Jan Hartman*
Zrozumieć antysemitę (w Tygodniku Powszechnym jako „Chciałbym
być sobą”; tekst nagrodzony nagrodą Grand Press za publicystkę w 2009 roku)
W jednym z przejść podziemnych w Krakowie widnieje napis:
„Precz z żydowskim antypolonizmem!” Zawsze, gdy tamtędy przechodzę, myślę sobie:
pewnie, że tak, ale gdyby tak jeszcze dopisać „… i z polskim antysemityzmem”.
Lecz antysemityzm stał się już dawno tematem uczciwej debaty publicznej w naszym
kraju. Antypolonizm tymczasem nie doczekał się jeszcze takiego potraktowania –
ani przez w Polsce, ani w Izraelu, ani w USA. Na razie mówią o nim tylko
antysemici. Chwała im za to. Jestem przekonany, że poprawa relacji między
Polakami i Żydami w dużym stopniu zależy od tego, w jakiej mierze damy głos w
sferze publicznej antysemityzmowi i antypolonizmowi. Spychanie ich do rynsztoka
sprawia, że całkiem w nim gniją i dziczeją, wydzielając jady zatruwające całe
społeczeństwa. Być może nie zmienimy przekonań tych ludzi, ale podejmując
otwarcie drażliwe tematy i dając upust także negatywnym uczuciom ułatwimy sobie
uzdrowienie stosunków między oboma naszymi narodami.
Żydzi i antysemici żyć bez siebie nie mogą. Bez antysemitów
Żydzi byliby zwyczajnym narodem, którym inni mało się interesują. Bez
antysemitów nie byłoby holokaustu, a bez holokaustu nie byłoby Izraela. Gdyby
zaś nie było Żydów na świecie, antysemici musieliby stworzyć sobie inną legendę
o światowym spisku mocy Zła albo wyżywać swą wojowniczość w sportach walki. Nie
byliby jednak tym, czym najbardziej lubią być – tępicielami Żyda.
Przed wojną sojusz semicko-antysemicki był poniekąd honorowy.
Antysemici zwali się antysemitami i nigdy się nie obrażali, gdy ktoś nazywał ich
w ten sposób. Dla antysemity słowo „antysemita” bynajmniej nie było obelgą.
Zwalczali Żydów otwarcie – na ulicy, w gazetach, w parlamencie. Organizowali
demonstracje, bojkoty sklepów żydowskich, segregację rasową na uniwersytetach.
Wszystko było jasne. Dziś jednak nie wypada być przeciwko jakiemuś narodowi jako
takiemu, przez co tożsamość antysemity uległa zaburzeniu. Musi przekonywać
siebie i innych, że żadnym antysemitą nie jest, a to nie jest łatwe zadanie. Nie
jestem antysemitą, ale… dlaczego Żydzi to, a dlaczego Izrael tamto… To zapewne
wina Żydów, że nawet nie wolno się mienić antysemitą – po prostu kolejny
wynalazek „żydowskiego liberalizmu”, za pomocą którego Żydzi próbują zapanować
nad światem.
Zwykle mówi się dziś o antysemityzmie jako przesądzie i
niegodziwości. Nikt kulturalny nie chce antysemity słuchać, nikt nie traktuje
poważnie tego, co mówi. Ja zaś twierdzę, że antysemitów trzeba słuchać,
starannie wyłuskując ziarna prawdy zanurzone w miąższu obsesji, mitów i kłamstw.
Prawdziwi antysemici naprawdę interesują się nami i wiele o nas, Żydach, wiedzą.
Choć są niebezpieczni, to przynajmniej jesteśmy dla nich ważni, a to jest pewna
wartość. Dlatego zasługują na to, by z nimi rozmawiać. I chociaż prawdą jest, że
antysemityzm przerodził się w XX wieku w zbrodnię holokaustu, to przecież owo
powinowactwo z nazistami, które plami honor współczesnego antysemity, budzi nie
tylko gniew, ale też współczucie. Przecież (na ogół) nie chcą mieć nic wspólnego
z Hitlerem, ale siłą rzeczy mają.
