy typu „telezakupy” to wielka walka o uznanie, czyli
zaufanie powiązane z zainteresowaniem i szacunkiem. Rozpoznawalność nie jest
warunkiem, lecz skutkiem zaistnienia tego nieuchwytnego i bezcennego efektu
społecznego. Jako że klasyczne media są wciąż o wiele bardziej „społeczne” niż
Internet – dlatego wciąż lepiej nadają się na broń w rozstrzygającej walce
marketingu: walce o społeczne zaufanie. Szanujmy więc stary telewizor,
trzeszczące radyjko i pomiętą gazetę, a graty te, wraz z ich użytkownikami, będą
szanowali nas!
|