Prawdę mówiąc, wolę zdrowego polskiego antysemitę, niż
żydowskiego, no, jakbyśmy to nazwali – „antylechitę”? Chociaż antypolonizm jest
pośród Żydów w Izraelu czy w USA równie częsty (na oko przynajmniej, bo nikt
tego nie zbadał), jak antysemityzm w Polsce, to jednak nie są to zjawiska
symetryczne. W pewnym sensie antypolonizm jest gorszy. Nie opiera się bowiem na
niezdrowej fascynacji, kompleksach i chorej wyobraźni, lecz na czymś
obezwładniającym, poniekąd nieludzkim – na czarnej obojętności. Gdzieś w
najstarszym pokoleniu polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę, a potem wyjechali
do Izraela lub gdzie indziej, bije źródło strasznych wspomnień, w których Polak
odgrywa nierzadko rolę wręcz ohydną – szantażuje, obrzuca wyzwiskami, ograbia.
Zatrute, choć nieskłamane wspomnienia przekazywane są dzieciom i wnukom, którzy
wiedzą, że są subiektywne i jednostronne, ale mimo wszystko nie pozwalają im
myśleć o Polsce przyjaźnie. Nie chcą też myśleć nieprzyjaźnie, tym bardziej, że
w słowach dziadków słyszą nierzadko tony sentymentalne, gdy ci mówią o Polsce. W
rezultacie – nie myślą wcale. Tym bardziej nie myślą ci, którzy żadnych polskich
korzeni nie mają. Zapanowała więc po tym względem wśród Żydów zgoda niemal
powszechna – Polska to kraj, który z jakichś powodów został przez Niemców
wybrany do wymordowania Żydów i w którym antysemityzm prawdopodobnie był i nadal
jest większym problemem niż gdzie indziej. To miejsce spalonej ziemi, czarna
dziura, gdzie Żyd przyjeżdża tylko po to, by pokłonić się ofiarom Zagłady. Bo
któż by w takie miejsce jechał na wakacje? Któżby przyjaźnił się z ludźmi
zamieszkującymi kraj zasnuty dymami krematoriów? Obojętność zdaje się wyborem
najuczciwszym. Gdy spełniając swój naturalny obowiązek polscy Żydzi próbują tę
obojętność przełamać, spotykają się z uprzejmymi pozorami zainteresowania swoich
izraelskich lub amerykańskich ziomków. Gdy zrozpaczeni wyciągają ze swego
arsenału broń najcięższą – Żegotę, Irenę Sendlerową, Henryka Sławika i 6500
drzewek w Yad Vashem, mogą usłyszeć „o, naprawdę, nie wiedziałem o tym. Napijesz
się jeszcze kawy?”. Ręce opadają – z garstką starych antylechitów można
przynajmniej rozmawiać, choć nie można ich zmienić. Ale ich dzieci i wnuki po
prostu nie są zainteresowane. Mimo to Polska robi wszystko, co możliwe, aby
wzbudzić zaciekawienie Żydów polską kulturą oraz wspólną historią Polaków i
Żydów. Organizowane są liczne imprezy kulturalne, konferencje i spotkania
młodzieży polskiej z izraelską. Są nawet jakieś efekty. Na imprezy polskie
przychodzi trochę publiczności, jakkolwiek gdyby nie udział naszej „judeopolonii”
z emigracji 1968, radosnej, inteligentnej i nierzadko zakochanej w Polsce,
kiepsko by to wyglądało. Nie mamy szans w konkurencji z Rosjanami czy nawet
Latynosami. Dusza żydowska wciąż strachliwie omija „czarną dziurę”.
Antylechityzm w Izraelu jest milczący. Na murach nie
uświadczysz napisów „Polacy do gazu!”, nikt nie prowadzi wykazów Izraelczyków
mających domieszkę polskiej krwi i spiskujących przeciwko izraelskiej ojczyźnie,
a izraelskie fora internetowe nie kipią od antypolskich wypowiedzi. Ludzie
ciemni, których nigdzie nie brak, nie opowiadają sobie, że katolicy porywają
żydowskie dzieci i utaczają z nich krew na hostię. Nikomu też nie przychodzi do
głowy modlić się za nawrócenie kogoś na judaizm. Gdyby zaś kto powiedział o
Menachemie Beginie, że tak naprawdę nazywał się Biegun i był Polakiem, wobec
czego nie wolno mu ufać, to nawet najstarsi rabini nie pojęliby, co ma piernik
do wiatraka. Oczywiście, milczący antysemityzm jest i w Polsce. Wielu ludzi nie
mówi nic, lecz po prostu odczuwa, mniej czy bardziej wstydliwą niechęć do Żydów.
Jest też wielu Polaków, którym Żydzi są najzupełniej obojętni, co zresztą jest
właśnie tym, czego oczekiwałaby większość Żydów. Mamy jednak wiąż ów „zdrowy
korzeń” autentycznego, niekłamanego antysemityzmu, takiego bazgrzącego po murach
i grzebiącego w archiwach w poszukiwaniu „prawdziwych nazwisk” wrogów Narodu.
Nasi antysemici są groźni. Z ich powodu polski Żyd nie śmie
iść ulicą w jarmułce ani wywiesić izraelskiej flagi w dniu izraelskiego Dnia
Niepodległości. Nierzadko boi się nawet mówić o swym żydostwie, aby nie narazić
się na zarzut „epatowania” czy „prowokowania”. Jako że jednak nie brakuje
antysemickich rekonwalescentów, których czyjeś żydowskie pochodzenie wciąż
ekscytuje, pragnących udowodnić sobie, że całkiem już wyzwolili się z
antysemityzmu, polski Żyd musi się liczyć tu i ówdzie nawet z pewnym
niezasłużonym wzięciem. Dlatego nie można w Polsce być Żydem ot tak, po prostu,
jak w Anglii czy w USA. Jest to zawsze jakieś ryzyko i jakaś sensacja. Niektórym
Żydom to się nawet podoba, ale wielu innym nie. Kto zaś głosi, że jest i Żydem,
i Polakiem, sprawia wrażenie, jakby chciał dla siebie za dużo, jakby chciał
zjeść ciastko i mieć ciastko. Nie brakuje więc takich, którzy całkowicie
przemilczają temat swoich żydowskich korzeni właśnie dlatego, żeby nie wchodzić
w kontredans tych wszystkich dwuznaczności. Naturalność i zwyczajność tego, że
jest się Żydem, jest w naszym kraju wartością niemal nieosiągalną, tym bardziej,
że kto bardzo się stara być naturalny, temu wychodzi na opak. Zresztą my, Żydzi,
trochę boimy się antysemitów. Ale i Żydów ludzie się trochę boją. Oprócz
zawodowych żydożerców nikt nie chce jawnie Żyda krytykować ani mu szkodzić, żeby
przypadkiem nie wyjść na antysemitę. Zresztą, kto wie, może Żydzi naprawdę są
mocni i mogą się zemścić?
Nie jest dobrze. Jest jednak znacznie lepiej niż dawniej i
nadal idzie ku lepszemu. Uważam, że w relacjach Żydów z antysemitami są dwa
czynniki, które dają nadzieję na normalizację ogólnych stosunków
polsko-żydowskich. Jeden element to owe ziarna prawdy, o których wspomniałem.
Godzi się, aby każdy naród rozpamiętywał ciemne karty ze swej historii. Trzeba
być wdzięcznym ludziom, którzy w tym dopomagają. Jest pewną zasługą antysemitów
to, że Żydzi zaczęli otwarcie mówić o tym, co w dziejach relacji
polsko-żydowskich jest dla nich krępujące i wstydliwe, na przykład o przyjaznym
stosunku wielu Żydów do sowieckich okupantów albo udziale Żydów w partyzantce
sowieckiej pod koniec wojny. Z wolna dochodzi do wypracowania wspólnego,
umiarkowanego i sprawiedliwego sposobu mówienia o relacjach polsko-żydowskich w
przeszłości. Nastąpił tu znaczny postęp i zbliżenie. Krytyka książek Grossa nie
uchodzi automatycznie za antysemityzm, a ich obrona nie musi uchodzić za
antypolonizm. To, co mówią historycy o sprawach polsko-żydowskich, przestaje już
zależeć od tego, czy mają oni żydowska tożsamość, czy też jej nie mają. Jesteśmy
naprawdę na dobrej drodze. Czas upływa, emocje stygną, a ton umiarkowania i
rzeczowa kompetencja biorą górę nad uprzedzeniami. A więc róbcie tak dalej,
drodzy antysemici: wynajdujcie najciemniejsze sprawki Żydów, abyśmy mogli
dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Są bowiem uczeni, którzy opowiedzą nam o
nich w sposób wiarygodny, bez wybielania i zaczerniania. Chcemy tego słuchać.
Drugi czynnik w konflikcie antysemitów z Żydami, również jak
sądzę obiecujący, to ów miąższ przesądu i kłamstwa, otaczający antysemickie
ziarna prawdy. Jest on miękki i gnijący, sprawiając, że w ogólności antysemityzm
staje się intelektualnie słaby i nieatrakcyjny nawet dla samych antysemitów. Na
szczęście dla Żydów i polsko-żydowskich relacji, antysemityzm opiera się na
całkowicie fałszywych przesłankach. W dłuższej perspektywie zawsze bowiem
zwycięża prawda i dobra wola. Jakie są te fałszywe przesłanki? Najważniejsza
głosi, że Żydzi, bez względu na różnice, jakie ich dzielą, stanowią światową
wspólnotę interesów i współdziałają ze sobą dla realizacji tych interesów, ze
szkodą dla innych narodów. Otóż jeśli o Polakach można powiedzieć, że mało
trzymają ze sobą na emigracji, to o Żydach można to powiedzieć o wiele bardziej
stanowczo. Na wieść, że Żydzi spiskują i próbują wsadzić, gdzie tylko można
„swoich ludzi” i że działają przeciwko narodowi polskiemu, w imię swoich
własnych celów, z żądzy władzy i bogactwa, Żydów ogarnia pusty śmiech. Nawet
trudno się gniewać – tak absurdalna jest ta teza. Byłoby nawet miło, gdyby Żydzi
w Polsce byli w stanie uczynić coś jako grupa, ale jak na razie żadnego
chwalebnego ani niechwalebnego lobbingu nie widać. Teza spiskowa jest zupełnie
absurdalna, jakkolwiek w pewnym sensie nam schlebia, gdyż świadczy o tym, że
uważa się nas za silnych. To nieprawda. Żydzi nie są ani silni, ani
niebezpieczni. Nawet Izrael, uzbrojony po zęby i nieustraszony, jest tylko małym
krajem, wielkości Słowacji, zdanym na Amerykę, chroniącą jego istnienie w morzu
nienawiści.
Druga przesłanka jest również fałszywa. Nasi antysemici
uważają mianowicie za oczywiste i zrozumiałe samo przez się, że nie można być
dobrym Polakiem, jednocześnie będąc Żydem i wspierając Izrael. Nonsens. Polacy w
USA często są wzorowymi polskimi i amerykańskimi patriotami jednocześnie, bo też
nie ma żadnej sprzeczności między polskim i amerykańskim interesem narodowym.
Nie inaczej jest z Polską i Izraelem. Poza wspólnym dziedzictwem i historią
krajów tych nie łączą żadne istotne interesy ani nie dzielą żadne istotne spory.
Podwójny, polsko-izraelski patriotyzm jak najbardziej jest więc możliwy, z
pożytkiem dla wzajemnych stosunków obu krajów i nacji.
Przywiązanie Żydów (nie wszystkich!) do Izraela nie oznacza
koniecznie poparcia takich czy innych działań rządu w Jerozolimie. Zarówno Żydzi
w Izraelu, jak ci rozproszeni po świecie, mają najróżniejsze poglądy polityczne
i bardzo różne oceny polityki Izraela oraz konfliktów na Bliskim Wschodzie. O
żadnej jednolitości mowy nie ma. Podobnie też w sprawach światopoglądowych.
Antysemici uważają (trzecie fałszywe założenie), że „Żyd jest zawsze Żydem”, co
oznacza, że bez względu na swe deklarowane poglądy, będzie zawsze antypolski i
antykatolicki. Co więcej, uważają, że komunizm i ateizm wraz z ich mutacją –
liberalizmem – to wynalazki żydowskie, mające osłabić narody chrześcijańskie i
umocnić panowanie Żydów w świecie. Nic z tych rzeczy. Jak już bowiem Żyd jest
takim liberałem albo i gorzej – ateistą i komunistą – to wrogiem mu będzie każdy
nacjonalista i tradycjonalista, bez względu na to, czy będzie to rabin, czy
ksiądz, Żyd czy Polak. Trzeba się więc na coś w tym antysemityzmie zdecydować –
albo (razem z wieloma Żydami) nie lubimy judaizmu, albo (wraz z wieloma Żydami)
nie lubimy syjonizmu, albo komunizmu lub czegoś jeszcze. Za każdym razem biedny
antysemita będzie miał po swojej stronie niechcianych sprzymierzeńców w postaci
niemałego odsetka Żydów. Ci bowiem podzieleni są ideowo i światopoglądowo nie
mniej niż inne nacje wolnego świata.
To wszystko jest tak oczywiste, że aż głupio o tym
przypominać. W głębi duszy, jak sądzę, nawet antysemita wie, że Żydzi są bardzo
różni. Tak naprawdę jednak nie chodzi mu o żaden liberalizm Żydów ani o żydowski
spisek polityczny, w który szczerze wierzą tylko najbardziej fanatyczni, tzw.
zoologiczni antysemici. Tym, co rzeczywiście boli antysemitę, jest prawda, a nie
jego własne niemądre wymysły. Bo tylko prawda może boleć naprawdę. Tą prawdą
jest złożona i wciąż spowita zasłoną tabu zależność łącząca religię
chrześcijańską z religią żydowskiej. Chronologiczne starszeństwo judaizmu,
wspólna z Żydami święta księga, to, że cała historia ewangeliczna dokonuje się
wśród ludzi obrzezanych, chodzących do żydowskiej świątyni i przestrzegających
żydowskich rytuałów, że przez kilka pierwszych stuleci to głównie Żydzi byli
chrześcijanami – wszystko to jest dla antysemity najgłębiej poniżające. W
obliczu twierdzenia, że Matka Boska i Jezus byli Żydami, staje oniemiały ze
zgrozy i pomieszania. Żydami? Nigdy! Może Palestyńczykami, Izraelitami, byłymi
Żydami, ale Żydami? Przenigdy! Skąd właściwie bierze się to poczucie krzywdy i
upokorzenia na myśl, że wiara chrześcijańska powstała w świecie żydowskim?
Zapewne wiąże się ono z tym, że trzeba by uznać Żydów za „starszych braci” i
oddać należny im z tego tytułu szacunek. Z dwojga złego lepiej już więc uchwycić
się myśli, że naród wybrany zawiódł Boga i utracił swoje przywileje, okazując
się niezdolnym do rozpoznania prawdziwego Mesjasza. Że prerogatywę „narodu
wybranego” przejęli na siebie chrześcijanie, będący nowym Izraelem.
Nie jestem oryginalny twierdząc, że najgłębsze podstawy
antysemityzmu są natury religijnej, że antyjudaizm poprzedza antysemityzm. Być
może jednak nie jest całkiem banalny pogląd, który pragnę tu wyrazić, iż
antysemici mają prawo do swojej postawy religijnej. Jeśli częścią czyjejś
religijności jest potępienie tych, którzy się na tę religię nie nawrócili,
pomimo że byli do tego powołani, to trudno. Cudze przekonania religijne mogą nam
nie odpowiadać, ale powinniśmy je tolerować. Dlatego słusznie moim zdaniem
postąpił papież zezwalając na modlitwę o nawrócenie Żydów. Pozwólmy wszystkim
wiernym być sobą. Niechaj chrześcijanie uważają Jezusa za prawdziwego Mesjasza,
a Żydzi niechaj uważają go za Mesjasza fałszywego. Niechaj chrześcijanie uważają
judaizm za uparty anachronizm, a Żydów za zdrajców Jezusa, wyznawcy judaizmu zaś
niechaj sobie uważają chrześcijaństwo za porzucenie prawdziwej wiary, idolatrię
i politeizm. Jeśli będziemy zmuszać chrześcijan i Żydów do przywdziewania
owczych skór i prawienia sobie wzajemnych komplementów, to zawsze znajdą się
tacy, którzy zbuntują się przeciwko temu jako zdradzie i hipokryzji, stając się,
odpowiednio, aktywnymi antysemitami bądź wrogami chrześcijaństwa. Jeśli zaś
zdobędziemy się na uszanowanie prawa każdego człowieka do tego, by nie lubił
Żydów i judaizmu, bądź też nie lubił Polaków i katolicyzmu, znajdziemy się na
ścieżce, która wyprowadzi nas z labiryntu powikłanych i wciąż niedobrych
stosunków między obiema nacjami.
· Prof. dr hab. Jan Hartman –
profesor filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim
|